Moja proza: Nie ujdziesz mi - odcinek kolejny

             Kopczyk zjadł kartofle z kapustą. Wyssał skrupulatnie żeberko, obejrzał je ze wszystkich stron, rzucił do pustego talerza. Zagrechotało. 

            Kopczykowa odwróciła się od zlewozmywaka. Chwyciła talerz stojący przed Kopczykiem.

 Dołożyć?

 Wystarczy.

 Bo jest jeszcze.

 Wystarczy, mówię.

Wyrzuciła kości do kosza na śmieci. Kopczyk wstał ciężko. Odbiło mu się. Wyjął papierosy. Podszedł do okna. Z podwórka dochodziła wrzawa dziecięcych głosów. Kopczyk rozejrzał się sennie. Kilka dziewcząt próbowało grać w gumę. Chłopaki przeszkadzali im. Mieli świetną zabawę. Dziewczęta też. W cieniu kubłów na śmieci wyciągnął się łaciaty kundel. Dyszał ciężko, wywaliwszy jęzor. Spomiędzy kubłów wylazł tłusty kocur. Przeciągnął się. Kundel postawił uszy. Przez moment zadygotały mu mięśnie, ale dał spokój. Za gorąco. Kocur popatrzył na niego obojętnie i spokojnym krokiem przedefilował przed samym nosem. Kopczyk zapalił, zapałkę rozłupał paznokciem – jedną połówkę wrzucił do popielniczki, drugą zaczął dłubać w zębach. Kopczykowa zmywała.

Na podwórko wjechał biały volkswagen transit. Dzieciaki rozpierzchły się. Auto zawróciło z fantazją i zatrzymało się gwałtownie przed klatką schodową. Kopczyk ożywił się i nie spuszczał teraz oka z samochodu. Z kabiny wygramolił się Miś. Otarł pot z czoła, poprawił krawat, ale nie poluźnił go. Rozejrzał się badawczo. Dostrzegł Kopczyka w oknie, który uśmiechnął się szeroko i podniósł rękę w powitalnym geście. Lecz Miś zdawał się nie zauważyć tego. Kopczyk spochmurniał

 Urzędnik wielki, parszywa jego mać – mruknął.

 Co mówisz? – Kopczykowa spojrzała na niego znad zlewu.

 Nic, nie do ciebie.

Z drugiej strony kabiny wyskoczył kierowca – niewysoki, krępy chłopak z sypiącym się wąsikiem. Zatrzasnął zamaszyście drzwi. Otworzył samochód z tyłu. Oczom Kopczyka ukazały się powiązane sznurem paczki papieru.

Z cienia bramy wysunęły się powoli dwie chłopięce sylwetki w dżinsach i kolorowych koszulkach. Z ramion zwisały im plecaki. Szli, rozmawiając z ożywieniem.

 Zresztą możemy spróbować i tak, i tak – mówił wyższy, nieco przygarbiony, którego blada twarz ginęła niemal w gęstwinie ciemnobrązowych, długich, poskręcanych spiralnie włosów.

Zatrzymali się.

 Jasne, zobaczymy jak będzie lepiej – odpowiedział nieco niższy, lecz mocniej za to zbudowany brunet o opadającej ciągle na oczy grzywie.

 To co? Zjem tylko obiad i jestem. Nie zaczynaj beze mnie. Na razie…

Rozstali się. Wyższy podszedł do samochodu.

 Dobrze, że jesteś – ucieszył się Miś zauważywszy go. – Pomożesz trochę, będzie szybciej.

 Cześć Stef. Jak leci? – kierowca wyciągnął rękę.

 W porządku – odparł chłopak. – Co to takiego, tato?

Miś podrapał się po głowie. Zrobił tajemniczą minę.

 Można by rzec: makulatura – odpowiedział po namyśle.

 Makulatura? – Stefan był rozczarowany.

Miś puścił do syna oko i uśmiechnął się.

 Od razu do dużego pokoju, wiesz, gdzieś tam na boku.

Chłopak chwycił dwie paczki i wbiegł na schody.

Kopczyk tkwił ciągle przy oknie i przyglądał się wszystkiemu z coraz większym zainteresowaniem. Zapomniał nawet o papierosie, który – zgasły – wystawał mu spomiędzy palców. Dziwny facet z tego Misia – wykluła mu się w głowie leniwa myśl.

Drzwi otworzyła matka. Zresztą któż inny mógł je otworzyć, skoro tylko ona była w domu o tej porze. Nie pracowała nigdzie, prowadziła za to dom i zajmowała się krawiectwem, szyjąc nie tylko dla sąsiadek, ale i prawie całej żeńskiej części mieszkańców tej ulicy. Roboty miała więc pod dostatkiem, co pozwoliło jej nieźle dorobić do skromnej urzędniczej pensji swojego męża. Zdarzały się nawet takie miesiące, w których potrafiła zarobić prawie dwa razy tyle, co on. Pozwoliło jej to utrzymywać dom na całkiem przyzwoitym poziomie.

W zaciśniętych ustach sterczała jej spinka do włosów, dłonie manipulowały przy koku. Miała na sobie fartuch, nad górną wargą perliły jej się kropelki potu. Dzwonek oderwał ją od maszyny do szycia lub od garnków w kuchni.

 Cześć mamo! – krzyknął Stefan i przeleciał obok niej jak wicher

Paczki złożył obok fotela pod ścianą, plecak rzucił na fotel. Chciał wypaść z pokoju, ale w drzwiach o mało nie zderzył się z matką.

 Jest już obiad?

 Będzie za chwilę. Coś ty tam przyniósł?

 Bo ja wiem... Makulatura, czy coś tam...

 Makulatura!? – matka zdziwiła się i zdenerwowała jednocześnie.

 Nie wiem, tata przywiózł… No lecę, bo jeszcze zostało.

Trzasnął drzwiami. Misiowa weszła do pokoju. Na schodach Stefan spotkał kierowcę obładowanego papierem.

 Dużo jeszcze tego?

 Jeszcze po razie zaniesiem i będzie wszystko.

Na dole ojciec przydzielił mu następną partię.

 Ktoś tu musi być przez cały czas – powiedział, jakby usprawiedliwiając się.

Drzwi na parterze, po lewej stronie, uchyliły się nieznacznie. Nie uszło to uwadze bystrych oczu Stefana.

 Dzień dobry, pani Klempowa! – krzyknął, zaśmiał się i pobiegł dalej.

Drzwi przymknęły się bezszelestnie.

 Gówniarz – mruknęła Klempowa do siebie, odgarniając za ucho kosmyk włosów przysłaniający jej oko. Trwała na swoim posterunku za drzwiami i nadstawiała uszu. Znowu kroki. Pchnęła delikatnie drzwi i zrobiła sobie maleńką szparkę. To kierowca schodził z góry.

Miś wyjął z kabiny swoją brązową teczkę. Kierowca pojawił się w drzwiach klatki schodowej. Miś obszedł samochód i postawił teczkę na krawężniku, tuż przy kole auta.

 Tylko te dwie, Władziu, i po wszystkim.

 Dobra jest, panie Fredku.

Złapał paczki i już go nie było. Miś zabrał teczkę i jedyną paczkę, jaka została, po czym ruszył za nim. Nie zauważył, że w bramie - oparty o ścianę - stoi barczysty, brodaty mężczyzna z długimi czarnymi włosami przyprószonymi siwizną, zaczesanymi do góry, i bacznie go obserwuje. Ale przed drzwiami wejściowymi do kamienicy nagle zatrzymał się i odruchowo odwrócił głowę w kierunku bramy. Na moment ich oczy spotkały się. Na ułamek sekundy, bo mężczyzna w bramie niemal w tej samej chwili odwrócił się i wyszedł na ulicę. Miś zamyślił się. Marszcząc brwi, wszedł na schody.

Kopczyk pokręcił głową. Przypomniał sobie o papierosie. Włożył go więc do ust, pociągnął, potem wyjął, zrobił ręką gest, jakby chciał wyrzucić do popielniczki. Powstrzymał się jednak uznawszy, że za długi jeszcze. Wcisnął niedopałek z powrotem do ust i przypalił.

Klempowa otworzyła drzwi szerzej, gdy Miś przeszedł obok i patrzyła za nim, marszcząc czoło ogromnym wysiłkiem swojego umysłu, dopóki nie znikł za zakrętem schodów.

Kierowca zamierzał wyjść, gdy właśnie Miś stanął w drzwiach mieszkania.

 Czekaj no Władziu, czekaj… - Miś złapał go za ramię. Pojawiła się Misiowa.

 Czyś ty się wściekł? – załamała ręce.

 Uspokój się – rzucił Miś krótko.

Misiowa zaniemówiła. Przyjrzała się mężowi bacznie, bo takim go jeszcze nie widziała. Zawsze ustępliwy, cichy, spokojny jak baranek, a tu… Patrzcie państwo. Diabeł w niego wstąpił, czy jak?

Miś sięgnął do kieszeni.

 Masz tu, Władziu, wiesz, za fatygę.

 Ale tam, panie Fredku, nie potrzeba, co pan. Zwyczajna koleżeńska przysługa.

Wyciągnął rękę, przeliczył zawartość dłoni jednym rzutem oka. Miś klepnął go po ramieniu.

 Bierz, Władziu, bierz. Uczciwie zarobione.

 Ale to za dużo, połowa by wystarczyła.

Schował pieniądze do kieszeni.

 Nie za dużo, Władziu. Tylko żebyś wiesz… Tak, jak było umówione.

 Nie ma obawy, panie Fredku. Znamy się nie od dziś. Będę jak… grób – mrugnął do Misia i uścisnął mu rękę.

 Do widzenia pani – ukłonił się Misiowej, która ochłonęła już z pierwszego wrażenia.

 Kto to słyszał, żeby makulaturę do domu zwozić – zaczęła gderliwie, gdy drzwi zamknęły się za kierowcą.

 Makulaturę, makulaturę… - mruczał Miś, zdejmując marynarkę.

 A może nie? Stare jakieś papierzyska, zakurzone, kto wie, czy nie z jakim robactwem jeszcze – przyparła mocniej czując, że opór słabnie.

 No niby makulatura, ale… nie taka zwyczajna – Miś zrobił tajemniczą minę. – Od nas, z archiwum. Ćwiek kazał wywieźć. Iii… na dobre mu to nie wyjdzie – zaśmiał się i zatarł ręce, co czynił zawsze, gdy był zadowolony.

Misiowa znów odniosła wrażenie, że jej mąż jest jakiś odmieniony, lecz zaraz potem uznała, że zdawało jej się chyba i ujęła się pod boki.

 I pewnie powiesz, że do domu kazał ci wywieźć?

 Do domu nie. Ale wiesz co? Znalazłem coś bardzo ciekawego – Miś ożywił się jeszcze bardziej. – Stare papiery. Bardzo stare papiery – powtórzył z naciskiem.

Zaśmiał się, zatarł ręce.

 Będzie się miał Ćwiek z pyszna, oj będzie… - mówił wolno, z lubością, z delikatną nutką groźby w głosie. – Trzeba tylko przejrzeć to wszystko, dokładnie, bo kto wie… Może jeszcze tam się coś zawieruszyło?

 To nie mogłeś tego robić w pracy, tylko tu mi śmiecić? – Misiowa ściszyła nieco głos.

Miś zniecierpliwił się.

 Oj, dałabyś mi spokój, głodny jestem. Gada i gada…

Misiową znów zatkało. Zawrzało w niej, chciała coś powiedzieć, ale tak powiedzieć, żeby popamiętał sobie na długo, lecz jakiś głos wewnętrzny powtarzał uparcie, że lepiej będzie, jeśli ustąpi. I ustąpiła. Wzruszyła tylko ramionami i poszła do kuchni, zachodząc w głowę, co też mogło się stać z tym posłusznym zawsze fajtłapą.

Po obiedzie Miś zamknął się w pokoju i siedział tam do wieczora, grzebiąc w swojej makulaturze. Misiowa, w kuchni, co pewien czas popadała w głębokie zamyślenie. Wzdychała, po czym wracała do przerwanej roboty. Stefana nie było. Wytłumaczył matce, że przecież matura i musi się uczyć, a najlepiej idzie im we dwóch, więc poleci do Maćka. I zniknął na całe popołudnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne