Kaczyński i jego ferajna prą do konfrontacji. PiS nie przepuści żadnej okazji do wszczęcia kolejnej burdy
Posłowie PiS ani myślą o zakończeniu konfliktu wokół mediów publicznych, jaki sami wywołali. Wręcz przeciwnie – wyraźnie i nieustająco dążą do jego eskalacji. Mało im było okupować TVP i PAP, więc postanowili sparaliżować działalność Polskiego Radia, wysyłając tam swoich ludzi. Próbują również paraliżować działalność organów państwowych – dziś Marek Suski z właściwą sobie finezją próbował przeszkadzać w obradach sejmowej komisji kultury i środków przekazu. Wtórowała mu Joanna Lichocka, ta od sztywnego środkowego palca. Kaczyńskiego i całą ferajnę tak zwanej zjednoczonej prawicy dzielnie wspiera prezydent Andrzej Duda, ale na tyle nieudacznie, że oberwał dwa celne ciosy. Kaczyński świadom tego, że czas jego i PiS się kończy, ze wszystkich sił dąży do konfrontacji. Czy mu się uda?
Wczoraj – po tym, jak prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę okołobudżetową – minister kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomiej Sienkiewicz postawił w stan likwidacji spółki medialne Skarbu Państwa. To kończy spór o to, kto jest prezesem TVP, ponieważ spółkami medialnymi będzie zarządzał powołany przez właściciela likwidator. To był pierwszy cios wymierzony w prezydenta i PiS, który wściekł nie tylko środowisko prezydenckie, ale i Kaczyńskiego oraz całą tak zwaną zjednoczoną prawicę.
Prawo zostało tak zepsute przez PiS, że stało się bezużyteczne
Kaczyński zawył i wysłał ludzi ze swojej poselskiej ferajny, aby opanowali kolejny przyczółek – tym razem wdarli się do siedziby Polskiego Radia i zaczęli ją okupować. Sygnałem był oczywiście wywiad Kaczyńskiego, który wyemitowała TV Republika. Szef PiS w wywiadzie tym odniósł się do decyzji ministra Bartłomieja Sienkiewicza o postawieniu spółek medialnych w stan likwidacji.
– Mamy tu do czynienia z kolejnym, arbitralnym aktem. Oni tak rozumieją prawo, że nie należy go przestrzegać. Nie ma takiego obowiązku, że oni rządzą i sami dyktują, co nim jest, a co nie – grzmiał Jarosław Kaczyński. – To jest nowa jakość na skalę europejską, temu trzeba się zdecydowanie przeciwstawić. 11 stycznia będzie demonstracja, mam nadzieję, że bardzo liczna. To ważne dla polskiej przyszłości, ale też dla przyszłości innych krajów.
Żenujące jest przede wszystkim, że o prawie i konieczności jego przestrzegania mówi właśnie Kaczyński – człowiek, który wielokrotnie sam łamał prawo i podżegał do jego łamania. Tym razem arbitralnie stwierdza, że minister Sienkiewicz złamał prawo. Prawo dotyczące funkcjonowania mediów publicznych, które w rzeczywistości nie działa, bo zostało sparaliżowane przez PiS w 2015 i 2016 roku. O szczegółach tego psucia prawa przez ludzi Kaczyńskiego pisałem w artykule Czy PiS to jeszcze partia polityczna....
W takiej sytuacji Sienkiewicz po prostu sięgnął do prawa nie skażonego niszczycielskimi działaniami tak zwanej zjednoczonej prawicy, czyli do kodeksu spółek handlowych. Owszem – obok głosów wybitnych prawników twierdzących, że działania Sienkiewicza były w zgodzie z prawem (np. prof. Ewa Łętowska), znalazł się głos również wybitnego prawnika prof. Ryszarda Piotrowskiego, według którego decyzje Sienkiewicza nie były zgodne z prawem. Tak różne interpretacje istniejącego prawa w wykonaniu wybitnych przecież prawników świadczy tylko o jednym – prawo regulujące działalność mediów publicznych zostało tak zepsute przez PiS, że utraciło jakąkolwiek użyteczność.
Prezydent Andrzej
Duda otrzymał policzek najpierw z jednej,
a potem z drugiej strony
Ale sytuacja, gdy nie działa jasne i przejrzyste prawo, jest na ręką Kaczyńskiemu i jego ludziom z PiS. Mogli dzięki temu wszcząć awanturę o media publiczne i wywoływać burdy w siedzibie TVP, PAP, a od dzisiaj w siedzibie PR. Burda w wykonaniu posłów PiS odbywa się pod pretekstem walki o wolne i niezależne media. Tylko i wyłącznie dlatego, że nowa koalicja rządząca postanowiła wyrwać je z rąk PiS i przywrócić im rzeczywisty status mediów publicznych. Tak naprawdę zatem trwa walka o uwolnienie mediów publicznych od PiS i uniezależnienie ich od partii Kaczyńskiego. Tak w rzeczywistości jest stawka tego konfliktu.
Do wojny PiS z nowym rządem włączył się prezydent Andrzej Duda, oczywiście pod wpływem mocnych nacisków Kaczyńskiego i jego ludzi, którzy pokrzykiwali, że nic nie robi w sprawie mediów. Ale co mógł prezydent – jedynie zawetować ustawę okołobudżetową pod pretekstem, że znalazły się tam 3mld złotych dla mediów publicznych.
Przedstawił też własny projekt ustawy okołobudżetowej, który okazał się projektem rządowym, ale bez części dotyczącej pieniędzy dla mediów. I chciał, aby natychmiast zebrał się sejm i zajął się nim. Tu otrzymał pierwszy policzek – marszałek sejmu Szymon Hołownia zapowiedział, że nie zamierza zmieniać harmonogramu pracy sejmu. Rząd zaś natychmiast opracował nowy projekt ustawy około budżetowej, a 3 mld zł zamiast na media przeznaczył dla NFZ z przeznaczeniem między innymi na onkologię dziecięcą.
Byłoby jednak niesymetrycznie, gdyby Duda otrzymał policzek z jednej tylko strony, więc minister Sienkiewicz wymierzył drugi, stawiając spółki mediów publicznych w stan likwidacji. Musiał to uczynić, jako właściciel, ponieważ prezydent Duda pozbawił je finansowania.
Posłowie PiS wykorzystają każdą okazję, aby destabilizować działanie państwowego mechanizmu
Dziś w radiowej Trójce usłyszałem opinię, że decyzja ministra Sienkiewicza to akt deeskalacji konfliktu wokół mediów publicznych. Nic podobnego, a przynajmniej nie dla ludzi PiS, dla których był to sygnał do podsycenia wywołanej przez nich burdy. Zajęli więc siedzibę Polskiego Radia. Okupację mediów publicznych nazywają interwencją poselską, chociaż istnieje już raczej powszechna zgoda ekspertów, że to co robią grubo wykracza poza pojęcie interwencji poselskiej.
Na co więc liczą okupanci z PiS? Oczywiście na siłową interwencję wobec nich w wykonaniu służb porządkowych, a wtedy mogliby wystąpić w roli męczenników. Na razie o interwencji nie ma mowy – rząd jeszcze zachowuje spokój. Wszyscy jednak zgadzają się z tym, że posłowie PiS łamią prawo i nie mogą być bezkarni tylko dlatego, że są posłami. Skoro oni mogą to robić, to każdy przecież może – taki sygnał popłynie w kierunku zwykłych ludzi.
Premier Donald Tusk zapowiada, że posłom okupującym media zostaną uchylone immunitety i za swoje czyny odpowiedzą oni przed sądem. Bardziej radykalny jest poseł Polski 2050 Michał Kobosko, który stwierdził, że posłowie okupujący media powinni być siłowo wyprowadzeni z okupowanych budynków. Które stanowisko zwycięży – zobaczymy. Na razie – jak dosłownie w ostatniej chwili donoszą media – posłowie PiS zakończyli okupację PAP. Może zatem rozwiązania siłowe nie będą potrzebne?
W każdym razie jest oczywiste, że Kaczyński i jego ludzie z PiS będą dążyli do destabilizacji działalności organów państwowych i nie przepuszczą żadnej okazji, aby wszcząć kolejną burdę. Sam Kaczyński nawołuje do wielkiej demonstracji w „obronie” mediów, która ma się odbyć 11 stycznia. Sam jestem ciekaw, czy dojdzie ona do skutku. A jeśli dojdzie do skutku, to jakie będą jej rozmiary. Jeśli do niej dojdzie, stanie się ona na pewno miarą potencjału społecznego PiS.
Komentarze
Prześlij komentarz