Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Kopczykowa stała na podwórku, tuż przy swojej klatce schodowej, wsparta na miotle. Obok stał kubeł na śmieci w nim szufelka.
Kopczykowa twarz miała bardzo przejętą, bo rozmawiała akurat ze starą Klempową, równie przejętą.
– Ja wszystko… Ja wszystko widziałam – mówiła Klembowa głośnym szeptem. – Mówię pani, całe paki wynosili samochodu i tylko myk, myk po schodach… Żeby jak najszybciej, wie pani, po co ludziom w oczy leźć…
– No to mój też przecież widział – przerwała jej Kopczykowa. – Przez cały czas stał w oknie. A wie pani co, pani Klembowa?
– No co? Mów, złociutka, mów… - Klembowa wyciągnęła swą chudą szyję jak tylko mogła najdalej w kierunku Kopczykowej i utkwiła w niej błyszczące, głodne oczy. Kościste palce zacisnęły się odruchowo i zaczęły miąć przybrudzony nieco fartuch w kratkę.
– Jak on mojego zobaczył w oknie, to mu się jakoś tak nijako zrobiło. Nie wiedział, co ma zrobić z oczami. Mój na niego ręką kiwał, bo przecież znają się dobrze, ile to lat razem w jednej kamienicy się mieszka… No nie tak, pani Klembowa? Niech pani sama powie.
– A przecież, że tak.
– A wie pani, co on na to?
– No? Mów, złociutka, mów… – Klembowa aż zadreptała w miejscu ze zniecierpliwienia.
– A nic. No niech pani sobie wyobrazi – Kopczykowa ujęła się pod boki i patrzyła na Klempową, jakby odkryła przed nią nie wiadomo jaką tajemnicę.
– Nic? – Klembowa była trochę rozczarowana.
– Nic, mówię pani, nic. Tak jakby nie widział. Wziął i, za przeproszeniem, dupą się odwrócił.
– No nie… - żachnęła się Klembowa. – A wie pani co? Coś w tym musi być. Jakaś kombinacja.
– O to, to… Ludzie też to mówią.
– Co mówią, co mówią?
– No, to samo… Że niby kombinacja.
– A widzi pani – Klembowa splotła ramiona na piersiach i patrzyła z triumfem.
W bramie pojawiła się Misiowa z torbami pełnymi zakupów. Szła wolno – torby wyraźnie jej ciążyły. Kopczykowa z Klempową zamilkły, gdy weszła w pole widzenia. Zrównała się z nimi.
– Dzień dobry, pani Misiowa – Klembowa zagadała przyjaźnie.
– Dzień dobry – odpowiedziała Misiowa bez entuzjazmu wprawdzie, ale uznała chyba, że to dobra okazja do chwili odpoczynku przed wspinaczką po schodach, więc postawiła torby na ziemi i odetchnęła z ulgą.
Klembowa zlustrowała bystrymi oczami zawartość toreb.
– Tak sobie gawędzimy o pani mężu – zaczęła Kopczykowa. – Sławny teraz na całe miasto.
– Misiowa uśmiechnęła się kwaśno.
– Co tam sławny – powiedziała. – Ludzie pogadają i zapomną. Nie ma o czym mówić.
– Jakby nie było, to by nie napisali – wtrąciła Klembowa. – A jak napisali, to znaczy, że to coś ważnego. Nie tak, pani Kopczykowa?
– Pewnie. O głupstwach by nie pisali.
– Ja tam nie mówię, że to głupstwo, ale żeby zaraz sławny…
– Bo tak jest. Czegoś takiego przecież jeszcze nie było u nas, pani Misiowa. Poruszenie takie, że ho ho… Wszyscy tylko o tym – przerwała Miniowej Kopczykowa.
– Ano mówią ludzie, mówią. Kto zna to zaraz zaczepia. W sklepie i na ulicy… – przyznała Misiowa.
– A co mówią? – Klembowa nadstawiła uszu.
Misiowa spojrzała na nią chłodno.
– Różnie. Pytają co, jak, każą opowiadać… A co ja mogę opowiedzieć? Aaa tam… – machnęła ręką. – Jeszcze nie wiadomo, co z tego może wyniknąć. Żeby tylko nie co złego nie daj Boże – westchnęła.
– Co też pani, pani Misiowa – uspokajała ją Kopczykowa. – Człowiek się zasłużył, w gazecie go chwalą, wszyscy o nim mówią… To może się tylko dobrze dla niego skończyć.
– Sama nie wiem – odrzekła Misiowa. – Różnie to bywa.
– Co tam różnie. Takiego człowieka trzeba docenić. Jakiś awansik na pewno już się tam szykuje. Dobrze mówię, pani Klembowa?
– Chyba, że tak. Awansik, pieniążki… Tylko patrzeć jak tu jaką limuzyną zajedzie.
– A tam… Gadanie takie – obruszyła się Misiowa. Awansik… Limuzyna… – schyliła się po torby.
– Co się pani śpieszy? Pani pogada jeszcze – Klembowa próbowała ją zatrzymać.
– A śpieszy mi się, bo przecież która już, a obiad trzeba robić… Do widzenia.
Poszła.
– Widziała pani? – zajazgotała Klembowa szeptem. – Poszła, jak zmyta.
– Coś w tym musi być – równie szeptem skwitowała Kopczykowa.
Potem równo, jak na komendę, odwróciły głowy w stronę drepczącej wolno Miniowej i patrzyły uważnie, dopóki nie zniknęła w drzwiach klatki schodowej.
* * *
Trzaśnięcie drzwiami otrzeźwiło Misia całkowicie. Uniósł głowę z poduszki nasłuchując. Rozpoznał głos Stefana. Doleciał go zapach obiadu i jednocześnie zaburczało mu w brzuchu. Usiadł na wersalce spuściwszy nogi na podłogę, prosto w stojące tam kapcie. W pierwszym odruchu wziął w rękę szlafrok leżący na krześle, ale po chwili namysłu odłożył go. Postanowił ubrać się w zwyczajny, dzienny strój.
Był w drzwiach pokoju, gdy kuchni wypadła Misiowa.
– O! Dobrze, że wstałeś. Obiad na stole – powiedziała i już chciała zawrócić, ale przyjrzała mu się jeszcze raz. – Co to, ubrałeś się? – spytała zdziwiona.
– Aaa tam, nie będę już leżał – odrzekł.
– Przecież jesteś chory! – prawie wykrzyknęła ujmując się pod boki.
– Daj spokój, diabli z chorobą… Zresztą czuję się już całkiem nieźle.
– Nieźle, nieźle… – zaczęła zrzędzić. – Tylko żebyś mi później nie kwękał.
Odwróciła się i zniknęła w kuchni. Miś podążył za nią. Na talerzach dymiła już zalewajka. Stefan siedział za stołem i ściskał łyżkę w ręku. Omal nie podskoczył na widok ojca.
– Tato, mówię ci, takiego fajerwerku jeszcze nie było. Wszyscy o niczym innym nie mówią, tylko o tobie i całej tej sprawie.
– Poważnie? – Miś rozpromienił się.
– Jeszcze jak! Afera na całe miasto.
– Oj, co prawda, to prawda – westchnęła Misiowa.
– Cha, cha, cha… – Miś zatarł ręce z zadowoleniem.
Usiadł, wziął łyżkę i zaczął jeść.
– To całe miasto, powiadasz, aż huczy? – chciał jeszcze raz usłyszeć o tym, jaki efekt wywołał artykuł o jego odkryciu.
– Jak w ulu – potwierdził Stefan z pełnymi ustami.
Misiowa popatrzyła na niego z dezaprobatą. Potem zerknęła z ukosa na męża.
– Dałbyś mu zjeść spokojnie.
Miś nie zwracał na nią uwagi. Był szczęśliwy.
– A to ci dopiero… – popatrzył w sufit, uśmiechając się z zadowoleniem. – A to ci dopiero… – powtórzył. – Ciekawe, jak tam w robocie... – spochmurniał nagle i równie nagle się rozpogodził: – Oj, będzie się miał Ćwiek z pyszna, oj będzie…
– Jedz, bo ci wystygnie – Misiowa szorstkimi słowami rozproszyła mu wizję pognębionego Ćwieka.
Wrócił do zupy. Jadł teraz wolno, uśmiechając się do siebie, pogrążony w Bóg wie, jakich marzeniach. Natomiast Stefan szybko, jak zgłodniały wilk, co jakiś czas zerkając na zegarek i niecierpliwiąc się, że czas tak wolno płynie. Misiowa grzebała w talerzu nachmurzona, pełna ponurych myśli, choć tak naprawdę, to nie bardzo wiedziała, czego właściwie ma się obawiać.
Stefan znieruchomiał nagle.
– Dzwonił ktoś? Spytał, zerkając to na matkę to na ojca.
Nadstawili uszu.
– E tam, zdawało ci się – mruknął Miś, wracając do jedzenia.
Dzwonek przy drzwiach odezwał się niemal w tej samej chwili.
– A nie mówiłem? – Stefan poderwał się zza stołu.
– Jedz – burknęła Misiowa. – Ja otworzę.
Stefan siadł posłusznie. Pod Misiem trzeszczało krzesło, gdyż wiercił się niespokojnie.
– Kto to może być? – spojrzał na syna.
Stefan wzruszył obojętnie ramionami. Usłyszeli szczęk otwieranego zamka. Miś nadstawił uszu. W przedpokoju rozległ się męski głos. Miś zbladł nagle.
– O cholera – mruknął i poderwał się na równe nogi.
Stefan spojrzał zdziwiony na ojca, który obszedł stół i stanął tyłem do okna opierając się o parapet. Rzucał trwożnie oczyma na prawo i lewo, jakby szukając jakiegoś schronienia.
– A niech to szlag – mruczał do siebie. – Aż tu go przyniosło.
Po chwili jednak uspokoił się nieco, czy może raczej pogodził z sytuacją. Słuchał pilnie głosów z przedpokoju.
– Jest, jest w domu – mówiła Misiowa.
– A żeby ją… – mruknął Miś ze złością.
Stefan nic z tego nie rozumiał.
– Proszę, może pan dalej… Mamy akurat obiad – kontynuowała Misiowa.
Męski głos brzmiał ciszej i trudno było rozróżnić słowa.
Miś wpadł w panikę. Przestępował z nogi na nogę, splatał ręce na piersiach, to znów wyłamywał z trzaskiem palce.
Misiowa zajrzała do kuchni.
– Do ciebie, Fredek – rzuciła, patrząc mu prosto w oczy.
Miś rozejrzał się trwożnie, jakby szukając pomocy. Najchętniej nawiał by gdzieś, ale jedyna droga była odcięta. W pewnym momencie poczuł, że cały świat wali się na niego i złapał się za głowę. Misiową to zaniepokoiło, ale nie zrobiła nawet jednego ruchu. Miś trwał w tragicznej pozie przez kilka dobrych chwil. Raptem wyprostował się energicznie, uniósł głowę i z jakąś determinacją w oczach wyszedł do przedpokoju.
Napotkawszy zimne spojrzenie Ćwieka zmieszał się trochę, ale nie stracił rezonu i przywitał gościa uprzejmym uśmiechem.
– Aaa, pan kierownik… Powitać, powitać… – wyciągnął rękę, ale Ćwiek nie drgnął nawet – patrzył tylko spod swoich nastroszonych brwi.
– Taaak… – Miś cofnął dłoń zakłopotany, chwilę milczał, potem zrobił zapraszający gest ręką w stronę pokoju. – Proszę, pan pozwoli dalej, panie kierowniku.
Ćwiek w dalszym ciągu stał nieruchomo, mierząc Misia gniewnym spojrzeniem, co stało się już nie do zniesienia.
– Pan pozwoli płaszcz – Miś spróbował raz jeszcze.
Lecz ten ciągle stał nieporuszony, jak głaz.
Miś, zakłopotany, zacierał ręce i myślał intensywnie. Milczeli obaj.
– W czym wobec tego mogę panu pomóc? – Miś poddał się w końcu.
Ćwiek roześmiał się nerwowo.
– Przestań pan błaznować, Miś – zagrzmiał swym donośnym głosem. – W niczym nie może mi pan pomóc. A dla towarzystwa też tu nie przyszedłem. Powiem tylko, co mam do powiedzenia, i wychodzę.
Nabrał w płuca powietrza. Na moment zapadła cisza.
– Nie muszę panu mówić – kontynuował – jak się nazywa to, co pan zrobił…
– Co takiego? – Miś zdziwił się fałszywie, ale wypadło to zupełnie naturalnie. Nie dla Ćwieka jednak.
– Nie zgrywaj pan wariata! – zdenerwował się nie na żarty i nastroszył brwi. – Zrobił pan zwyczajne, pospolite świństwo!
Miś w dalszym ciągu robił zdziwioną minę.
– Tak, świństwo. Tak się to nazywa, panie Miś!
Ćwiek umilkł nagle i przymknął oczy, próbując opanować wzbierający gniew. Zbierał jednocześnie myśli.
– Ja rozumiem – zaczął spokojniej – każdy chce się jakoś wybić… Ale tak się nie da. Nie tędy droga. Wyjdzie to panu bokiem, wspomnisz pan moje słowa… Bo pan Bóg nierychliwy, che che che… – zaśmiał się jakoś tak strasznie, że dreszcz Misiowi przebiegł po plecach. – I myślę, że już niedługo. Życzę panu tego, panie Miś, z całego serca.
Przestał mówić i zaczął wpatrywać się w Misia uporczywie, mrużąc oczy, jakby chcąc nacieszyć się efektem swoich słów. A wywarły one na Misiu niemałe wrażenie. Wwiercał się zatem Ćwiek wzrokiem oniemiałego Misia i radował się w duchu jak dziecko, zapominając przez tę chwilę nieruchomą o porażce, jakiej wcześniej doznał. Nacieszył się w końcu.
– To ja bym miał na tyle – powiedział spokojnie, z godnością i przeniósł wzrok na Misiową. – Przepraszam szanowną panią i do widzenia.
Swego podwładnego nie uraczył już nawet spojrzeniem. Odwrócił się powoli i wyszedł, wysoko unosząc głowę, widać bardzo siebie zadowolony.
Misia poruszyło stuknięcie drzwi. Rozejrzał się dookoła, jakby dopiero się ocknął, uśmiechnął się do siebie i zatarł dłonie z zadowoleniem.
– A to ci dopiero, słyszeliście? – mówił podniecony, wchodząc do kuchni. – Musiało mu się dostać, chi chi, oj musiało… To pewne… A jaką miał minę, chi chi… Ma się teraz z pyszna, oj ma.
Misiowa westchnęła ciężko. Stefan zerknął na zegarek. Potem przemknął do przedpokoju. Chwilę później stuknęły drzwi wyjściowe.
Komentarze
Prześlij komentarz