Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Kopczykowa skończyła zamiatać podwórko. Zostawiła miotłę i szufelkę przy klatce schodowej, sama zaś powoli, zmęczonym krokiem, podążyła w kierunku śmietnika, majtając w prawej ręce kubłem wypełnionym śmieciami. Wysypała je, po czym równie wolno ruszyła w powrotną drogę. Dotarłszy do klatki schodowej, w której mieszkała, postawiła kubeł na ziemi i schyliła się z wysiłkiem. Podniosła szufelkę i wrzuciła ją z brzękiem do kubła.
Wyprostowała się ostrożnie, lewą ręką podtrzymując kręgosłup. Aby nie schylać się po raz drugi, po drodze chwyciła w prawą rękę kubeł. Przez chwilę lustrowała podwórko uważnym spojrzeniem. Potem wzięła w lewą dłoń opartą o mur miotłę i weszła w drzwi klatki. Aby dostać się do swojego mieszkania na parterze, musiała wspiąć się nieco po schodach. Pokonawszy z mozołem dziewięć stopni nie zauważyła nawet, że uchyliły się drzwi mieszkania Klempowej. Nie dosłyszała też, że sąsiadka, wtykając głowę przez szparę, woła ją konfidencjonalnym szeptem.
– Pani Kopczykowa – powtórzyła głośniej Klempowa.
Tym razem dozorczyni dosłyszała. Odwróciła się powoli i spojrzała tam, skąd dochodziło wołanie. Klempowa z tajemniczą miną przywoływała ją palcem. Kopczykowa mimowolnie rozejrzała się dookoła.
– Pani pozwoli, pani Kopczykowa – cicho powiedziała Klempowa.
Kopczykowa zostawiła miotłę i kubeł przy drzwiach swojego mieszkania i zbliżyła się do Klempowej.
– Co tam nowego, sąsiadko? – zapytała z ciekawością.
– Pani wejdzie, coś pani pokażę – Klempowa szerzej uchyliła drzwi.
– Eee, nie będę wchodzić. Tak mi pani pokaże – Kopczykowa rozejrzała się jeszcze raz, czy nikogo nie ma pobliżu.
Klempowa bez słowa zniknęła za drzwiami. Po chwili pojawiła się z gazetą w ręku. Tym razem ona rozejrzała się ostrożnie.
– Piszą znowu, złociutka, o Misiu – mówiąc to, pokazała palcem w górę. Ale jak… Chi, chi, chi… - zakryła dłonią usta. – Pani zobaczy.
Otworzyła gazetę na właściwej stronie i podała Kopczykowej, palcem wskazując artykuł. Kopczykowa zaczęła czytać z zainteresowaniem.
– A to ci dopiero – ujęła się pod boki, gdy skończyła.
– Prawda, kochaniutka? – oczy Klempowej rozjarzyły się.
– Kto to słyszał… – dziwiła się dalej Kopczykowa.
– Otóż to, złociutka, otóż to. A wie pani, co ludzie powiadają? – Klempowa ściszyła głos, rozglądając się na boki.
– Sprytnie to sobie obmyślił – ciągnęła swoje Kopczykowa, jeszcze nie zwracając uwagi na Klempowa.
– Ludzie mówią – Klempowa mówiła szeptem, ale dobitnie, chwytając sąsiadkę za ramię. – Ludzie mówią, że tym razem to już przegiął. Że wystarczyło, co do tej pory o nim napisali.
– Pewnie, że by mu wystarczyło – Kopczykowa dopiera teraz dostroiła się do swojej rozmówczyni. – Nie kombinował by więcej, to teraz by miał i sławę przecież…
– A pewnie, że tak – wtrąciła stara.
– …i szacunek u ludzi – dokończyła Kopczykowa z mocnym akcentem.
– O to chodzi, złociutka, o to chodzi… Wszyscy tak mówią – Klempowa promieniała.
– A tak, to… - Kopczykowa machnęła ręką. – No, na mnie już czas, kochana. Pożyczy mi pani? – uniosła nieco rękę z gazetą.
Klempowej spochmurniała twarz. Zerkała na Kopczykową nieufnie.
– Na chwilę tylko – przekonywała ją Kopczykowa. – Mojemu chciałam pokazać.
– Nooo, niech będzie – choć z ociąganiem, Klempowa zgodziła się, ale zaraz zastrzegła: – Ale tylko na chwilę, bo wie pani… Ludzie brali, że ho ho. Nie wiem, czy kupiło by się teraz nową.
– Spokojna głowa, sąsiadko. U mnie na pewno nie zginie – uspokoiła ją Kopczykowa.
– Wiem, wiem, złociutka. Ja tylko tak, na wszelki wypadek – mruczała stara, choć jej oczy nadal spoglądały na sąsiadkę nieufnie.
Kopczyk siedział przy stole w kuchni. Zjadł obiad, wypalił poobiedniego papierosa. Teraz niecierpliwie dłubał zapałką w zębach. Gdy usłyszał, że ktoś wszedł do mieszkania, odrzucił zapałkę do popielniczki i wlepił oczy w drzwi od kuchni. Za chwilę stanęła w nich Kopczykowa.
– Gdzie żeś zginęła? Przecież już dawno skończyłaś – był rozeźlony nieco.
– A zatrzymała mnie Klempowa, ta z naprzeciwka, i trochę pogadałam z nią.
– Stara plotkara – mruknął z niechęcią.
– Ale coś ciekawego zawsze doniesie – Kopczykowa odcięła się, ale bez złości. – O, na przykład teraz – wyciągnęła rękę z gazetą.
– Co tam masz? – zainteresował się.
– A przeczytaj sobie – położyła pismo na stole.
Wziął gazetę do ręki i zaczął przewracać kartki. Szukał sam, nie wiedząc, czego szuka.
– Czekaj no, nie tu… – zabrała mu gazetę i znalazła właściwą stronę. – O, tu czytaj – pokazała mu artykuł z listem od Antoniego Misia.
– O kurde – podekscytował się, gdy przeczytał tytuł.
Czytał uważnie. Raz i drugi. Potem odsunął gazetę i zapalił papierosa.
– No i co? – zapytała, trochę rozczarowana brakiem jego reakcji.
– Ano co… Wyszło szydło z worka – wstał z krzesła i zaczął krążyć wokół stołu. – Ale wiesz, co ci powiem? – zatrzymał się naprzeciw Kopczykowej. – Ja od dawna już tak sobie myślałem, że ten facet coś kombinuje, tylko że nie miałem pewności.
– Mnie też się to wszystko nie podobało…
– No właśnie, chodził jak paw.
– Nadęty taki…
– Ledwo cię widział na podwórku albo na ulicy.
– Inny to pogada, pośmieje się… Normalnie, jak człowiek. A ten nic.
– No to teraz ma za swoje. I to na własną prośbę, bo mu się we łbie przewróciło i normalnie przesadził.
– O, właśnie – podchwyciła Kopczykowa. – Ludzie też tak podobno mówią.
– Co? – Kopczyk nastroszył się. – Co mi tu będziesz o ludziach. Słuchaj, co ja ci mówię. Facet, powiadam ci, za wysoko nosa zadzierał, to mu go utarli. I bardzo dobrze.
– Jeszcze nie utarli – postawiła się Kopczykowa, obrażona sposobem, w jaki została potraktowana.
– No to mu utrą – mruknął Kopczyk, zaledwie spojrzawszy na nią przelotnie, i stanął otwartym oknie.
Od strony bramy nerwowym krokiem zbliżał się Miś. Ujrzawszy Kopczyka w oknie ukłonił się uprzejmie, chociaż twarz miał pochmurną.
– A, dzień dobry, dzień dobry sąsiedzie – odpowiedział Kopczyk z uśmiechem.
– Widziałaś go? – zwrócił się z satysfakcją do Kopczykowej. – Już mu utarli. A to dobre. Od razu mu rura zmiękła, psia jego mać.
Zadowolony wrócił
do stołu, aby zgasić papierosa w popielniczce.
C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz