Moja proza: Nie ujdziesz mi (cz. 19)

             Już kwadrans temu minęła dziesiąta, a nadzwyczajne posiedzenia Rady Miasta jeszcze się nie rozpoczęło. Sala obrad była pełna ludzi. Poza radnymi, zaproszeni zostali także naczelnicy wydziałów Urzędu Miasta i ten fakt był wielce znaczący dla Misia, który siedział sobie spokojnie w jednym z dalszych rzędów i cierpliwie czekał na swą wielką, jak się spodziewał, chwilę. Nie zabrakło także reportera z „Kuriera Leśnego”. Podczas gdy inni gawędzili, plotkowali lub po prostu niecierpliwie spoglądali na zegarki, on nie marnował czasu, raz po raz błyskając fleszem. Było jasne, że zdjęcia, przynajmniej niektóre, ukażą się w gazecie, więc ci, na których skierowane było oko obiektywu, przerywali nagle rozmowę, poważnieli, robili mądre, zamyślone miny, aby za moment, gdy obiektyw kierował się w inną stronę, powrócić do beztroskiego luzu.

Miś czuł się osamotniony, gdyż usiadł akurat wśród ludzi, których znał wprawdzie zwidzenia, ale z którymi nie był bliżej związany i tak naprawdę nie wiedział nawet kim są i czym się zajmują. Chętnie wdałby się z kimś z sąsiadów miłą pogawędkę, ale uniemożliwiał mu to wrodzony brak umiejętności nawiązywania nowych kontaktów. Momentami czuł, że jest obiektem czyjegoś zainteresowania – to napotykał wlepione siebie oczy, to znowu ktoś szeptał coś komuś na ucho, zerkając na niego ukradkiem. Sprawiało mu to nawet przyjemność, bo domyślał się, czego te szepty dotyczą, ale tak ogólnie było mu nieswojo. Raz tylko sąsiad z prawej zagadnął go znienacka:

- Pan Miś, nieprawdaż?

- Mhm… - mruknął zagadnięty, co niewiele by znaczyło, gdyby przy tym nie kiwnął głową. Tak był zaskoczony, że nie potrafił od razu znaleźć właściwego słowa.

- To pan dokonał tego, chyba nie przesadzę, jeśli powiem, epokowego odkrycia? – kontynuował sąsiad.

- Słucham?

- No, wie pan, chodzi mi o teee… że tak powiem, stare dokumenty.

- Aaa, o tym mowa – załapał Miś. – Nooo, niby tak.

Siedzący najbliżej zaczęli przysłuchiwać się rozmowie. Spoglądali na Misia ciekawie.

- Po raz pierwszy tutaj u nas? To znaczy na posiedzeniu?

- Tak, pierwszy – odparł Miś i w tej samej chwili poczuł nieodpartą potrzebę wyjaśnienia tego faktu. – Wie pan, burmistrz zadzwonił, polecił, żebym był obecny, to trzeba było przyjść.

- Jasne – zgodził się rozmówca. – Skoro sam burmistrz, to oczywiste, że nie można odmówić.

I na tym rozmowa się urwała, bo sąsiad odwrócił się do swego drugiego sąsiada i zaczęli rozprawiać o czymś półgłosem. Zresztą i tak by już nie potrwała, bo drzwi łączące salę z gabinetem burmistrza otworzyły się i wszedł Knotowski, a za nim Przetak.

Knotowski skrzywił się, pociągnąwszy nosem i poprosił, aby otworzono okna. Później przeprosił za spóźnienie, nie z jego winy rzecz jasna, bo zaszły nieprzewidziane wypadki, które zburzyła mu rozkład dnia, więc prosi o wyrozumiałość.

Potem radzono o różnych sprawach, dotyczących miasta. Miś przysłuchiwał się uważnie, nadstawiał ucha, ale co rusz gubił wątek, bo jakoś nie mógł się skupić. Zresztą niewielkie miał pojęcie o problemach, o których była mowa, toteż w końcu zaczął się nudzić straszliwie. Przeraziło go to, gdyż pomyślał sobie, że skoro już ma być ważną osobą, na stanowisku, to powinien choć trochę przejąć się sprawami, które przecież nie mogły być bez znaczenia, jeśli stały się przedmiotem obrad. A tymczasem trudno mu było nawet zorientować się w czym rzecz, o co chodzi tym, co zabierali głos. Czyżby więc… nie nadawał się? Omal nie spadł z krzesła na samą myśl o tym. Powiódł zrozpaczonym spojrzeniem po sali. Zobaczył różne twarze: zmęczone, znudzone (ktoś nawet ziewał), choć były też i takie, które zdawały się być zupełnie pochłonięte tematem narady. Ale kto może zaręczyć, że nie było to sztuczne zainteresowanie, udawane, tak – jak się to mówi – pod publiczkę i burmistrza? Nie będzie tak źle – pomyślał uspokojony nieco. Wciągnie się człowiek. Powoli, drobnymi krokami… Nie od razu Kraków zbudowali. Z czasem i on dojdzie do takiej wprawy, że wystarczy rzucić obojętnie jaki problem a tu już, na zawołanie – zabiera się głos, zajmuje stanowisko, proponuje, stawia wnioski… Ho ho! Niech no tylko upłynie miesiąc, czy dwa – zobaczą wszyscy. Tak sobie myślał Miś i z miejsca nastrój skoczył mu do góry. Nudził się wprawdzie nadal, ale już bez wyrzutów sumienia.

Nadszedł wreszcie moment, na który czekał. Miś czuł, jak podnosi mu się ciśnienie krwi w żyłach. Nie spuszczał oczu z Knotowskiego przewidując, że lada chwila wstanie i wtedy zacznie się to najważniejsze. Nie mylił się. Burmistrz, jakby przymuszony siłą tego spojrzenia – zamieniwszy kilka słów z Przetakiem – wstał z krzesła. Rozglądał się po sali, oczekując ciszy. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie z Misiem w oczy. Miś poczuł, jak zalewa go fala ciepła, zdało mu się bowiem, że Knotowski mrugnął do niego, puścił mu oko jak komuś równemu sobie. Dałby sobie głowę uciąć, że tak było…

Tymczasem zapadła cisza. Knotowski odchrząknął i powiedział:

- Przejdźmy teraz do sprawy nie wiem czy nie najważniejszej…

Bzyknęła mucha. Burmistrz odchrząknął jeszcze raz.

- Wydarzyła się w mieście rzecz niebywała. Można powiedzieć, sensacyjna… Hm… W mieście, to może za ogólnie powiedziane, chociaż sprawa dotyczy całego miasta. Wydarzenie miało miejsce tutaj, w naszym urzędzie… Wszyscy chyba wiedzą, o co chodzi, bo przecież dużo mówiło się i mówi nadal, pisano o tym w gazecie i tak dalej… Tak że nie będę się rozwodził, powiem krótko – mam namyśli owe stare cenne dokumenty, które rzucają jasny snop światła w mrok historii Ostępu Leśnego…

Tu i ówdzie zaczęto szeptać. Miś zauważył, nie bez satysfakcji, że kto może zerka na niego ukradkiem.

- Wszystkim wiadomo także – kontynuował Knotowski – kto jest odkrywcą, bo przecież papiery nie znalazły się same, prawda? – zaśmiał się krótko, ktoś mu zawtórował. – Odkrywca jest tutaj, wśród nas… - zawiesił głos, by po chwili wyciągnąć dłoń i wskazać na Misia. – Pan Alfred Miś, nasz pracownik, starszy referent do spraw archiwum!

Zatrzeszczały krzesła, bo wszyscy odwrócili się w stronę Misia. Podniósł się gwar, ktoś zaczął klaskać, inni poszli za jego przykładem i wnet gromkie brawa wypełniły salę. Miś, uszczęśliwiony, półprzytomny od rwących go na strzępy emocji, podniósł się nieśmiało, ukłonił niezdarnie i w tym samym momencie oślepił go flesz – jeden, drugi…

- Prosimy do nas, panie Alfredzie! – krzyknął Knotowski, gdy brawa ucichły na tyle, że nie zagłuszały już jego głosu. – Prosimy, śmiało!

Miś ruszył się z miejsca. Szedł, jakby miał nogi z gumy, ale w końcu udało mu się stanąć obok burmistrza. Znowu flesz… Burmistrz uniósł rękę do góry, prosząc o ciszę.

- W dowód uznania dla sumienności, poczucia obowiązku, odpowiedzialności, bez których niemożliwe jest dokonanie takiej rzeczy, jaka została dokonana, pragnę w imieniu swoim, rady miasta, mieszkańców i wszystkich tu obecnych uhonorować naszego odkrywcę medalem i tytułem „Zasłużony dla miasta Ostęp Leśny”.

Przewodniczący rady zbliżył się otwartym pudełeczkiem. Burmistrz wyjął medal, przypiął go Misiowi, po czym uścisnął mocno jego dłoń. Flesz błysnął kilkakrotnie.

- Życzę panu wszystkiego najlepszego, wszelkich sukcesów, także osobistych… Miasto panu tego nie zapomni.

Miś wyjąkał podziękowanie.

Znowu oklaski, jeszcze bardziej gromkie niż poprzednio. Reporter zwijał się jak w ukropie, próbując różnych ujęć. Gdy przestano klaskać, Miś nie bardzo wiedział, co począć z sobą. Pomógł mu Knotowski.

- Jeszcze raz życzę wszystkiego najlepszego, panie Miś. Bardzo dziękuję – ściskając Misiowi dłoń ponownie, lewą ręką objął go i delikatnie skierował w stronę siedzących.

Miś, trochę zdezorientowany, posłusznie podreptał na swoje miejsce. Usiadłszy, rozejrzał się, ale nikt już na niego nie patrzył. Wszystkie oczy zwrócone były na burmistrza, który właśnie znowu odchrząknął, co było nieomylnym znakiem, że za chwilę coś powie. Poczuł jakiś dziwny niepokój i spociły mu się dłonie.

- Przejdźmy do następnej sprawy – mówił Knotowski. – Wiadomo państwu, że pan Ćwiek odszedł na emeryturę, nasze archiwum zatem nie ma kierownika. To niedobrze, gdy komórka organizacyjna nie ma kierownika, ale, na szczęście, ten problem mamy już głowy, bo istnieje ktoś, kto znakomicie nadaje się na to stanowisko – przerwał, aby zaczerpnąć powietrza, a przy okazji rozejrzał się po sali. – Wiem, a raczej domyślam się proszę państwa, że nie stanowi to dla nikogo żadnej tajemnicy. Tak to już jest, niestety, ze sprawami poufnymi – uśmiechnął się i przerwał na moment, bo tu i ówdzie roześmiano się.

Spojrzenia znów pobiegły stronę Misia, który zaledwie skrzywił usta ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Przypomniał sobie o spoconych dłoniach, więc wytarł je o spodnie, co poprawiło mu trochę samopoczucie.

- Mimo to skorzystam z okazji, że znajdujemy się tutaj wszyscy razem – ciągnął Knotowski – i aby formalności stało się zadość, dokonam oficjalnej prezentacji nowego kierownika. Oto on…

Krzesło Misia zatrzeszczało niespokojnie.

- …pan Ireneusz Gutek.

Gdzieś tylnym rogu sali zaszurało odsuwane krzesło. Wszystkie głowy odwróciły się w tamtą stronę. Wstała niczym nie wyróżniająca się postać łysiejącego blondyna lat około trzydziestu pięciu. Miś miał wrażenie, że stanęło mu serce. Jakieś dziwne ciepło miękko objęło mu klatkę piersiową i powoli zaczęło przesuwać się w dół. Gdy dotknęło stóp, cały świat zakołysał mu się przed oczyma i musiał mocno wbić szeroko rozstawione nogi w parkiet, aby utrzymać się na krześle. Potem fala gorąca wróciła z powrotem do piersi i poczuł z rozpaczą, że rozwiera się niebo, a pomieszczenie, w którym się znajdował, skręca się spiralnie i – wirując coraz szybciej – szybuje w górę, wsysane przez jakąś ogromną siłę. Trwało to tylko chwilę, po czym wszystko jakby złapało wsteczny bieg i zaczęło wracać do pierwotnego stanu.


Niżej dostęp do wcześniejszych, kolejnych odcinków:

Pierwszy
Drugi
Trzeci
Czwarty
Piąty
Szósty
Siódmy
Ósmy
Dziewiąty
Dziesiąty
Jedenasty
Dwunasty
Trzynasty
Czternasty
Piętnasty
Szesnasty
Siedemnasty
Osiemnasty

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne