Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny

            Wychodzących z pracy urzędników uderzył w oczy snop słonecznego światła. Wyjście z ratusza skierowane było ku zachodniej stronie, więc słońce, choć bujało jeszcze całkiem wysoko, o tej porze znajdowało się już na schyłkowej części nieba.

Miś zatrzymał się, zaledwie stanąwszy po drugiej stronie drzwi wyjściowych. Nie na wskutek oślepienia słońcem. Zatrzymał się, bo musiał zastanowić się nad czymś głęboko. Nie mógł zaś myśleć idąc, ponieważ to, co miał przemyśleć, dotyczyło kierunku, w jakim powinien pójść. Stanął więc w miejscu i zaraz usunął się na bok, bo zablokował ruch i wychodzący zaczęli potrącać go bezceremonialnie, a nawet spychać ze stopni podwyższenia, na którym utkwił przekroczywszy drzwi.

Był wyraźnie zakłopotany. Chciał bowiem przed powrotem do domu załatwić pewną sprawę, jednocześnie miał ogromną ochotę odłożyć ją na inny termin. Na kiedy, jeszcze nie wiedział, byle nie dziś. Z drugiej strony jednak coś ogromną siłą popychało go do tego, aby uczynić to dzisiaj. Co więcej, to coś zdobywało przewagę i nie pomagały nawet argumenty, że Misiowa czeka z obiadem, że on sam jest głodny jak wilk, ani że przecież zrobił już dzisiaj wystarczająco dużo, więc może pozwolić sobie na trochę luzu. Szala tego czegoś przeważyła w końcu i Miś, spojrzawszy wpierw nerwowo na zegarek, zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Ale nie w kierunku domu, na przełaj przez skwer, lecz w prawo, skręcając później w główną ulicę miasta. Szedł szybko, więc nie minęło wiele czasu zanim stanął przed budynkiem, którym mieściła się redakcja „Kuriera Leśnego”.

Pokój, w którym Miś spodziewał się znaleźć znajomego redaktora, był pusty. Stanął zdezorientowany, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Dostrzegł jednak, że komputer jest włączony, wywnioskował więc, że jego właściciel musi znajdować się gdzieś w pobliżu i w niedługim czasie powinien się pojawić. Postanowił zaczekać. Chwilę stał, jednak po kilku minutach przysiadł na stojącym pod ścianą krześle. Minęło jeszcze kilka minut i Miś zerknął niecierpliwie na zegarek. Usłyszał toczącą się w pokoju obok rozmowę. Pomyślał więc sobie, że dobrze byłoby spytać o redaktora. Siedział jednak dalej. Minęło jeszcze kilka minut. Miś poruszył się na krześle, spojrzał na zegarek… Spiął się, jakby chciał wstać, ale zaraz potem znów opadł bezwładnie. Zebrał się jednak w sobie - westchnąwszy wpierw głęboko - i podniósł się z krzesła. Z bijącym sercem zapukał do pokoju, w którym słyszał głosy. Otworzył drzwi i rozpromienił się, bo ujrzał znajomą twarz pani Rozalki, tej samej, która kiedyś podała mu kawę w redakcji. Rozmawiała przez telefon.

– Zaczekaj chwilę – rzuciła do słuchawki i nakryła mikrofon dłonią.

– Pan do mnie? – zwróciła się do Misia.

– Nie, ja do pana redaktora – wskazał dłonią pokój obok.

– Chodzi panu o pana Andrzeja? – domyśliła się pani Rozalka.

– Tak… O pana Andrzeja Kręcika – sprecyzował Miś.

– No przecież mówię: o pana Kręcika. Nie ma go u siebie w pokoju?

– No właśnie… Rzecz w tym, że go nie ma – Miś uśmiechnął się nieśmiało.

Pani Rozalka spojrzała na zegarek.

– Miał wyjść tylko na chwilę, więc w zasadzie powinien już być – powiedziała jakby do siebie ze zdziwioną miną. – Wie pan co? – teraz już wyraźnie zwróciła się do Misia. – Niech pan sobie spokojnie zaczeka u niego w pokoju. To nie potrwa długo. Na pewno pojawi się lada moment.

– No, już jestem, kochanie – pani Rozalka uznawszy sprawę z Misiem za skończoną, zwróciła się do słuchawki.

Miś chciał coś jeszcze powiedzieć, ale widząc, że nie istnieje już dla swojej dopiero co rozmówczyni, wycofał się na korytarz, cicho zamykając drzwi za sobą. Na korytarzu spojrzał zatroskany na zegarek i postanowił jeszcze chwilę zaczekać. Już chwytał za klamkę drzwi od pokoju Kręcika, gdy usłyszał kroki. A zaraz potem znajomy, wesoło brzmiący głos:

– Niestety, nie ma mnie!

Miś odwrócił się zaskoczony i ujrzał roześmianą twarz redaktora. Serce zatrzepotało mu niespokojnie, ale również się uśmiechnął i odetchnął z ulgą.

– Witam pana, panie Miś. Dzień dobry – podał gościowi dłoń i otworzył drzwi od pokoju na oścież. – Fajnie, że pana widzę, pogadamy sobie, proszę…

Zrobił zapraszający ruch ręką, po czym uchylił sąsiednie drzwi.

– Dwie kawy, pani Rozalko, jeśli można – rzucił gromko i podążył za Misiem, zmierzającym już w kierunku krzesła, na którym siedział podczas poprzedniej wizyty.

– Siądźmy sobie może tutaj, drogi przyjacielu – redaktor wskazał kwadratowy stolik ze szklanym blatem, obstawiony trzema fotelami.

Miś usiadł w jednym z nich, a redaktor tymczasem usiadł przy komputerze i szukał jakichś plików. Znalazł, kilka razy kliknął myszką i zaszumiała drukarka, zajmująca mniejsze biurko stojące za komputerem Kręcika. Wypluła kilka kartek. Kręcik zebrał je i trzymając w ręku usiadł w fotelu obok Misia.

– To zdjęcia z tej uroczystej sesji. Chciałby pan może rzucić okiem?

– Chętnie – Miś wyciągnął rękę po wydruki.

Przeglądał zdjęcia machinalnie, bez większego zainteresowania. Dłużej zatrzymał wzrok na tym, które obrazowało, jak Knotowski dekorował go medalem. Także fotografia z Gutkiem nieco bardziej go zajęła, nie mówiąc już o tym, że poruszyła go do głębi, gdyż jak żywe stanęło mu przed oczami to, co wówczas się wydarzyło. Oddał zdjęcia Kręcikowi z ponurym wyrazem twarzy.

– Pójdzie coś z tego do gazety? – spytał właściwie tylko dlatego, aby coś powiedzieć.

– Już poszło. To z panem, jak burmistrz przypina panu medal i to z Gutkiem, bo przecież w tekście jest także wzmianka o tym, że został nowym kierownikiem.

– To artykuł jest już gotowy? – zaciekawił się Miś.

– Oczywiście. Chce pan przejrzeć?

– Chciałbym, jeśli można…

Redaktor wstał, podszedł do swojego biurka i spośród papierów wyciągnął zadrukowaną kartkę. Podał ją Misiowi. Ten zaczął czytać ze znacznie większą uwagą niż przeglądał zdjęcia. Zaśmiał się w pewnej chwili.

– Coś nie tak? – zaniepokoił się Kręcik.

– Centralną postacią wydarzenia był oczywiście pan Alfred Miś… - Miś zacytował fragment teksu i zaśmiał się ponownie.

– No, bo faktycznie tak było. Przecież gdyby nie pan, to nie byłoby pretekstu do całej tej sesji. W końcu Gutek został przedstawiony tylko przy okazji – tłumaczył redaktor.

– No tak, ma pan rację. Chodzi tylko o to, że nie bardzo jestem przyzwyczajony do tego, żeby o mnie w taki sposób pisano – wyjaśnił Miś.

– Trudno. Każdemu, co mu się należy… Od prasy – zażartował redaktor i roześmiali się obydwaj.

Miś dokończył artykuł i oddał kartkę redaktorowi.

– Dobrze napisane – skomentował.

Redaktor z zadowoleniem przyjął tę pochwałę.

– A niech mi pan powie, panie Miś… – zaczął nieśmiało po chwili wahania. – Co pan myśli o tym Gutku?

Miś drgnął zaskoczony.

– No bo niech pan popatrzy… – Kręcik kontynuował, ale bardzo ostrożnie, bo zdawał sobie sprawę, że kroczy po grząskim gruncie. – Jest pan długoletnim pracownikiem urzędu, doświadczonym, sumiennym, dbałym o dobro publiczne, o czym przecież świadczy to, że pan zaopiekował się tymi rękopisami. Słowem: pasuje pan jak ulał na stanowisko kierownika działu. Wszyscy zresztą myśleli, że pan nim będzie, pan też chyba, jak mi się wydaje, w duchu się tego spodziewał, a tu masz… Ni stąd ni zowąd Gutek.

Miś zamyślił się. Wprawdzie pierwszej chwili chciał wylać z siebie wszystko, co mu leżało na sercu w związku z powołaniem Gutka na stanowisko kierownika, wyżalić się i ulżyć sobie, ale coś kazało mu powstrzymać się, zastanowić i – przede wszystkim – nie odkrywać od razu wszystkich kart. Myślał więc nad odpowiedzią i przez jakiś czas trwała cisza.

– Trochę racji pan ma – zaczął wreszcie ostrożnie, a redaktor nadstawił pilnie uszu. – Bo przecież ma się to doświadczenie, wie się niemało, ludzi się zna, a i serca by człowiek uchylił temu miastu, bo zżyty z nim jak nie wiem co… Ale z drugiej strony… Burmistrz jest burmistrzem, za wiele rzeczy odpowiada, ma prawo podejmować decyzje i dobierać sobie takich ludzi, jacy mu pasują, więc, wie pan… Nie można mu mieć za złe, że zrobił tak a nie inaczej.

– No tak, racja – mruknął redaktor.

Był trochę rozczarowany taką odpowiedzią, ale postanowił nie drążyć głębiej.

– A tak w ogóle, to co u pana słychać? – zmienił temat po chwili milczenia.

Miś ożywił się.

– Oj, bardzo dużo, panie redaktorze, bardzo dużo ciekawych rzeczy – zaczął tajemniczo.

– No no… Brzmi ciekawie – Kręcik mruknął zachęcająco, wyczuwając zawodowym nosem, że trafia mu się nie lada kąsek. – Czy to ma jakiś związek z pańskim odkryciem?

– No właśnie! Dlatego do pana przyszedłem. Chociaż długo zastanawiałem się, czy powinienem, bo tak na pierwszy rzut oka może wyglądać, że jest to wyłącznie moja osobista sprawa… – Miś obserwował, jakie wrażenie jego słowa wywierają na redaktorze.

– Bardzo dobrze, że pan przyszedł z tym do mnie, niech pan wali śmiało – redaktor zaczął się trochę niecierpliwić, co ucieszyło Misia.

– Chodzi o to, że te dokumenty, co pan widział, to nie wszystko – wygarnął znienacka.

Kręcik aż podskoczył na fotelu z wrażenia.

– Czy to znaczy, że ma pan jeszcze coś?

– W rzeczy samej – przytaknął Miś bez emocji. – W zasadzie nic takiego, bo w całości odnoszące się do Grzeli Zwanego Niedźwiedziem i opisujące pewne szczegóły z jego życia. Ale jest pewien element, drobiazg właściwie, ale jakże istotny. Otóż drobiazg ten wskazuje, niejednoznacznie wprawdzie, ale z dużym prawdopodobieństwem, że w naszym mieście mieszkają potomkowie Grzeli… W prostej linii, panie redaktorze – Miś zawiesił głos i wpatrywał się w twarz Kręcika z uwagą.

Kręcik zaś zaniemówił i przez dobrą chwilę wpatrywali się jeden w drugiego.

– Nie… Żartuje pan – wystękał redaktor, ochłonąwszy wreszcie.

– Nie, panie redaktorze, nie żartuję – oznajmił Miś, zadowolony z wrażenia, jakie jego słowa wywarły na Kręciku.

– Aaa… Kim są ci potomkowie? – stękał dalej redaktor.

– Zaraz, powoli do wszystkiego dojdziemy – mruknął Miś, trochę zakłopotany tym pytaniem. – Zacznijmy od tego, że na jednym z rękopisów znalazłem nazwisko jego autora.

– Jak się nazywał? – redaktor prawie już ostygł.

– Zdziwi się pan, jak powiem – odparł Miś, ociągając się z odpowiedzią. – On się nazywał… Miś. Stefan Miś – wydukał i patrzył na Kręcika, z niepokojem czekając na jego reakcję.

– Miś, powiada pan – mamrotał redaktor w zamyśleniu. – Przecież to tak, jak pan! – krzyknął, doznawszy nagle olśnienia.

– No właśnie – przyznał Miś.

– Ale to przecież może być zbieg okoliczności.

– Raczej nie. Proszę zwrócić uwagę, że to był Stefan Miś. Takie samo imię nosi mój syn, a w mojej rodzinie zawsze było tak, że synom dawało się na imię Alfred albo Stefan, na zmianę. Mój dziadek na przykład miał na imię Alfred i swemu synowi, czyli mojemu ojcu, dał Stefan, zaś mój ojciec z kolei mnie ochrzcił jako Alfreda, a ja swemu synowi dałem Stefan…

– Zatem autor tego dokumentu, to pański przodek? Tak przynajmniej wynika z tego, co pan mówi.

– Do tego właśnie zmierzam – odetchnął Miś.

– No tak, ale co to ma wspólnego z tymi potomkami Grzeli Zwanego Niedźwiedziem, co to niby żyją jeszcze, a na dodatek mieszkają w naszym mieście? – u redaktora włączył się zmysł krytyczny i zaczął ironizować.

– Proszę pomyśleć – Miś trochę się rozgorączkował. – Na Grzelę mówiono Niedźwiedź, a tamten nazywał się Miś… Nic to panu nie mówi?

– No, Miś to przecież…

– Miś to ucywilizowany Niedźwiedź! – Miś zniecierpliwił się i wykrzyknął to samo, co powiedział swojej żonie.

– Ano właśnie – przyznał najpierw Kręcik, ale zaraz machnął ręką zniechęcony. – Nie no… Przecież to nic nie znaczy i o niczym nie świadczy.

Miś sięgnął do swojej teczki i wyjął plik papierów. Przerzucał je nerwowo, aż wreszcie – znalazłszy to, czego szukał – podsunął kartkę redaktorowi pod nos.

– No to niech pan czyta – pokazał palcem miejsce na kartce. – O, tu…

Redaktor wziął kartkę do ręki.

– I z tą to właśnie niewiastą – zaczął czytać powoli – Grzela Zwany Niedźwiedziem spłodził trzech synów, z czego wielce rad jestem, jako że gdyby tak się nie stało, oczom moim świata bożego nigdy nie dane byłoby ujrzeć.

Redaktor zamyślił się, od czasu do czasu spoglądając na Misia, który nie spuszczał z niego oczu.

– Jasny gwint! – krzyknął nagle i poderwał się z fotela. – Panie Miś! Z tego wynika, że ci żyjący potomkowie Grzeli to… pan…

– …I mój syn Stefan – dokończył spokojnie Miś.

– To ci dopiero rewelacja – redaktor, podniecony, zaczął krążyć po pokoju. – Panie Miś, takiej sensacji jeszcze nie było, mówię panu! A niech to… Zaraz siadam do komputera. Nie będzie miał pan nic przeciwko temu, że napiszę o tym? – zaniepokoił się nagle.

– Po to przecież do pana przyszedłem – odparł Miś, zadowolony i rozluźniony.

– To zaraz siadam – ucieszył się Kręcik. – Tylko żeee… – zamyślił się nagle. – Z publikacją trzeba będzie poczekać do następnego numeru, bo ten już zamknięty – powiedział chłodno, łypiąc chytrze w stronę Misia.

– To nawet lepiej – zgodził się Miś. – Bo co nagle, to po diable.

Redaktor odetchnął z ulgą i – uspokoiwszy się – usiadł z powrotem w fotelu.

C.D.N.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne