Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Choć głód przewracał Misiowi wnętrzności, zadowolony był z siebie jak rzadko kiedy. Z redakcyjnego budynku wyleciał jak na skrzydłach. Ulicą szedł krokiem szybkim i sprężystym, wyprostowany i pewny siebie jak biznesmen. Rozglądał się wokół siebie, zaglądał ludziom w twarze, nucił sobie w duchu jakiś szlagier w rytm kroków – wszystko się w nim radowało, podrygiwało z uciechy i wmawiało sobie i jemu, że świat jest piękny i warto żyć. Nawet hałas ulicy i smród spalin sprawiały mu przyjemność.
Wtem w oddali dostrzegł sylwetkę, która wydała mu się znajoma i przez to zaniepokoiła go trochę, bo automatycznie skojarzyła mu się z jakimiś niezbyt przyjemnymi doświadczeniami. Przyjrzał się lepiej i jeszcze bardziej się zaniepokoił, bo zdało mu się, że owa przygarbiona postać to nikt inny, jak właśnie Ćwiek, jego nie tak dawny kierownik. Przyjrzał się jeszcze uważniej, w nadziei, że może to jednak oczy spłatały mu figla, ale upewnił się tylko, że pierwsze wrażenie było właściwe. Ćwiek dostojnym krokiem zbliżał się do niego nieubłaganie, trzymając w ręku smycz, której drugi koniec przytwierdzony był do obroży jasnobrązowego jamnika, drobiącego wesoło krótkimi nóżkami mniej więcej krok przed swoim panem.
W pierwszym odruchu Miś chciał zawrócić, umknąć jakoś z drogi wywołującego w nim uczucie lęku człowieka, ale uznał, że to nie licowałoby z honorem tak ważnej dla miasta osobistości. Wziął się więc w garść i choć serce łomotało mu jak tłok ogromnej maszyny, parł odważnie do przodu. Czuł jednak, jak garbi się coraz bardziej, zaś głowa próbuje utonąć w ramionach i nic nie mógł poradzić na coraz bardziej palącą go twarz, co było nieomylnym znakiem, że robi się coraz bardziej czerwony. Wiedział, co się z nim dzieje i ta świadomość powodowała, że jeszcze bardziej się kurczył i jeszcze bardziej chował głowę w ramiona. Czuł się bezsilny i to doprowadzało go do iście szewskiej pasji, bo swoim przekonaniu powinien być na luzie i pewny siebie.
Tymczasem Ćwiek zdołał już rozpoznać Misia i twarz mu pociemniała. Zatrzymał się jednak, wyprostował jak świeca i patrzył na nadchodzącego spod nastroszonych brwi wzrokiem pełnym pogardy i nienawiści. Patrzył uporczywie jakby chciał biednego Misia na wylot przewiercić tym swoim spojrzeniem. Widział, jak Miś kurczy się i czerwieni i pewność, że wpływ – jaki wywierał na tego człowieka – nie zmalał ani trochę, dawała mu satysfakcję.
Miś zbliżył się do Ćwieka i choć wiedział, że tamten mierzy go wzrokiem, przemógł się i spojrzał mu prosto w twarz. W tej samej chwili ciało wbrew jego woli i pomimo oporu wykonało niezdarny ukłon.
– Dzień dobry, panie kierowniku.
Słowa same wypsnęły się, ot tak, mimo woli. Miś zamierzał, rzecz jasna, przywitać Ćwieka, ale zupełnie inaczej sobie to zaplanował. Zwłaszcza to „panie kierowniku” wypadło głupawo. Nic dziwnego więc, że Ćwiek odebrał to jako naigrawanie się i twarz wykrzywiła mu się wściekle. Nie powiedział jednak nic, tylko zarechotał głośno, śmiechem przejmującym i złowrogim. Dla Misia było to zdecydowanie za wiele i czmychnął skulony jak skopany przez wyrostków kundel, zaś śmiech Ćwieka ścigał go i tarmosił po plecach. Nie tak to wszystko miało być. Nie tak to sobie zaplanował. Był zły, wściekły na wszystko wokół, ale na Ćwieka przede wszystkim. O, jakże go nienawidził w tej chwili! Lecz wściekły był także na siebie, że wszystko wymknęło mu się spod kontroli i zachował się jak, jak, jak… Nie potrafił znaleźć słowa na określenie swego zachowania. Chodziło mu jednak po prostu o to, że Grzela Zwany Niedźwiedziem z pewnością zachowałby się inaczej w takiej sytuacji. Inaczej, czyli tak, jak trzeba.
Obejrzał się do tyłu, gdy przestał go dobiegać rechot Ćwieka. Napotkał ostre spojrzenie starego, który stał ciągle i patrzył za umykającym Misiem, choć nie śmiał się już. Odwrócił szybko głowę i przyśpieszył kroku. Gdy ochłonął nieco, po paru krokach zauważył, że rozbolała go głowa i – co gorsze – ból wzmagał się z każdą chwilą. Na szczęście zbliżał się do bramy swojej kamienicy. Przechodząc przez podwórko nie zwrócił uwagi na Kopczyka wyglądającego przez okno, choć trudno było go nie dostrzec.
– Ważniak, psia jego mać – mruknął urażony sąsiad.
W mieszkaniu ból wzmógł się do tego stopnia, że Miś miał uczucie jakby czaszka rozchodziła mu się w szwach.
Ledwo zdążył przekroczyć próg, Misiowa wybiegła z kuchni.
– Na rany Chrystusa, gdzieś ty się podziewał!? – krzyknęła na jego widok.
Dla Misia okrzyk ten był jak pacnięcie młotkiem w głowę.
– Ciszej, proszę, ciszej… – wymamrotał wykrzywiając twarz.
Przyjrzała mu się dokładniej.
– Boże, jak ty wyglądasz? Co ci jest? – załamała ręce.
– Jak? – zaniepokoił się Miś.
– Co jak? – nie zrozumiała.
– Jak wyglądam!? – zirytował się.
– Nooo… Ja wiem? Taki blady… Jak śmierć. Co ci jest? – ponowiła pytanie.
Miś wzruszył ramionami.
– Nic takiego. Łeb mi pęka – wymruczał z niechęcią.
– No to siadaj do stołu. Zjesz i zaraz ci przejdzie – spróbowała przejąć inicjatywę w swoje ręce.
– Daj spokój – prychnął, osadzając ją w miejscu. – Chcę się położyć.
– No to kładź się, a ja zrobię ci coś do picia. Co chcesz? Herbaty?
– Niech będzie herbata – wymamrotał, wlokąc się powoli kierunku pokoju.
Misiowa zniknęła kuchni, zaś Miś – dotarłszy do wersalki w pokoju – zwalił się na nią, wykrzywiony z bólu. Wkrótce w kuchni zagwizdał czajnik, a za chwil parę pojawiła się w pokoju Misiowa, niosąc kubek z parującą herbatą.
– A w ogóle, to gdzieś ty się tyle czasu podziewał? – zapytała, stawiając kubek na stoliku.
– A, załatwiałem takie różne sprawy – odrzekł Miś, dziwnie ożywiony tym pytaniem.
Misiowa zerknęła na niego podejrzliwie. Nagle Miś roześmiał się i poderwał, aby przejść do pozycji siedzącej. W trakcie tej czynności tak mu łupnęło w czaszce, że aż jęknął, ale wytrzymał dzielnie i usiadł, trzymając się za głowę. Uśmiech jednak nie zniknął mu z twarzy.
– Taką sprawę załatwiłem, że mówię ci… – powiedział, z przejęciem błyskając oczyma.
Misiową zmroziło.
– Jaką sprawę? – spytała z lękiem.
– To niespodzianka – powiedział tajemniczo. – Dowiesz się… Ale mówię ci, ludziom dosłownie powychodzą gały z orbit, jak wszystko wyjdzie na jaw.
Miniowej zaczęło coś świtać.
– Dałbyś sobie spokój z tym wszystkim – poprosiła cicho. – Zobaczysz, nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ani dla ciebie, ani dla nikogo. Zobaczysz…
– Za późno – uciął. – Zresztą nie mogę i nie chcę – mówił trochę, jak rozkapryszone dziecko.
Misiowa umilkła. Miś spojrzał na nią i roześmiał się po raz drugi.
– Zobaczysz, jak niektórzy będą mieli się z pyszna, oj będą się mieli… – zatarł ręce, ciągle się śmiejąc.
Misiowej zbierało się na płacz. Zacisnęła więc usta i wyszła z pokoju.
C.D.N.
<script async src="https://pagead2.googlesyndication.com/pagead/js/adsbygoogle.js?client=ca-pub-8072602482230894"
crossorigin="anonymous"></script>
Komentarze
Prześlij komentarz