Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki
Ospa to jedna z bardziej znanych postaci Mierzei. Ale i jedna z najbardziej tajemniczych i kontrowersyjnych. Mieszka w Krynicy Morskiej, ukończył – podobnie jak Mors – historię na Uniwersytecie Gdańskim i – również podobnie jak Mors – zajmował się wytwarzaniem różnych rzeczy z bursztynu – rzeźb, płaskorzeźb, różnego rodzaju figurek i ozdób, żaglowców uwięzionych w butelkach i innych pamiątek z napisem „Krynica Morska”, ale przede wszystkim biżuterii, o której mówił z dumą, że jest unisex, a więc może być noszona zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn.
Były to zwykle duże wisiory, zawieszone na rzemieniu, wykonane z ledwo oszlifowanego bursztynu, bo – jak twierdził – to natura tworzy piękno, zaś rzeczą artysty jest je wydobyć z danego materiału lub tylko podkreślić.
Trzeba przyznać, że jego wyroby robiły wrażenie swoim naturalnym i surowym, czasem przyprawiającym o dreszcz pięknem, ale wykraczały daleko poza standardy wyznaczone przez producentów masowej i modnej biżuterii. Dlatego potrzebowały nabywców o szczególnej wrażliwości, ale i sile charakteru, pozwalającej oprzeć się obowiązującym trendom. Wokół jego stoiska, które w sezonie rozpoczynającym się długim weekendem majowym i trwającym czasem – zależnie od pogody – do końca września, zatrzymywali się głównie ekscentrycy, ludzie wyróżniający się nie tylko stylem bycia, ale i ubierania się. To właśnie oni – gardząc mainstreamowymi modami – wciąż poszukiwali czegoś szczególnego, niepowtarzalnego, co pozwalałoby im wyróżnić się z tłumu.
Gdyby nie Ospa, nigdy by się człowiek nie dowiedział, że wśród na pozór jednorodnego tłumu, przewalającego się w sezonie urlopowym przez Krynicę, może znaleźć się tyle barwnych postaci, wyraźnie odstających od reszty. To Ospa swoją intuicją wyczuł ich obecność i postanowił oddzielić ich od reszty. Oczywiście byli mniejszością, co charakterystyczne dla ekscentryków, ale jednocześnie większość tej grupy stanowili ludzie majętni, którzy nie zawahają się przed wyjęciem z kieszeni pliku stuzłotowych banknotów i zapłacić nim za przedmiot odpowiadający ich wyobrażeniom o pięknie. Ospa zatem nieźle prosperował, bo zdarzało się, że jeden klient potrafił zostawić u niego kilka tysięcy złotych. Wprawdzie taki nabywca zdarzał się rzadko, ale było wystarczająco dużo tych, którzy kupowali wisiory lub inną biżuterię za parę stówek.
Nic dziwnego, że Ospa uważał się za artystę, a też inni za artystę go uważali. Bo artysta tworzy rzeczy niepowtarzalne, a bon mot Ospy, którym wciąż czarował kobiety przymierzające jego wisiory brzmiał: „Może być pani pewna, że jeśli się pokaże w jakimkolwiek miejscu na świecie z tym wisiorem na szyi, nie spotka pani drugiej kobiety, która ma taki sam”. To był dobry tekst, bo działał, jak magiczne zaklęcie.
Ospa twierdzi, że jest potomkiem jednej z najstarszych rodzin na Mierzei.
– Może tak być – przyznawał Mors. – Bo są ludzie, którzy pamiętają jego dziadków, czy pradziadków, ale czy jest tak, jak utrzymuje, że jego przodkowie mieszkali tutaj już w średniowieczu? Tego nie wiem, a i on nie bardzo potrafi to udowodnić.
Antek poznał Ospę, gdy podczas jednego ze swoich pobytów na Mierzei pojechał z Krystyną do Krynicy po zakupy, które miały wypełnić lodówkę. Tak to przynajmniej wyglądało w pierwotnej wersji, bo jak się niedługo po wyjeździe z domu okazało, Krystyna miała jeszcze jedną rzecz do załatwienia.
– Mam podjechać pod sklep, czy market? – zapytał Antek, gdy wjechali już do miasteczka.
– Jedź dalej, na drugi koniec Krynicy, bo tam muszę coś załatwić – odpowiedziała Krystyna, co trochę zaskoczyło Antka.
Spojrzał na nią pytająco.
– Mam trochę bursztynu na zbyciu i obiecałam takiemu jednemu, że mu przywiozę – wyjaśniła krótko.
Przejechali przez centrum miasta i po paru minutach Krystyna kazała skręcić w prawo, w dróżkę prowadzącą w stronę zalewu. Dróżka pięła się nieco w górę. Po obu stronach była porośnięta różnymi krzewami. Dojechali do bramy zbudowanej z grubych, poziomo ułożonych olchowych desek. Takie też było ogrodzenie domu. Wjechali na podwórko wysypane białym grysem, który chrzęścił pod oponami auta. Zatrzymali się przed domem, zbudowanym z drewnianych bali, stylizowanym na dworek. Zza jego węgła wybiegł długowłosy owczarek niemiecki – z postawionymi pionowo uszami i opuszczoną kitą. Uszy położył po sobie i zamerdał leniwie ogonem, gdy zobaczył, że z auta wysiada Krystyna. Znał ją przecież.
– Zaczekaj na mnie, to nie potrwa długo – powiedziała do Antka, ale po chwili namysłu zmieniła zdanie: – Albo nie, chodź ze mną, poznasz Ospę…
Gdy Antek wysiadł z auta, owczarek znowu postawił uszy, ale Krystyna rzuciła krótko „swój” i opadły, a ogon zawachlował. Weszli na wyłożony kamieniami podest, od góry osłonięty balkonem, opierający się na dwóch grubych balach sosnowych, pomalowanych na zielono. Krystyna wcisnęła dzwonek. Przez chwilę trwała cisza, po czym usłyszeli jak wewnątrz domu otwierają się jakieś drzwi, odgłos kroków i zgrzyt otwieranego zamka drzwi frontowych.
Otworzyła szczupła, zgrabna kobieta o miłej twarzy, częściowo schowanej za chmurą rudych włosów. Duże, niebieskie oczy rozjaśniły się na widok Krystyny. To Majka, mniej więcej od dwóch lat partnerka Ospy. Przyjechała do niego z jednego z podłódzkich miasteczek. Lecz wcześniej, podczas jednego z pobytów wakacyjnych w Krynicy, zachwyciła się wyrobami Ospy, a później osobowością ich autora i jego opowieściami o bursztynie, morzu i Mierzei. Z wzajemnością zresztą, co było o tyle łatwe, że Ospa znajdował się w końcowym okresie lizania ran po burzliwym związku z niejaką Karmazyną, również rudzielcem, ale farbowanym.
Farbowana na rudo, a czasem na czerwono Karmazyna uciekła do Krakowa z pochodzącym stamtąd niby to dziennikarzem, niby pisarzem, o którym nikt nie słyszał, niby mecenasem i kolekcjonerem sztuki, a przez samego Ospę nazywanym hochsztaplerem i oszustem. W tym przypadku Ospa raczej trafił w sedno, w taki sposób określając faceta, w którym zabujała się Karmazyna. Gdy bowiem skończył się zapas pieniędzy za spieniężony w Krakowie bursztyn, z którego przed wyjazdem Karmazyna ogołociła dom Ospy, ten niby dziennikarz, pisarz i mecenas sztuki nagle zniknął bez śladu. Karmazyna została sama w pustym domu, wynajmowanym dla siebie i nowego oblubieńca z nadzieją, że w Krakowie dokona jakiegoś bliżej niesprecyzowanego biznesowego cudu.
Na swoje szczęście wpadła w ramiona gitarzysty bluesowego średniej klasy i mogła zamieszkać w jego nędznej norce na poddaszu jakiejś krakowskiej kamienicy. Wprowadziła się do niego chyłkiem, uciekając z wynajmowanego domu, bo nie bardzo jej się chciało płacić zaległych należności za wynajem. Właściciel zaś nie bardzo jak miał dochodzić swoich praw, bo nie podpisał z Karmazyną umowy.
Z nowym kochankiem i szarpidrutem Karmazyna postanowiła uruchomić knajpę na Kazimierzu. Miał to być kultowy lokal, w którym przesiadywaliby artyści, pisarze, dziennikarze i intelektualiści, w którym miałyby się toczyć ciekawe dyskusje i odbywać koncerty znanych muzyków. Jednak elita krakowska wolała widocznie inne miejsca i pomysł nie wypalił. Ostał się tylko zwykły bar z piwem i czymś tam jeszcze, niezbyt popularny, odwiedzany co najwyżej przez miejscowych pijaczków. Miejscowym pijaczkiem okazał się zresztą i gitarzysta bluesowy, darzony przez Karmazynę czystym uczuciem, co sprawiło, że dołączyła do swego kochanka i zaczęła zalewać się piwem i innymi trunkami. To był koniec krakowskiego snu o potędze własnego biznesu…
Podobno Karmazyna pojawiła się później jeszcze przynajmniej raz na Mierzei, próbując odnowić swoje kontakty z miejscowymi bursztynnikami, kopaczami i handlarzami bursztynu, a potem, jak w masło z powrotem wejść w ten biznes. Miejscowi jednak wiedzieli, co zrobiła Ospie, bo przez długi czas był to przedmiot plotek i towarzyskich rozważań, i solidarnie odmawiali jakiejkolwiek współpracy. Nie tylko dlatego, że Ospa był swój i – w ich przekonaniu – stała mu się krzywda. Również dlatego, że nikt nie chciał robić interesów z kobietą niepewną, chwiejną i niesolidną. A przede wszystkim taką, która ani śmierdziała, ani pachniała groszem i nie była w stanie płacić gotówką. Karmazyna po prostu okryła się złą sławą wśród miejscowych. Pojawiła się zatem tu i tam, przemknęła po Mierzei jak spadająca gwiazda i… zniknęła nie wiedzieć gdzie.
Ospa odetchnął więc, gdy w jego życiu pojawiła się Majka – jak się później okazało, kobieta z poetycką duszą, publikująca swoje zupełnie niezłe wiersze na profilu fejsbukowym. Wniosła nową energię w jego życie i dała siłę, dzięki której mógł z dawnym entuzjazmem wrócić do swojej roboty. Wprowadziła się do domu Ospy, a on, dzięki swoim koneksjom, załatwił jej pracę w jednym z nadmorskich hoteli.
Majka zaprzyjaźniła się z Krystyną, bo przecież ścieżki obydwu miejscowych bursztynników – Morsa i Ospy – musiały krzyżować się ze sobą, kontakty ich partnerek życiowych były zatem nieuniknione. Stąd ten błysk w oczach Majki, gdy – otworzywszy drzwi – ujrzała Krystynę.
Gdy kobiety się ucałowały, Krystyna wskazała na Antka.
– To nasz przyjaciel, bardzo zainteresowany bursztynem i wszystkim, co z nim związane – przedstawiła swojego towarzysza.
Antek uścisnął drobną dłoń Majki, która – uśmiechając się – przyglądała mu się z zaciekawieniem przez chwilę. Potem zaprosiła gości do środka.
Przeszli przez ganek z podłogą wyłożoną ciętym kamieniem. Po lewej stronie stał stary wieszak na ubrania, zrobiony z giętego drewna. Takie wieszaki można było spotkać w czasach powojennych w urzędach, szkołach, przychodniach lekarskich itp. Po prawej była stara, ale utrzymana w dobrym stanie szafa, stylem nawiązująca do realnego socjalizmu, oraz szafka na buty. Na wprost drzwi wejściowych były drzwi prowadzące do wnętrza domu. W oczy Antka rzuciła się rozwieszona nad nimi mapa, zatytułowana Park Krajobrazowy Mierzei Wiślanej. Identyczna wisiała na werandzie u Morsa i Krystyny. Zawsze w momencie, gdy na nią spojrzał, Antka dziwiło, że do parku krajobrazowego zaliczono również teren od ujścia Wisły przy wyspie Sobieszewskiej, podczas gdy rzeczywista Mierzeja zaczynała się w Kątach Rybackich. Nigdy jednak nie pamiętał o tym, aby zapytać Morsa lub kogokolwiek o wyjaśnienie tego faktu.
Poszli dalej. Na wprost Antek zauważył plecy schodów prowadzących na poddasze domu. Na ścianie pod schodami stał regał z książkami. O schody opierał się kamienny kominek zbudowany z polnych kamieni, podłoga wokół którego, tak jak ganek, wyłożona była ciętymi kamieniami. Na dębowej ławie koło kominka, ułożonej na kamieniach, stał żaglowiec, wykonany przez Ospę z czarnego dębu i bursztynu. Resztę podłogi salonu, rozciągającego się na prawo od kominka, pokrywały deski z ciemnego drewna. Ściany były drewniane, ale jasne, bo przetarte białą farbą i pokryte bezbarwnym, matowym lakierem.
Na ścianach wisiały drewniane gabloty, a w nich ciężkie wisiory i inne wyroby biżuteryjne, wykonane przez Ospę. W każdej gablocie na dole leżały piękne okazy surowego bursztynu w różnych kształtach i barwach. Na środku salonu stała skórzana, ciężka kanapa z dwoma fotelami w tym samym stylu, przed nią zaś duży, przysadzisty, kwadratowy stolik z półką pod blatem. Pod oknem rozległa, niska półka z telewizorem, wieżą i odtwarzaczem DVD. Na półce stały też rzędem płyty z muzyką i filmami.
Na lewo od telewizora oszklone drzwi prowadziły na taras, a zaraz za nimi, tuż przy schodach – drzwi do pracowni Ospy.
Po lewej stronie drzwi wejściowych rozciągała się kuchnia z drewnianym stołem przy oknie. Za stołem stała pralka, a za nią zaczynał się blat kuchenny w kształcie litery L pokrywający stylowe szafki z drewna. Nad blatem również wisiały szafki podobne do tych stojących. Szafki przylegały do dużej lodówki. Wszystkie meble kuchenne były wykonane na zamówienie przez miejscowego stolarza. Za lodówką była ściana oddzielająca kuchnię od łazienki. Na przeciwległej do łazienki ścianie stał regał z książkami. Na półkach przy książkach leżały kawałki bursztynu.
Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.
Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierzei...
<script async src="https://pagead2.googlesyndication.com/pagead/js/adsbygoogle.js?client=ca-pub-8072602482230894"
crossorigin="anonymous"></script>
Komentarze
Prześlij komentarz