Moja proza: Nie ujdziesz mi (cz. 28)
Minęło kilka dni, podczas których Miś dochodził do siebie – albo leżąc w łóżku w ponurym nastroju, albo biegając jak wicher po całym mieszkaniu w euforycznym uniesieniu. Rzecz jasna, nie chodził przez ten czas do pracy, bo dysponował zwolnieniem lekarskim, które uzyskał w przychodni tuż nazajutrz po wizycie w redakcji „Kuriera Leśnego” i spotkaniu z Ćwiekiem.
Misiowej te dni dały się szczególnie we znaki. Pół biedy jeszcze, gdy Miś – pogrążony w chandrze – leżał w łóżku bez ruchu, wpatrzony w sufit lub odwrócony twarzą do ściany. Wtedy miała trochę spokoju. Było gorzej, gdy podrywał się nagle z pościeli pełen wigoru i entuzjazmu i miotał się z kąta w kąt, najchętniej depcząc Miniowej po piętach. Opowiadał jej o Grzeli, o znaczeniu swojego odkrycia, o tym, co teraz się stanie, jakie zmiany zajdą w ich życiu. Wreszcie o szacunku, jakim rodzina Misiów zostanie otoczona, oraz kto pęknie ze złości, gdy wszystko wyjdzie na jaw, kto zaś narobi w spodnie ze strachu. Pokrzykiwał buńczucznie, śmiał się, wygłaszał głośne tyrady – ciągle plącząc się wokół żony, zajętej domowymi obowiązkami.
Misiowa zniosłaby to bez bólu, gdyby tylko potrafiła sprawić, aby wszystko spływało po niej jak woda. Ona zaś była w całą tę sprawę mocno zaangażowana emocjonalnie. I – co więcej – miała zupełnie odmienny od mężowskiego pogląd na skutki Misiowego odkrycia. Przekonanej, że może to tylko w złą stronę odmienić ich los, trudno jej było podzielać jego euforię i traktować poważnie różowe wizje przyszłości. Trudno zatem się dziwić, że znacznie bardziej jej odpowiadało, gdy Miś ze stanu podniecenia wpadał w depresję, kładł się do łóżka i potrafił przeleżeć bez słowa nawet pół dnia. Całkowicie jednak mogła odetchnąć dopiero wtedy, gdy Misiowi skończyło się zwolnienie lekarskie i musiał wracać do pracy. Na szczęście dla niej był już zupełnie zdrów i nie mogło być mowy o przedłużeniu zwolnienia.
Odpocząwszy w domu, Miś szedł do pracy z ochotą, a nawet – można by powiedzieć – z entuzjazmem. Pomimo tego nawet, że dzień był pochmurny i zanosiło się na deszcz, pogoda zawsze wywierała ogromny wpływ na jego samopoczucie, pośrednio i nastrój.
Do swojego biura wszedł tuż przed ósmą. Ruda i Blondyn przyszli nieco wcześniej. Zastał ich obydwoje przy biurku Rudej. Ona siedziała zasłonięta rozłożonym „Kurierem Leśnym”, podczas gdy Blondyn stał za nią i – pochylony – zaglądał przez ramię do gazety. Gdy wchodził z gromkim „dzień dobry”, drgnęli jak porażeni prądem. Ruda odłożyła gazetę na biurko, Blondyn wyprostował się. Obydwoje wlepili w Misia okrągłe oczy.
Miś zmieszał się.
- Dzień dobry – powtórzył znacznie ciszej, niż przedtem.
Odpowiedzieli razem, ciągle się w niego wpatrując
Niepewnie zbliżył się do swojego biurka. Usiadł. Spojrzał z ukosa na Rudą i Blondyna. Ciągle mu się przyglądali. Tak, jakby widzieli go po raz pierwszy. Zniecierpliwił się trochę.
- Stało się coś? – starał się ukryć zirytowanie.
Popatrzyli na siebie, jakby nagle się ocknęli. Potem znów na niego.
- Znowu piszą o panu w gazecie – powiedziała Ruda, nie odrywając od Misia oczu.
Miś wzruszył ramionami. Otworzył szufladę i zaczął obojętnie wyjmować papiery na biurko. Kątem oka dostrzegł, że tamci ciągle mu się przyglądają.
- Przecież wiem – mruknął. - Czytałem to w zeszłym tygodniu w redakcji.
Wyciągnął następny plik. Wtedy usłyszał, że coś szepcą do siebie.
- O co, do diabła, chodzi? – warknął, zdenerwowany już na dobre.
- Nic takiego, panie Alfredzie – zaczęła go uspokajać Ruda. – Zastanawiamy się tylko, jak ten Grzela mógł wyglądać.
- No bo jeśli chodzi o twarz, to zupełnie inna sprawa – wtrącił Blondyn, taksując Misia od stóp po głowę. – Ale sądząc po wzroście i, ewentualnie, po budowie, to nie bardzo to wszystko pasuje.
- Głupstwa gadasz – obruszyła się Ruda. – Dzisiejszy wzrost i budowa nie mają nic do rzeczy. Jedź sobie na przykład na Wawel i popatrz na zbroje tych rycerskich niby olbrzymów, a sam się przekonasz. Kiedyś rosły, to dzisiaj liliput.
- O czym wy mówicie? – Miś, choć się starał, nie bardzo mógł poskładać do kupy to, o czym rozmawiali Ruda i Blondyn.
- Mówiłam przecież, że napisali o panu artykuł w Kurierze – tłumaczyła Ruda, stukając palcem w rozłożoną na biurku gazetę.
- No i co z tego? Czytałem go już. Jeszcze przed wydrukowaniem – Miś podniósł głos.
- Nooo… Jeśli fakt, że jest pan spokrewniony ze sławnym Grzelą Zwanym Niedźwiedziem nic dla pana nie znaczy, to ja już nie wiem… - Blondyn błazeńskim gestem rozłożył ręce.
- A skąd wy wiecie? – zdziwił się Miś. – Zaraz, zaraz… - olśniło go nagle. – Co to za artykuł? – poderwał się z krzesła.
- A o… Proszę – Ruda odwróciła gazetę w jego stronę i palcem pokazała tłusty nadruk.
Miś doskoczył do jej biurka. Palec Rudej wskazywał wydrukowany ogromnymi literami tytuł: „Co łączy Misia z Niedźwiedziem?”. Serce mu załomotało. Oczyma przeleciał szybko tekst. Tak, nie ulegało wątpliwości, że był to ten artykuł o jego związku pierwszym osadnikiem na terenie miasta Ostęp Leśny. Artykuł, który miał ukazać się dopiero w następnym numerze. Rany boskie – lęk ścisnął go za gardło. Lęk irracjonalny, bo niczym nieuzasadniony. Cóż w końcu z tego, że artykuł ukazał się tydzień wcześniej? Nic. Ale Miś należał do tego gatunku ludzi, których nieoczekiwany zwrot w biegu zdarzeń wtrąca w panikę, paraliżuje, oszałamia. Przynajmniej na chwilę każdym razie. Wkrótce Miś ochłonął wprawdzie, ale nie do końca jednak, Gdzieś w głębi pozostało dręczące ziarno strachu. Poza tym czuł wzbierający gniew. Zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem zastanawiając się, co ma z tym fantem zrobić.
W zasadzie nie było już nic tutaj do zrobienia, fakty bowiem dokonały się, jednak Miś postanowił działać. Dlatego właśnie chwycił za telefon i wystukał numer. Długo musiał czekać, zanim z tamtej strony ktoś podniósł słuchawkę.
- Halo? – ożywił się, gdy usłyszał jakiś niewyraźny głos.
Zmarszczył czoło uważnie nasłuchując.
- Tu Miś mówi, chciałbym…
- Halo? Nic nie słyszę!
- O, teraz lepiej… Miś mówi, chciałbym z redaktorem…
- A, to pan… Wybaczy pan, nie poznałem…
- Tak, tak… Oczywiście, czytałem i dlatego dzwonię…
- Nie, wszystko gra… To znaczy, chciałem powiedzieć, że jednak nie wszystko…
- Ależ skądże znowu, nie chodzi o treść. Chodzi o to, że ten artykuł miał ukazać się dopiero za tydzień…
- Co wypadło?
- Aaa… Jakiś artykuł wypadł z tego numeru… Rozumiem… I co? Aaa… I dziura się zrobiła w numerze… Rozumiem… Rozumiem…
- Nie, skądże… Żadnych problemów…
- Żadnych trudności…
- Nieee… Rzecz w tym, że umowa była inna i tak mnie to trochę, wie pan, zaniepokoiło, bo przecież, wie pan, różnie bywa, ja wiem?
- Nie, nie ma sprawy, panie redaktorze…
- Nie no… Skoro jest tak, jak jest… To znaczy jest tak, jak pan mówi, to znaczy, że wszystko gra…
- Ależ oczywiście… Ależ oczywiście, panie redaktorze…
- Będę pamiętał… Ja również… Do widzenia, panie redaktorze.
Miś odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. Spojrzał na Rudą i Blondyna, którzy ciągle wpatrywali się w niego.
- Inaczej się nie da. Jak umowa to umowa – powiedział stanowczo.
Popatrzyli na siebie zaskoczeni bezsensownością tego, co usłyszeli, zaś Miś – usatysfakcjonowany – usiadł przy swoim biurku.
Niżej dostęp do wcześniejszych, kolejnych odcinków:
Pierwszy
Drugi
Trzeci
Czwarty
Piąty
Szósty
Siódmy
Ósmy
Dziewiąty
Dziesiąty
Jedenasty
Dwunasty
Trzynasty
Czternasty
Piętnasty
Szesnasty
Siedemnasty
Osiemnasty
Dziewiętnasty
Dwudziesty
Dwudziesty pierwszy
Dwudziesty drugi
Dwudziesty trzeci
Dwudziesty czwarty
Dwudziesty piąty
Dwudziesty szósty
Dwudziesty siódmy
Komentarze
Prześlij komentarz