Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny

            Minęło kilka dni, podczas których Miś dochodził do siebie – albo leżąc w łóżku w ponurym nastroju, albo biegając jak wicher po całym mieszkaniu w euforycznym uniesieniu. Rzecz jasna, nie chodził przez ten czas do pracy, bo dysponował zwolnieniem lekarskim, które uzyskał w przychodni nazajutrz po wizycie w redakcji „Kuriera Leśnego” i spotkaniu z Ćwiekiem. 

            Misiowej te dni dały się szczególnie we znaki. Pół biedy jeszcze, gdy Miś – pogrążony w chandrze – leżał w łóżku bez ruchu, wpatrzony w sufit lub odwrócony twarzą do ściany. Wtedy miała trochę spokoju. Było gorzej, gdy podrywał się nagle z pościeli pełen wigoru i entuzjazmu i miotał się z kąta w kąt, najchętniej depcząc Miniowej po piętach. Opowiadał jej o Grzeli, o znaczeniu swojego odkrycia, o tym, co teraz się stanie, jakie zmiany zajdą w ich życiu. Wreszcie o szacunku, jakim rodzina Misiów zostanie otoczona, oraz kto pęknie ze złości, gdy wszystko wyjdzie na jaw, kto zaś narobi w spodnie ze strachu. Pokrzykiwał buńczucznie, śmiał się, wygłaszał głośne tyrady – ciągle plącząc się wokół żony, zajętej domowymi obowiązkami.

Misiowa zniosłaby to bez bólu, gdyby tylko potrafiła sprawić, aby wszystko spływało po niej jak woda. Ona zaś była w całą tę sprawę mocno zaangażowana emocjonalnie. I – co więcej – miała zupełnie odmienny od mężowskiego pogląd na skutki Misiowego odkrycia. Przekonanej, że może to tylko w złą stronę odmienić ich los, trudno jej było podzielać jego euforię i traktować poważnie różowe wizje przyszłości. Trudno zatem się dziwić, że znacznie bardziej jej odpowiadało, gdy Miś ze stanu podniecenia wpadał w depresję, kładł się do łóżka i potrafił przeleżeć bez słowa nawet pół dnia. Całkowicie jednak mogła odetchnąć dopiero wtedy, gdy Misiowi skończyło się zwolnienie lekarskie i musiał wracać do pracy. Na szczęście dla niej był już zupełnie zdrów i nie mogło być mowy o przedłużeniu zwolnienia.

Odpocząwszy w domu, Miś szedł do pracy z ochotą, a nawet – można by powiedzieć – z entuzjazmem. Pomimo tego nawet, że dzień był pochmurny i zanosiło się na deszcz, pogoda zawsze wywierała ogromny wpływ na jego samopoczucie, pośrednio i nastrój.

Do swojego biura wszedł tuż przed ósmą. Ruda i Blondyn przyszli nieco wcześniej. Zastał ich obydwoje przy biurku Rudej. Ona siedziała zasłonięta rozłożonym „Kurierem Leśnym”, podczas gdy Blondyn stał za nią i – pochylony – zaglądał przez ramię do gazety. Gdy wchodził z gromkim „dzień dobry”, drgnęli jak porażeni prądem. Ruda odłożyła gazetę na biurko, Blondyn wyprostował się. Obydwoje wlepili w Misia okrągłe oczy.

Miś zmieszał się.

– Dzień dobry – powtórzył znacznie ciszej, niż przedtem.

Odpowiedzieli razem, ciągle się w niego wpatrując

Niepewnie zbliżył się do swojego biurka. Usiadł. Spojrzał z ukosa na Rudą i Blondyna. Ciągle mu się przyglądali. Tak, jakby widzieli go po raz pierwszy. Zniecierpliwił się trochę.

– Stało się coś? – starał się ukryć zirytowanie.

Popatrzyli na siebie, jakby nagle się ocknęli. Potem znów na niego.

– Znowu piszą o panu w gazecie – powiedziała Ruda, nie odrywając od Misia oczu.

Miś wzruszył ramionami. Otworzył szufladę i zaczął obojętnie wyjmować papiery na biurko. Kątem oka dostrzegł, że tamci ciągle mu się przyglądają.

– Przecież wiem – mruknął. – Czytałem to w zeszłym tygodniu w redakcji.

Wyciągnął następny plik. Wtedy usłyszał, że coś szepcą do siebie.

– O co, do diabła, chodzi? – warknął, zdenerwowany już na dobre.

– Nic takiego, panie Alfredzie – zaczęła go uspokajać Ruda. – Zastanawiamy się tylko, jak ten Grzela mógł wyglądać.

– No bo jeśli chodzi o twarz, to zupełnie inna sprawa – wtrącił Blondyn, taksując Misia od stóp po głowę. – Ale sądząc po wzroście i, ewentualnie, po budowie, to nie bardzo to wszystko pasuje.

– Głupstwa gadasz – obruszyła się Ruda. – Dzisiejszy wzrost i budowa nie mają nic do rzeczy. Jedź sobie na przykład na Wawel i popatrz na zbroje tych rycerskich niby olbrzymów, a sam się przekonasz. Kiedyś rosły, to dzisiaj liliput.

– O czym wy mówicie? – Miś, choć się starał, nie bardzo mógł poskładać do kupy to, o czym rozmawiali Ruda i Blondyn.

– Mówiłam przecież, że napisali o panu artykuł w Kurierze – tłumaczyła Ruda, stukając palcem w rozłożoną na biurku gazetę.

– No i co z tego? Czytałem go już. Jeszcze przed wydrukowaniem – Miś podniósł głos.

– Nooo… Jeśli fakt, że jest pan spokrewniony ze sławnym Grzelą Zwanym Niedźwiedziem nic dla pana nie znaczy, to ja już nie wiem… – Blondyn błazeńskim gestem rozłożył ręce.

– A skąd wy wiecie? – zdziwił się Miś. – Zaraz, zaraz… – olśniło go nagle. – Co to za artykuł? – poderwał się z krzesła.

– A o… Proszę – Ruda odwróciła gazetę w jego stronę i palcem pokazała tłusty nadruk.

Miś doskoczył do jej biurka. Palec Rudej wskazywał wydrukowany ogromnymi literami tytuł: „Co łączy Misia z Niedźwiedziem?”. Serce mu załomotało. Oczyma przeleciał szybko tekst. Tak, nie ulegało wątpliwości, że był to ten artykuł o jego związku z pierwszym osadnikiem na terenie miasta Ostęp Leśny. Artykuł, który miał ukazać się dopiero w następnym numerze. Rany boskie – lęk ścisnął go za gardło. Lęk irracjonalny, bo niczym nieuzasadniony. Cóż w końcu z tego, że artykuł ukazał się tydzień wcześniej? Nic. Ale Miś należał do tego gatunku ludzi, których nieoczekiwany zwrot w biegu zdarzeń wtrąca w panikę, paraliżuje, oszałamia. Przynajmniej na chwilę w każdym razie. Wkrótce Miś ochłonął wprawdzie, ale nie do końca jednak, Gdzieś w głębi pozostało dręczące ziarno strachu. Poza tym czuł wzbierający gniew. Zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem zastanawiając się, co ma z tym fantem zrobić.

W zasadzie nie było już nic tutaj do zrobienia, fakty bowiem dokonały się, jednak Miś postanowił działać. Dlatego właśnie chwycił za telefon i wystukał numer. Długo musiał czekać, zanim z tamtej strony ktoś podniósł słuchawkę.

– Halo? – ożywił się, gdy usłyszał jakiś niewyraźny głos.

Zmarszczył czoło uważnie nasłuchując.

– Tu Miś mówi, chciałbym…

– Halo? Nic nie słyszę!

– O, teraz lepiej… Miś mówi, chciałbym z redaktorem…

– A, to pan… Wybaczy pan, nie poznałem…

– Tak, tak… Oczywiście, czytałem i dlatego dzwonię…

– Nie, wszystko gra… To znaczy, chciałem powiedzieć, że jednak nie wszystko…

– Ależ skądże znowu, nie chodzi o treść. Chodzi o to, że ten artykuł miał ukazać się dopiero za tydzień…

– Co wypadło?

– Aaa… Jakiś artykuł wypadł z tego numeru… Rozumiem… I co? Aaa… I dziura się zrobiła w numerze… Rozumiem… Rozumiem…

– Nie, skądże… Żadnych problemów…

– Żadnych trudności…

– Nieee… Rzecz w tym, że umowa była inna i tak mnie to trochę, wie pan, zaniepokoiło, bo przecież, wie pan, różnie bywa, ja wiem?

– Nie, nie ma sprawy, panie redaktorze…

– Nie no… Skoro jest tak, jak jest… To znaczy jest tak, jak pan mówi, to znaczy, że wszystko gra…

– Ależ oczywiście… Ależ oczywiście, panie redaktorze…

– Będę pamiętał… Ja również… Do widzenia, panie redaktorze.

Miś odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. Spojrzał na Rudą i Blondyna, którzy ciągle wpatrywali się w niego.

– Inaczej się nie da. Jak umowa to umowa – powiedział stanowczo.

Popatrzyli na siebie zaskoczeni bezsensownością tego, co usłyszeli, zaś Miś – usatysfakcjonowany – usiadł przy swoim biurku.

C.D.N.

<script async src="https://pagead2.googlesyndication.com/pagead/js/adsbygoogle.js?client=ca-pub-8072602482230894"

     crossorigin="anonymous"></script>

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne