Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Szedł korytarzem z mętlikiem w głowie. Gdy wszedł do swego pokoju nie usiadł za biurkiem, lecz podszedł do okna i zaczął wpatrywać się w nie. Blondyn zerknął na Rudą i uśmiechnął się ironicznie. Ruda zmarszczyła brwi. Miś oderwał się nagle od okna i zaczął chodzić po pokoju.
Blondyn wodził za nim oczyma.
– Stało się coś, panie Alfredzie? – zagadnęła Ruda.
– Nie, pani Alu, skądże. Mam przygotować plan utworzenia muzeum miejskiego i zastanawiam się, jak to zrobić – skłamał, bo w rzeczywistości myślał o czymś zupełnie innym.
– To może porozmawiamy o tym, panie Alfredzie. W końcu co trzy głowy, to nie jedna – wtrącił Blondyn.
Miś zmierzył go nieufnym spojrzeniem.
– Nie, wie pan, może innym razem. Muszę to na razie sam przemyśleć.
– Jak pan uważa – Blondyn wzruszył ramionami i zaczął grzebać w swoich papierach.
Miś znowu zaczął krążyć po pokoju, coraz bardziej pogrążając się w myślach. W pewnej chwili zatrzymał się i spojrzał na zegarek. Chwilę jeszcze się zastanawiał, po czym podszedł do telefonu. Ruda i Blondyn obserwowali go uważnie. Wykręcił numer.
– To ja, Miś, panie kierowniku. Tak sobie pomyślałem, że te papiery to ja mógłbym jeszcze dziś panu dostarczyć… No, niewiele… Ja wiem, jakąś godzinkę… Tak… Tak… Dobrze, panie kierowniku… Dobrze.
Odłożył słuchawkę już pełen energii. Jeszcze raz podszedł do okna, lecz zaraz zawrócił, podszedł do drzwi, wyjął z gabloty klucz od archiwum i wyszedł z pokoju bez słowa, zostawiając Rudą i Blondyna w niemym zaskoczeniu.
* * *
Odgłos otwieranych drzwi zaskoczył Misiową. Jak daleko bowiem sięgała pamięcią, nie zdarzyło się, aby o tej porze któryś z domowników wrócił do domu. Stefan mógłby wprawdzie, bo lekcje w szkole kończą się o różnych porach, ale jak tylko miał wolny czas przed obiadem, wolał spędzić go towarzystwie kolegów lub – jak ostatnio – z Kaśką. I zawsze poza domem oczywiście. Miś natomiast wiadomo – pracował w określonych godzinach i zawsze wracał do domu o jednakowej porze.
Trochę zaniepokojona, trzymając w jednej ręce jakąś spódnicę w kratkę, w drugiej zaś igłę, wyjrzała z kuchni na korytarz. Odetchnęła z ulgą, ujrzawszy Misia. Lecz zdziwiła się jednocześnie, bo jeśli spodziewałaby się kogoś ze swoich, to jednak bardziej Stefana. Nie oznacza to oczywiście, że gdyby był to Stefan, ona nie byłaby zdziwiona.
Przyjrzała się Misiowi z uwagą, ale nic nie udało się wyczytać z jego twarzy. Zauważyła tylko, że był czymś bardzo podekscytowany.
– Aleś mnie wystraszył. Stało się coś?
Mruknął tylko coś pod nosem i skierował się prosto do dużego pokoju.
– Buty! – krzyknęła, widząc że nie zmienił butów na kapcie.
– Sucho jest na dworze – burknął rozdrażniony, znikając w pokoju.
Zrozumiała, że znajduje się w jednym z tych swoich nowych nastrojów, które ją tak niepokoiły, dała więc spokój. Podążyła jednak jego śladem.
Miś grzebał nerwowo swoich papierach leżących na stoliku. Niektóre z nich odkładał na bok, inne wkładał do teczki.
– Co się stało? – nie wytrzymała Misiowa.
Miś, który przestał sortować papiery i zaczął się nad czymś głęboko zastanawiać, chyba nie dosłyszał pytania, bo nie odezwał się ani słowem.
– Słyszysz? – napierała konsekwentnie.
Ocknął się i spojrzał na nią zdziwiony.
– Mówiłaś coś?
– Pytałam, czy coś się stało – odpowiedziała nieco poirytowana.
Już nie zwracał uwagi na to, co mówi, bo powziąwszy nagle decyzję, nerwowym ruchem zgarnął wszystkie papiery w jeden plik i schował do teczki. Z teczką pod pachą skierował się do drzwi. Lecz w drzwiach stała Misiowa, trochę naburmuszona. Przypomniał sobie jej słowa.
– Skądże znowu. Po prostu potrzebne mi są pilnie te papiery.
Patrzyła uważnie w jego rozognione oczy. Zmieszał się pod tym spojrzeniem, stracił rezon. Strasznie nie lubił tej swojej przypadłości, nic dziwnego zatem, że się zdenerwował
– Przepraszam, śpieszę się – burknął ponuro, idąc wprost na tarasującą drzwi Misiową.
Przepuściła go i patrzyła za nim, jak wychodzi z mieszkania. Potem zamknęła drzwi na zamek i wolno, z zachmurzoną twarzą, podreptała do kuchni.
Na ulicy Miś spojrzał na zegarek i rozejrzał się nerwowo na wszystkie strony. Z lewej nadjeżdżała taksówka. Miś machnął ręką. Kierowca zatrzymał się. Miś usiadł obok taksówkarza, który popatrzył na niego pytającym wzrokiem. Miś milczał, próbując zebrać myśli.
– Dokąd pan sobie życzy? – spytał uprzejmie taksówkarz.
– Zaraz, chwileczkę… Cholera, zapomniałem, jak ta ulica się nazywa – zdenerwował się Miś.
– Może pomogę – taksówkarz ciągle był uprzejmy, tym bardziej, że taksometr tykał od chwili, gdy Miś wsiadł do samochodu. – To miała być jakaś instytucja?
– No, wie pan, ta nowa firma holenderska… Koło niej jest taki nowoczesny punkt ksero…
– Trzeba było od razu mówić – taksówkarz włączył bieg i ruszył ostro. – Wiejska!
– Słucham? – Miś nie zrozumiał znaczenia ostatniego słowa.
– Chodziło panu o ulicę Wiejską.
Miś mruknął coś pod nosem, kiwając potakująco głową.
Dojechali na miejsce w kilka minut, choć ulica Wiejska znajdowała się na samym krańcu miasta. Miś zapłacił i wygramolił się z taksówki. Punkt ksero należał do owej holenderskiej firmy, która zajmowała się produkcją opakowań na różnego rodzaju ciasteczka i inne słodycze. Miś wszedł do środka.
Opierając się masywną, drewnianą barierkę, oddzielającą część pomieszczenia przeznaczoną dla klientów od części usługowej, stał szpakowaty brodacz. Wyprostował się, ujrzawszy Misia i skłonił głowę, odpowiadając na jego powitanie. Patrzył z uwagą, jak przybysz grzebie nerwowo w swojej teczce. Misiowi udało się wreszcie wydobyć na powierzchnię zawartość teczki. Z wahaniem podał plik brodaczowi.
– Raz? – spytał brodacz.
Miś patrzył zdziwiony na brodacza. Ten zaś znieruchomiał z plikiem w dłoni i patrzył z kolei na Misia.
– Tak, wszystko po razie – zorientował się raptem Miś.
Brodacz zaczął przekładać kartki, przyglądając im się z uwagą. Miś natomiast drżał z niepokoju. Na szczęście brodacz nie koncentrował się na treści kartek, ani ich wyglądzie, lecz jedynie na tym, aby je równo ułożyć. Aż dziw brał, że nie wzbudzało jego zainteresowania wyblakłe, kaligrafowane pismo, pożółkły kolor kartek, czy mięsista, nie spotykana dziś nawet w imitacjach, faktura papieru. Przerzucił wszystkie obojętnie, potem załadował czysty papier do maszyny i włożył do niej pierwszą kartkę rękopisu.. Miś odetchnął z ulgą, choć niepokoju nie pozbył się całkowicie. Nie spuszczał oczu z rąk brodacza, gdy ten wkładał i wyjmował z maszyny kolejne kartki, odkładając je na kupkę obok.. W końcu przepuścił przez kopiarkę ostatnią już kartkę. Podliczył należność. Miś zapłacił, skrupulatnie zapakował do teczki wszystko, co otrzymał od brodacza, rozejrzał się, czy coś nie zawieruszyło się gdzieś przypadkiem i pośpiesznie wydostał się na ulicę. Miał szczęście tego dnia. Gdyż od strony fabryki, jakby specjalnie dla niego, nadjeżdżała właśnie taksówka. Na swoje podwórko dotarł w parę minut.
Misiowa przeżegnała się, widząc Misia po raz drugi w domu o niezwykłej porze. Miś jednak śpieszył się tak bardzo, że prawie nie odpowiadał na jej pytania. Obraziła się więc i zamknęła w kuchni. Miś pośpiesznie podzielił rękopis na dwie części, jedną schował do teczki, drugą zaś zostawił na stoliku obok kompletu kserokopii. Nie zauważył, wychodząc, że Misiowa wygląda ukradkiem kuchni. Gdy drzwi się zamknęły, otarła łzę z policzka. Bała się, gdyż czuła, że wali się cały jej dotychczasowy świat.
Do ratusza było niedaleko, szedł więc piechotą. Śpieszył się. Po schodach w ratuszu prawie biegł, zziajał się zatem okropnie. Poszedł wprost do kierownika. Gdy wpadł do jego gabinetu, ledwo chwytał powietrze otwartymi ustami. Kierownik był sam.
– Co się stało, panie Miś? – wstał zza biurka, zaskoczony jego widokiem.
– Nic takiego, panie kierowniku – wydyszał Miś. – Śpieszyłem się tylko.
– Acha – Gutek wzruszył ramionami. – I po cóż się pan tak śpieszył, panie Miś?
– No… Byłem, wie pan, po te stare dokumenty i…
– A, rzeczywiście – przypomniał sobie kierownik.
– …i chciałem, żeby było jak najszybciej.
– Przyniósł pan?
– Tak, są tutaj…
Miś wskazał na teczkę, a później zaczął w niej grzebać.
– O, proszę – podał Gutkowi plik papierów.
Gutkowi zaświeciły się oczy, chwycił je łapczywie. Zaczął przerzucać szybko, z ogromnym zainteresowaniem. Przejrzawszy, spojrzał na teczkę Misia. Widząc, że tkwi nieruchomo pod pachą właściciela, a ten – tak samo nieruchomo – stoi wyprostowany, podniósł oczy i utkwił zdziwione spojrzenie w jego twarzy.
– To wszystko?
– Tak, panie kierowniku – odpowiedział Miś, patrząc wprost w oczy Gutka.
– Ależ, panie Miś… To niemożliwe – Gutek wstał i zaczął się miotać po gabinecie.
– Dlaczego? – zapytał Miś z niewzruszoną powagą.
– No bo… Czy ja wiem? Wydawało mi się, że będzie tego więcej.
– To wszystko, co miałem w domu, panie kierowniku – zapewnił Miś, czując jak dzika radość przyjemnym ciepłem rozlewa mu się w piersiach, radość z oczywistej przewagi, jaką w tej chwili zdobył nad Gutkiem.
Gutek krążył po gabinecie, spoglądając spod oka na kamienną twarz Misia.
– Czy będę jeszcze potrzebny do czegoś, panie kierowniku? – zapytał Miś po dobrej chwili milczenia, gdy już całkowicie nacieszył oczy miotającym się Gutkiem.
– Nie, oczywiście, że nie… Dziękuję panu.
Nie wiadomo dlaczego pytanie Misia zirytowało Gutka. Zatrzymał się na środku gabinetu i w pozycji z głową do przodu, spod przymrużonych powiek patrzył na wychodzącego.
Komentarze
Prześlij komentarz