Moja proza: Nie ujdziesz mi (cz. 6)
Miś szedł ciemnym korytarzem ratuszowych piwnic. Oddychał szybko, gdyż był podniecony rozmową z burmistrzem, a przy tym szczęśliwy jak nigdy dotąd i odczuwał potrzebę czynów. Snuł fantastyczne plany – wyobraźnia podsuwała mu obrazy, o jakich dotychczas nawet nie śnił. Nie zważał więc na zatęchłe powietrze, przesiąknięte odorem szczurów, które zwykle budziło w nim obrzydzenie i sprawiało, że przychodził tu niechętnie i tylko wtedy, gdy musiał. W roztargnieniu nie zapalił nawet światła i – straciwszy w mroku orientację w przebytej odległości – wyrżnął nagle głową o coś twardego. Był to nieomylny znak, że korytarz skończył się.
Miś oprzytomniał nieco. Jedną ręką rozcierał guz na czole, a drugą namacał ciężkie drzwi, zdobne na rogach w metalowe okucia. Do tych drzwi właśnie zmierzał, co uświadomił sobie, gdy rozejrzał się wokół i pomimo ciemności, nie egipskich wprawdzie, ale jednak gęstych, zorientował się w położeniu. Zaczął nerwowo szukać klucza w kieszeniach. Czoło bolało. Zdawało mu się, że wyczuwa palcami jak puchnie. Wyjmował z kieszeni wszystkie rzeczy, jakie w nich nosił. Gdy wysupłał chusteczkę do nosa, zabrzęczało coś o posadzkę. Wiedział, co. Znalazł go omackiem i po chwili już mocował się z zamkiem. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
Wewnątrz było jaśniej niż na korytarzu, bo przez dwa maleńkie, zakratowane okna, umieszczone pod sufitem, na wprost drzwi, wpadało nieco światła. Jednak zbyt ciemno, aby znaleźć cokolwiek, więc Miś zapalił żarówkę. Wnętrze, w którym składowano wszystkie stare pisma, akta, wypełnione formularze, dokumenty dotyczące wszelkich spraw miejskich, słowem – w którym mieściło się archiwum miasta Ostęp Leśny, wypełniały szeregi metalowych regałów, zawalonych stertami papierów, teczek, skoroszytów…
Panował tu brud i nieład. Miś rozejrzał się wokół pałającymi oczyma. Dopadł pierwszego z lewej regału, wspiął się na palce i z niemałym wysiłkiem chwycił plik papierów, które wydawały mu się pożółkłe ze starości. Pociągnął jakoś tak niefortunnie, że za plikiem, który trzymał w garści, posypał mu się na głowę stos papierowych teczek. Odruchowo skulił się, nakrył głowę rękoma, odczekał aż zleci na podłogę to, co miało zlecieć. Potem zaklął, otrzepał z kurzu marynarkę i spojrzał na papiery, które kurczowo trzymał w dłoni. Rozzłościł się i trzepnął nimi o posadzkę, bo wprawdzie były już pożółkłe, ale – jak dla kiepskiego kawału – pokryte nierówną czcionką maszynowego pisma. Zdał sobie sprawę, że tą metodą niczego nie osiągnie i rozejrzał się raz jeszcze, lecz bez poprzedniego już zapału.
Patrzył bezradnie. I wtedy wzrok jego padł na starą, pamiętającą nie wiadomo jak dawne czasy, dębową szafę, wypełniającą głęboką niszę w ścianie. W szafie tej składowane były papiery przeznaczone na makulaturę. Teraz była pusta. Ale przecież właśnie tutaj… Miś otworzył ją i zajrzał, niemal wlazł do środka. Uderzył obcasem w podłogę, postukał w boczne ściany. Wszędzie deski ściśle przylegały do muru. Wyprostował się zapomniawszy, że jest nieco wyższy niż wnętrze szafy.. Uderzył więc tyłem głowy w deskę, która pokrywała, a przynajmniej – jak mu się wydawało – powinna pokrywać twarde sklepienie niszy. Skrzywił się w oczekiwaniu tępego bólu. Ale – o dziwo – zamiast tego poczuł, że deska drgnęła, zachybotała się – w jedną, drugą stronę – po czym zleciała na podłogę z hałasem. A za nią, rzecz nieprawdopodobna, powoli, szeleszcząc cicho, obstrzępione kartki papieru.
Komentarze
Prześlij komentarz