Jarosław Kaczyński straszy, że Tusk chce wprowadzić euro i ograbić Polaków. Jest ekonomicznym i politycznym ignorantem, albo cynicznym, zdemoralizowanym oszustem
Wydaje się, że prezes NBP Adam Glapiński zmienił zdanie i już nie uważa, że wprowadzenia euro w Polsce chcą tylko ludzie, którzy źle życzą swojej ojczyźnie. Teraz twierdzi, że wprowadzenie euro jest możliwe, ale musi być spełniony konkretny warunek i to żaden z tych, które stawia UE. Z kolei Jarosław Kaczyński przekonuje, że Donald Tusk chce postawić Adama Glapińskiego przed Trybunał Stanu, bo to mu pozwoli natychmiast wprowadzić euro. To oznacza, że Kaczyński jest albo kompletnym ignorantem politycznym i ekonomicznym, albo cynicznym, zdemoralizowanym oszustem, próbując wprowadzić Polaków w błąd.
Gdy tylko trzeba zmobilizować swój elektorat, a może i przysporzyć PiS poparcia, Jarosław Kaczyński podnosi z podłogi temat wprowadzenia euro w Polsce i próbuje wzniecić debatę o tym. Tak było przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku, w czym mocno wspierał go prezes NBP Adam Glapiński. Teraz Kaczyński znowu podjął ten temat, ale z innych powodów, zaś Glapiński wycofuje się rakiem ze swoich wcześniejszych opinii.
Kaczyński: Donald Tusk chce się
pozbyć prezesa NBP,
aby wprowadzić euro
Jak już pisałem kilka dni temu, Koalicja 15 Października przygotowała wniosek o postawienie Adama Glapińskiego przed Trybunał Stanu, a teraz zbiera pod nim podpisy. W obronie prezesa NBP stanął szef PiS Jarosław Kaczyński, który zaczął głosić absurdalną tezę o tym, że Donald Tusk chce pozbyć się Glapińskiego, aby mieć wolną drogę do wprowadzenia euro w Polsce. Teza ta jest o tyle absurdalna, że w Polsce w najbliższym czasie nie da się wprowadzić euro, ponieważ nie spełniamy konkretnych warunków, postawionych przez UE. Wrócimy do nich nieco dalej.
Teraz nasuwa się pytanie, czy Kaczyński wie o tym, że wprowadzenie euro jest w Polsce niemożliwe w najbliższej przyszłości, czy też nie wie. Jakakolwiek odpowiedź na to pytanie stawia go w bardzo złym świetle. Bo okaże się, że Kaczyński jest ekonomicznym i politycznym ignorantem, którego należy trzymać z dala od władzy jakiejkolwiek, albo, że Kaczyński jest cynicznym, zdemoralizowanym oszustem, który świadomie wprowadza Polaków w błąd. W tej drugiej sytuacji jeszcze bardziej trzeba trzymać tego człowieka z dala od jakiejkolwiek władzy.
Przypomnę tylko, Jak to rok temu Kaczyński straszył swoich wyznawców, że opozycja na pewno zastąpi złotówkę euro, co doprowadzi do ogromnego zubożenia całego narodu. Przekonywał, że wprowadzenie euro, to w rzeczywistości perfidny plan ograbienia Polaków, uknuty przez polityków opozycji.
Adam Glapiński wycofuje się rakiem,
czyli euro
nie jest złem samym w sobie
Dzielnie w tej narracji wspierał go prezes NBP Adam Glapiński. W lutym 2023 roku przekonywał, że wejścia Polski do strefy euro chcą tylko ci ludzie, którzy nie lubią swojej ojczyzny. Bo euro w naszym kraju oznaczałoby likwidację Polski, jako wolnego, suwerennego państwa. Więcej na ten temat pisałem w artykule Prezes NBP żwawo goni Francję....
Dzisiaj prezes NBP rakiem wycofuje się ze swoich wcześniejszych opinii na temat euro w Polsce. Twierdzi mianowicie, że możemy być gotowi na przyjęcie euro wtedy, gdy PKB Polski per capita, czyli w przeliczeniu na jednego mieszkańca, zrówna się mniej więcej z poziomem najbogatszych krajów Europy.
– Euro jest dobre dla większości rozwiniętych i finansowo stabilnych krajów Europy, nawet jeśli nie pasowało takim krajom jak Włochy po kryzysie finansowym z 2008 roku – stwierdził prezes NBP Adam Glapiński w wywiadzie dla „Financial Times” i dodał: – Jedyny problem, jaki mógłbym mieć, to Niemcy naciskający, by Polska przyłączyła się do strefy euro zbyt szybko. Ale teraz tego nie dostrzegam.
Glapiński stwierdził też, że Polska może być gotowa do przyjęcia euro za mniej więcej 10 lat. I tu potwierdza to, co mówił rok temu – przekonywał mianowicie, że w ciągu dekady dogonimy Francję pod względem poziomu życia. Również o tym pisałem w przywołanym wyżej tekście.
Ciekawe jest to, że warunek przyjęcia euro, określony przez Glapińskiego nie pokrywa się z żadnym z czterech kryterium, jakie UE wyznaczyła krajom ubiegającym się o przyjęcie wspólnej waluty.
Euro musi pozostać w sferze marzeń – i to na długo
Pierwszym kryterium unijnym są stabilne ceny. Nie spełniamy tego kryterium, ze względu na wysoką inflację. A powinna ona wynosić nie więcej niż średni poziom zmiany cen w trzech państwach o najbardziej stabilnej sytuacji, powiększony o 1,5 punktu procentowego.
Drugim kryterium są stopu procentowe, która w Polsce są znacznie powyżej normy, wyznaczonej przez UE. A norma ta wynosi 2,6 proc. Tymczasem w Polsce stopa procentowa NBP wynosi aktualnie 5,75 proc.
Trzecim kryterium jest odpowiedni kurs walutowy. Warunkiem przystąpienia do strefy euro jest wcześniejsze przystąpienie do tak zwanego mechanizmu ERM II. Uczestnictwo w tym mechanizmie daje gwarancję, że wahania kursów pomiędzy euro i na przykład złotym nie zakłócą stabilności gospodarczej w ramach jednolitego rynku. Polska do tej pory nie przystąpiła do ERM II.
Czwarte, to kryteria fiskalne – i tutaj Polska może się pochwalić szczątkowym sukcesem. Chodzi o dług publiczny, który we dług szacunków ma znajdować się w tej chwili poniżej górnej granicy 60 proc. Nie spełniamy natomiast wymogu minimalnego deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych, który jest określony na poziomie 3 proc. Szacuje się, że możemy ten poziom osiągnąć w 2024 roku, ale nie jest to pewne.
I jeszcze jedna kwestia jest dość istotna. Poza kryteriami przystąpienia do strefy euro, wyznaczonymi przez UE, mamy też swoją własną przeszkodę. Jest nią artykuł 227 ustęp 1 konstytucji, który mówi, że to NBP „przysługuje wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza”. Prawnicy mają wprawdzie odmienne zdania na temat interpretacji tego zapisu, ale wiadomo, że najlepiej byłoby jednak dokonać w nim zmiany, a do tego nie ma odpowiedniej większości w parlamencie.
Euro zatem w tej chwili może pozostawać co najwyżej w strefie marzeń i to dość długo.
Komentarze
Prześlij komentarz