Moja proza: Nie ujdziesz mi (cz. 10)
Naprzeciwko przychodni lekarskiej, tuż obok ogromnego kasztanowca, stał kiosk Ruchu. Miś podszedł do niego z bijącym sercem. Kupił „Kurier Leśny”. Oddalił się kilka kroków i nerwowo rozwinął gazetę. Od razu – na pierwszej stronie – rzucił mu się w oczy tytuł „Rewelacja z ratusza”. Nieco niżej przeczytał: „Cenne znalezisko rzuca promień światła na kwestię najstarszych dziejów miasta Ostęp Leśny”. Pod spodem rozpościerał się ciasnymi linijkami tekst artykułu. Misiowi zrobiło się słabo z wrażenia. Gdyby miał o co, oparł by się niewątpliwie, a tak musiał zmobilizować wszystkie siły, aby nie zachwiać się lub nie zatoczyć. Przez chwilę dochodził do siebie. Potem otarł pot z czoła, zwinął gazetę i raźnym krokiem ruszył do przychodni.
Na korytarzu był zaduch i gwar. Przed okienkiem rejestracji stało kilka osób. Miś stanął na końcu kolejki. Gdy doszedł do okienka, rejestratorka nie bardzo mogła się z nim dogadać, bo myśli miał zajęte czym innym. Ale po nieco nerwowej wymianie zdań udało się dopełnić formalności.
Przy gabinecie internisty znalazł wole krzesło, ucieszył się więc, rozsiadł wygodnie, wyjął z kieszeni gazetę i cały pogrążył się w czytaniu. Tekst artykułu kończył się słowami: „Istnieje redakcyjne przypuszczenie, że rękopis, dostarczony nam przez wspomnianego już Alfreda Misia, sporządzony został w schyłkowym okresie średniowiecza (XIV-XV w.), a opowiada przecież o faktach mających miejsce kilkaset lat wcześniej. Wniosek stąd, że wszystko, co napisał anonimowy dziejopis, przekazywane było wcześniej z pokolenia na pokolenie tradycją ustną - w formie podań czy legend – i dlatego wymaga potwierdzenia wynikami solidnych badań naukowych archeologów i historyków. I dopiero wtedy – miejmy nadzieję – z czystym sumieniem będziemy mogli powiedzieć, że zmaterializowała nam się i urosła do rangi faktu historycznego znana wszystkim legenda o dzielnym Grzeli Zwanym Niedźwiedziem, pierwszym osadniku na terenie dzisiejszego miasta Ostęp Leśny, człowieku niebywałego wzrostu i siły, nieustraszonym myśliwym i pogromcy siejących spustoszenie w pszczelich barciach niedźwiedzi, na które zasadzał się w pojedynkę (stąd jego miano).Jednakże dzisiaj już możemy być pewni jednego przynajmniej – że historia naszego miasta korzeniami sięga najstarszych dziejów państwa polskiego, z czego my, ostępianie, powinniśmy i możemy być dumni. A wszystko to dzięki dociekliwości, spostrzegawczości, sumienności i umiłowaniu do porządku zwykłego urzędnika, p. Alfreda Misia. Taka postawa napawa otuchą. Grozę natomiast budzi lekkomyślność i niefrasobliwość innego urzędnika, nie szeregowego przecież, lecz piastującego odpowiedzialne, kierownicze stanowisko. Skóra cierpnie na myśl, co by się stało, gdyby jego polecenie natychmiastowego opróżnienia archiwum z makulatury, zawierającej cenne rękopisy, zostało ot, po prostu i całkiem zwyczajnie przez p. Misia wykonane. Zaprawdę skóra cierpnie i włos się jeży głowie na samą myśl o tym”.
Miś spocił się, czytając artykuł. Nieźle mu przyłożył, pomyślał – dobiegłszy do końca – i zachichotał cicho, uradowany niezmiernie, czym sprawił, że siedzące po lewej dwie roztyłe damulki niepierwszej już młodości przerwały nagle szeptany w pośpiechu dialog i obrzuciły go uważnymi spojrzeniami spod przyczernionych brwi. Zreflektował się, ściągnął usta, wyjął chustkę z kieszeni, otarł pot z czoła. Damulki pochyliły się ku sobie z powrotem i znów zaczęły szeptać. Co chwila jednak spoglądały na Misia. Plotkują o mnie – pomyślał – i zrobiło mu się nieswojo. Wsadził więc nos w gazetę, rozpoczynając czytanie artykułu od początku.
Od lekarza dostał receptę oraz zwolnienie od pracy do końca tygodnia. Dowiedział się też, że zmogła go grypa. Z wykupieniem lekarstw nie było większego problemu, bo apteka była tuż obok przychodni. Zwolnienie jednak trzeba było dostarczyć do ratusza. I tu zaczynał się kłopot. Rzecz w tym bowiem, że chcąc zanieść je tam osobiście, mógł (a nawet było to więcej niż pewne) natknąć się na Ćwieka. A niczego tak nie pragnął, jak uniknąć tego spotkania. Przynajmniej dzisiaj, jutro, przez cały tydzień. Odciąć się od całego świat, zaszyć się w domu, gdzie spokojnie i bezpiecznie – oto, czego mu było trzeba. Chociaż na tych parę dni. A potem to już jakoś tam będzie.
Poczuł się jak w potrzasku. Stał nieruchomo na ulicy i rozglądał się bezradnie. Raptem olśniła go myśl. Czy trzeba dzisiaj? Czy musi on? Ucieszył się, rozpogodził, rozluźnił zesztywniałe mięśnie. Przeszedł na drugą stronę ulicy i raźno ruszył w powrotną drogę.
Komentarze
Prześlij komentarz