PiS liczy na głupotę swoich wyborców. Na razie sondaże pokazują, że dobrze postawił

            Wszyscy już wiedzą, że inflacja w lutym osiągnęła rekordowy wynik. Wyniosła aż 18,4 proc., podczas gdy w styczniu sięgnęła 17,2 proc. To znaczy, że jej wzrost przyśpieszył, ale może w marcu osiągnie ten już od dawna zapowiadany przez prezesa NBP Adama Glapińskiego zwanego Glapą „płaskowyż”, co oznacza, że nie będzie już rosnąć. Albo będzie rosnąć dalej, bo wiadomo, że prognozy Glapy Glapińskiego nie są warte funta kłaków. A może rosnąć dalej, bo rząd nie robi nic, aby ją zdusić. Czy ktoś się zastanawiał, dlaczego grupa rekonstrukcyjna zwana rządem nie walczy z inflacją? Odpowiedź jest prosta: PiS liczy na głupotę swoich wyborców i chyba stawia na dobrego konia, czego dowodzą sondaże. Tylko że koń może się znarowić, czyli zmądrzeć. Zobaczymy jesienią.

            Inflacja oznacza – co wiedzą wszyscy – wzrost cen i spadek realnej wartości naszych dochodów. Inflacja za luty bieżącego roku wyniosłą wprawdzie 18,4 procent, co oznacza, że o tyle wzrosły ceny artykułów codziennej potrzeby i usług. Biorąc pod uwagę przeciętny koszyk towarów i usług, ustalany przez Narodowy Bank Polski. Ale każdy z nas ma nieco inny tenże koszyk dóbr i usług, a więc dla niektórych inflacja mogła wynieść 20 procent, a nawet sięgnąć 30 procent – zależnie od tego, co się kupuje na co dzień. W każdym razie ekonomiści obliczyli, że od początku 2020 roku skumulowany wzrost cen wyniósł 33 procent. Oczywiście zostało to wyliczone na podstawie wspomnianego już koszyka towarów i usług, ustalonego przez NBP.

To chyba sama Nowogrodzka zakazała walki z inflacją

            Prezes NBP Adam Glapiński zwany Glapą twierdzi, że wprawdzie inflacja znowu szybciej urosła, ale już w marcu mamy mieć ten słynny „płaskowyż”, od dawna już wieszczony przez prezesa. Ale wiemy przecież, ile prognozy Glapy Glapińskiego są warte. Zwłaszcza że prezes oraz tak zwany rząd nie robią nic, aby inflację zdusić. A przecież dysponują odpowiednimi narzędziami.

            Na przykład Rada Polityki Pieniężnej mogłaby podwyższyć stopy procentowe. Wiem, że taki ruch uderzy w kredytobiorców, bo nagle zwiększą im się raty kredytów. Tak przecież się już stało, a grupa trzymająca władzę wyczuła, że nastroje się srożą, więc zapewne z najwyższego ośrodka władzy ludowej – tak, tego na Nowogrodzkiej w Warszawie – wyszedł polityczny zakaz dalszego podnoszenia stóp. I Glapa Glapiński tego zakazu się trzyma.

            Chociaż, biorąc pod uwagę działania rządu, które powodują, że pieniądza na polskim rynku jest coraz więcej, podwyżki stóp procentowych i tak by nie pomogły. Ale można przecież próbować zmniejszyć ilość pieniądza, ograniczając rozdawnictwo, ładnie nazywane transferami socjalnymi, które jednak jest niczym innym, jak korupcją wyborczą. Tak zwana zjednoczona prawica po prostu kupuje sobie głosy przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi.

Inflacja to dodatkowy podatek, jaki płacimy do budżetu

            Można też ściągnąć pieniądz z rynku narzędziami będącymi w dyspozycji Glapy Glapińskiego. NBP może po prostu wyemitować dobrze oprocentowane obligacje skarbowe z dwuletnim na przykład terminem wykupu. Gdyby taki krok połączyć z ograniczeniem rządowego rozdawnictwa pieniędzy, można by uzyskać interesujące, oczekiwane rezultaty. W takiej sytuacji sens miałaby jednoczesna podwyżka stóp procentowych.

            Ale tak zwana zjednoczona prawica nie podejmie tych kroków, bo inflacja jej się po prostu opłaca. Opłaca się, bo oznacza większe wpływy do budżetu, chociażby z tytułu podatku VAT od towarów, które codziennie kupujemy w sklepach. Przecież prof. Marek Belka, były premier i były prezes NBP powiedział wprost, że inflacja to taki dodatkowy podatek, z którego niekoniecznie zdajemy sobie sprawę. Inflacja po prostu drenuje nasze kieszenie z pieniędzy, które płyną do budżetu państwa. A my się cieszymy, że rząd sprawił nam jakieś prezenty. Za nasze pieniądze zresztą.

Perpetuum mobile nie istnieje, więc zapłacimy jak za drogi kredyt

            Dzięki inflacji rząd ma zatem pieniądze, które może podrzucać poszczególnym grupom społecznym, które z dużym prawdopodobieństwem mogą odwdzięczyć się oddaniem głosów na ludzi z ferajny Kaczyńskiego. To z kolei zwiększa ilość pieniądza na rynku, co nakręca inflację i pieniądze jeszcze większym strumieniem płyną do budżetu. Działa to trochę, jak perpetuum mobile, ale wiemy już, że perpetuum mobile nie istnieje, to tylko złudzenie. Za inflację kiedyś będziemy musieli zapłacić wszyscy, jak za drogi kredyt. A na razie biedniejemy wszyscy w jej wyniku, co wykazałem w tekście Jesteśmy biedniejsi przez inflację....

            Premier Mateusz Morawiecki próbował kiedyś przekonywać, że walka z inflacją oznacza wzrost bezrobocia, co jest jeszcze większą plagą niż inflacja. Oczywiście Polacy boją się bezrobocia, bo wiedzą, co ono oznacza dla nich. Morawiecki wie, że się boją, i próbuje coś ugrać politycznie na tym lęku. Ale jeśli pomyślimy racjonalnie, to okaże się, że Morawiecki – znany zresztą ze swojej „prawdomówności” – się myli. Pisałem o tym w artykule Premier wciska ludziom kit....

Jestem niemal przekonany, że do jesiennych wyborów nie zrobi nic, aby zdusić inflację, bo zraziłby tym do siebie swoich wyborców. Pis po prostu liczy na głupotę swoich wyborców, którzy w założeniu mają cieszyć się tym, co dostaną od Kaczyńskiego i jego ferajny. Za swoje pieniądze zresztą. Mam nadzieję, że PiS się po prostu przeliczy, na co sondaże na razie nie wskazują.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne