Posty

Wyświetlam posty z etykietą opowiadanie

Moja proza: Krótki żywot największej atrakcji w mieście – opowiadanie

  Brama Gulki, to cieszące się złą sławą miejsce w tym nudnym i mało atrakcyjnym mieście. Od zmierzchu do świtu porządni obywatele omijają je z daleka. Brama Gulki wprowadza w podwórko, otoczone oficynami, w których mieszkali pijacy, kurwy, złodzieje i i różne inne rzezimieszki. Spotkać ich nocą, to był dopiero pech. W Bramę Gulki wchodziło się z ulicy, prowadzącej do dworca kolejowego, i po przejściu podwórka można było wyjść na drugą ulicę, równoległą do pierwszej, która również prowadziła do dworca. Stachu napił się kiedyś z Jeffem, urzędnikiem sądowym. Oczywiście w Piwnicy. Wracali później razem przez jakiś czas. Bo Jeff mieszkał w domu na skrzyżowaniu największych w mieście ulic, a Stachu trochę dalej, na największym w mieście blokowisku. Najkrótsza droga prowadziła ulicą z Bramą Gulki. Jeff chciał pójść inną drogą, bo za odważny nigdy nie był, a wieści o zdarzeniach mrożących krew w żyłach, jakie się w tej okolicy działy, dotarły i do niego. Ale Stachu uparł się, aby ...

Moja proza: To na nic, robaczku – opowiadanie

                 Roztrzęsiona wpadła w drzwi szpitala. Czuła, jak cały jej świat zwija się spiralnie i ginie w jakiejś czarnej czeluści. Omal się nie rozpłakała w poczuciu bezradności, gdy pasek torebki, zahaczywszy o klamkę, szarpnął ją do tyłu. Lecz zdarzenie to pomogło jej także wziąć się nieco w garść. Świat wsysany przez dziurę zatrzymał się na moment, po czym zaczął wracać na swoje miejsce. Na pierwsze piętro, gdzie skierowała ją szatniarka wydająca w holu białe kitle, wspinała się w pełni już panując nad sobą. W końcu podobno to nic takiego – drobne obrażenia ciała, jak oznajmił beznamiętny głos w słuchawce.                Rozejrzała się po nie mającym końca korytarzu, nie bardzo wiedząc, w którą stronę pójść. Po lewej, na wąskiej kanapce, siedziała para. Ona – w szlafroku, z głową owiniętą bandażem, spod którego wyzierał kosmyk platynowych włosów, patrzyła z filuternym uśmiechem w s...

Moja proza: Zakurka – opowiadanie

              Słońce zbliżało się do celu swej wędrówki, jeżeli za cel uznać linię horyzontu. Jednakże upał nie zelżał ani trochę. No, może ociupinkę się ochłodziło, ale niewiele. I nie dla każdego było to wyczuwalne.                 Majster – Wincenty Horyszek – twierdził na przykład, że to gówno prawda jakoby tym goręcej być miało im słońce wyżej na niebie.                –  Bo przecież – wywodził – jestem na dworze od samego świtu i jak piekło z rana tak i w południe i tak samo teraz, przed zmierzchem.                –  To po co żeś pan, panie majster, nie robił w południe tylko czekać kazał, aż słońce niżej zejdzie? – uśmiechając się chytrze spytał Franek, pomocnik majstra Horyszka.                Majster Horyszek, chłop bystry, dostrzeg...