Trzeba się bać, bo Kaczyński wspomniał kartki na mięso. Kiedyś przecież mówił, że Polska w ruinie
Jarosław Kaczyński, który ostatnio jakby przycichł, a w każdym razie nie wypowiadał się w mediach, chyba poczuł krew. Otóż zaczął wrzeszczeć, że prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski pragnie ograniczyć spożycie mięsa do 16 kg rocznie na osobę, co jest oczywistą bzdurą. Szef Prawa i Sprawiedliwości przypomniał, że za Peerelu na kartki było 2,5 kg mięsa na osobę miesięcznie, a więc 30 kg rocznie. Kaczyński zaraz zaczął zapewniać, że oni, czyli tak zwana zjednoczona prawica, nigdy nie będą stawiali Polakom żadnych ograniczeń. Problem w tym, że grupa trzymająca władzę już sprawiła, że Polacy sami muszą się ograniczać, bo na wiele rzeczy ich po prostu nie stać. A skoro Kaczyński wspomniał o kartkach, to możliwe, że historia zatoczy koło – przecież limity zakupów podstawowych towarów obowiązują już na Węgrzech, kraju, na którym Kaczyński i jego ferajna się wzoruje.
Jarosław Kaczyński nagle odezwał się publicznie, chyba tylko dlatego, że poczuł krew, czyli ocenił, że warto podgrzewać pewien temat, aby coś ugrać politycznie dla tracącej poparcie tak zwanej zjednoczonej prawicy. Szef grupy trzymającej władzę w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” skomentował raport międzynarodowej organizacji największych miast C40 Cities, do której należy także Warszawa.
Kaczyński podgrzewa temat i wspomina kartki na mięso
Raport powstał kilka lat temu. W dokumencie tym eksperci starają się określić, w jakim kierunku należy pójść, aby ograniczyć zostawiany przez ludzi ślad węglowy i w ten sposób zapobiec katastrofie klimatycznej, zagrażającej mieszkańcom Ziemi.
Jest w nim między innymi sugestia ograniczenia spożycia mięsa przez ludzi do 16 kg na osobę w okresie jednego roku.
Kaczyński uznał, że może coś ugrać politycznie podgrzewając ten temat. Stwierdził między innymi, że w czasach Peerelu w stanie wojennym były kartki na mięso i na tych kartkach na osobę przypadało 2,5 kg mięsa przeciętnie, co dawało aż 30 kg rocznie. A dla pracowników fizycznych przewidziano nawet 4 kg mięsa miesięcznie, a więc 48 kg rocznie.
– Chcę to mocno podkreślić, że my jesteśmy za wolnością, nie chcemy sztucznych ograniczeń w imię jakichś ideologii. Od nas Polacy nigdy nie usłyszą, że mają ograniczyć jedzenie mięsa, picie mleka, że mają obowiązek zmienić samochód na elektryczny albo nosić dwie koszule czy sukienki. PiS będzie bronił prawa do wyboru stylu życia, sposobu odżywiania się, normalności – pokrzykiwał Kaczyński.
Rafał Trzaskowski: nikt nigdy na taki pomysł nie wpadł
Po publikacji artykułu na temat ogłoszonego lata temu raportu C40 Cities, politycy tak zwanej zjednoczonej prawicy zaatakowali Rafała Trzaskowskiego – prezydenta Warszawy, a więc miasta, które również należy do tej międzynarodowej organizacji. Na przykład Sebastian Kaleta z Solidarnej Polski pytał Trzaskowskiego, czy ten planuje wprowadzenie w Warszawie racji żywnościowych.
– Dyskusja rozpoczęła się za sprawą raportu sprzed lat, w którym eksperci snują teorie dotyczące ograniczenia śladu węglowego – tłumaczył Rafał Trzaskowski. – To nie są żadne zobowiązania, więc bzdurą jest, że ktokolwiek chce Polakom zakazywać jedzenia mięsa, albo wprowadzać jakiekolwiek inne ograniczenia. Nikt nigdy na taki pomysł nie wpadł.
Polska w ruinie, a może Budapeszt w Warszawie, czyli kilogram ziemniaków na głowę
Przypomnę tylko, że w jakiś dziwny sposób słowa Kaczyńskiego mają zwyczaj się materializować, oczywiście te, które prognozują coś, co niekoniecznie musi się podobać, a czasem nawet jeży włos na głowie. Przed objęciem władzy w 2015 roku boss dzisiejszej tak zwanej zjednoczonej prawicy mówił o Polsce w ruinie. I co? Minęło prawie osiem lat i jego słowa uległy materializacji – mamy wysoką inflację, która drenuje nam kieszenie, mamy też spektakularny, najbardziej gwałtowny w Europie spadek PKB, o czym więcej można przeczytać w tekście Dorobek Kaczyńskiego i jego ferajny to... oraz w artykule Tak rośniemy w siłę, że jesteśmy najgorsi w Europie....
Tak więc zmaterializować się mogą także słowa Kaczyńskiego o kartkach na mięso, zwłaszcza że człowiek ten powiedział kiedyś, że on i jego ferajna dążą do tego, abyśmy „mieli Budapeszt w Warszawie”. Chodziło mu oczywiście o kierunek zmian, jakie wcześniej Orban zaczął wprowadzać na Węgrzech. A rezultatu tych zmian Węgrzy doświadczyli już w grudniu ubiegłego roku, kiedy to węgierskie sklepy musiały wprowadzić limity na zakup podstawowych artykułów spożywczych – na przykład jednego litra mleka, jednego kilograma ziemniaków, czy jednego pudełka jaj na osobę.
Od takiego limitowania tylko niewielki kroczek do prawdziwej reglamentacji za pomocą kartek żywnościowych. To możliwe – oczywiście tylko wtedy, gdy Kaczyński i jego ferajna pozostaną przy władzy.
Komentarze
Prześlij komentarz