Opowieści z Mierzei przez Bosego Antka spisane [fragment drugi]
Gdy trędowaci łowią inaczej, a nikt się od nich nie uczy Podejście na wydmę było dość strome, więc wchodzili ukosem, czasem łapiąc się rękami gałęzi. Nie było to łatwe zadanie, ale udało się. Gdy zdyszani dotarli już na szczyt wydmy, uderzył w nich wiatr od morza, po którym biegły do brzegu spienione fale. Ciemne chmury gnały nisko nad nimi, ale deszcz nie padał. Szczyt wydmy był piaszczysty, miejscami porośnięty skarlałymi krzewami i ostrą trawą. Piasek chrzęścił pod butami, miejscami twardy ja beton, miejscami miękki, że aż buty się w nim zapadały. Antek spojrzał w dół, rozejrzał się po plaży i wybrzeżu i miejsce to wydało mu się znajome. Przyjrzał się dokładniej. – To właśnie gdzieś tutaj znaleźliśmy tę deskę z wikińskiej łodzi! – próbowałem przekrzyczeć wiatr. – O, popatrz tylko! – wskazał Ospie rę...