Moja proza: Nie ujdziesz mi (cz. 5)
Burmistrz Knotowski odczekał, aż zamkną się drzwi za wychodzącym Misiem, a gdy to już nastąpiło, zerwał się z fotela i zaczął przemierzać gabinet w tę i z powrotem szybkimi krokami. W pewnym momencie, gdy już wypompował z siebie podniecenie, czy może najzwyczajniej w świecie opadł z sił, zatrzymał się przy oknie i popatrzył przed siebie. Rynek był pusty, ponury i w strugach deszczu rozmazywał się w jedną szarą masę, w której z trudem dawało się rozpoznać kształty poszczególnych drzew, kamienic, czy wyodrębnić wstęgę okalającej go ulicy.
Zrobiło mu się ciepło, więc uchylił okno i odetchnął kilkakrotnie głęboko, rozkoszując się świeżym powiewem. Ale deszcz gnany wiatrem zaczął wlewać się do środka, toteż czym prędzej zamknął je. Nim usiadł za swoim biurkiem, otworzył drzwi gabinetu.
- Poproszę kawę, pani Basiu, jeśli można.
- Już, panie burmistrzu, za chwilę – odpowiedział z głębi sekretariatu dźwięczny głosik.
Na biurku leżała rozpieczętowana paczka Cameli. Zapalił, zaciągnął się głęboko i rozparł w swoim fotelu. Rozmyślał, patrząc jak chmurki dymu unoszą się powoli, kłębią, wirują i w końcu – nie zdecydowawszy się na żadną z form – rozpływają w powietrzu. Nagle ożywił się, zrobił ruch jakby chciał podnieść się z fotela, lecz po chwili namysłu opadł z powrotem. Walczył z sobą dobre pół minuty, paląc chciwie. Wreszcie machnął ręką, rozpogodził się i poderwał energicznie na równe nogi. Otworzył barek, nalał sobie do szklanki Wyborowej, wypił jednym haustem. Już miał zakręcić butelkę, ale zawahał się.
- Aaa tam – mruknął i nalał sobie jeszcze raz.
Siadając za biurkiem, sięgnął jednocześnie po nowego papierosa i słuchawkę telefonu.
- Tu Knotowski – usiadł wygodniej, uzyskawszy połączenie. – Chciałem mówić z naczelnym…
- Nie ma? A z kim rozmawiam?
-Aaa, to pan, panie redaktorze, nie poznałem…
- Nie ten numer? – zajrzał do notesu. – Tak, faktycznie, ma pan rację. Ale to nie szkodzi. Skoro go nie ma…
- I nie będzie dzisiaj? Ale pan jest, na szczęście…
- Niee, nic się nie stało, a właściwie… Stało się. Mam coś dla was, coś interesującego. Mówię panu…
- Niee, nie chodzi o ten gwałt…
- Nie, o tę staruchę też nie. Mówię panu: rewelacja, bomba. Czegoś takiego jeszcze nie mieliście…
- Nie, nie ma potrzeby. Sprawa sama do was przyjdzie. Prosto do ręki…
- Zwyczajnie. Zjawi się u was główny bohater całego zdarzenia. Taki śmieszny facet, nazywa się Alfred Miś…
- No właśnie. A mnie chodzi o to, żeby ten materiał ukazał się jak najszybciej…
- O to mi chodzi. Będę zobowiązany, jak nie wiem co…
- To fajnie. I jeszcze jedno, panie redaktorze: o tym, że to ode mnie, to tylko pan i ja, wie pan…
- Nie no, jasne, nie ulega wątpliwości. Chodzi mi o to, żeby przy okazji dołożyć komuś…
- Nie, nie… Delikatnie, nie za ostro. Ale żeby było wiadomo, o co chodzi…
- W tym już zdaję się na pana…
- Tak…
- Nie no, o szczegółach pogadamy później, jak już pan będzie wiedział wszystko…
- Jasne. Zadzwonię później. Do której pan pracuje?
- W porządku, to będę…
- …to będę dzwonił o siedemnastej…
- Acha, świetnie. To czekam…
- Tak, tak, oczywiście, czekam...
Drzwi gabinetu otworzyły się bezgłośnie – weszła sekretarka z tacą w ręku. Dymiła na niej filiżanka, rozsiewając wokół aromat kawy i stała cukiernica. Sekretarka była elegancka, szczupła, lat około trzydziestu, ładna, o krótkich blond włosach przylegających do kształtnej czaszki. Drobnymi krokami gejszy zbliżyła się do biurka. Twarz miała obojętną, tak jakby poza nią nikogo więcej nie było w tym pomieszczeniu. Stawiając tacę na biurku, stanęła obok Knotowskiego. Tak blisko, że ocierała się biodrem o jego ramię. Uśmiechnął się z zadowoleniem i gdy tylko miała wolne ręce, objął ją w pasie i posadził sobie na kolanach. Sprawiała wrażenie zaskoczonej zupełnie, nieco zalęknionej. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale Knotowski nie pozwolił słowu wydostać się na zewnątrz – przejął je swoimi wargami. Poddała się, ale tylko na chwilę. Zaraz odepchnęła go delikatnie od siebie.
- Przetak już jest. Pytał o ciebie i może tu wejść w każdej chwili – powiedziała cicho, z naganą w głosie, ale uśmiechając się lekko.
Nie protestował. Zapalił papierosa i z zadowoleniem patrzył, jak drobnymi krokami odpływa kierunku drzwi.
Komentarze
Prześlij komentarz