Moja proza: Byle much nie zabrakło (część druga – ostatnia)

             W „Pokoju Wychowawcy” Walerian kazał Jabłecznemu usiąść za biurkiem, sam zaś przystawił sobie krzesło stojące koło tapczanu. Zadania – tak naprawdę – nie były wcale trudne, ale Jabłeczny nie mógł się już wycofać ze swojej opinii o nich. Tym bardziej, że Walerian mozolił się nad nimi niemiłosiernie. Czekał więc cierpliwie aż otrzyma gotowe rozwiązania. 

            Zajęło im to w sumie godzinę, ale już po trzydziestu minutach Walerian wytarł chustką spocone czoło i zarządził przerwę na „chwilę wytchnienia”. Wyjął papierosy i przyglądał się Jabłecznemu z uśmiechem, zapalając jednego. Jabłeczny wił się pod jego spojrzeniem, co Walerianowi sprawiało niewątpliwą przyjemność, wreszcie nie wytrzymał i wyjąkawszy, że skoro mają przerwę, to on na chwilę wyskoczy, poderwał się z krzesła. Walerian wypuścił ze spokojem chmurę dymu.

             Jabłeczny... – wycedził na tyle dobitnie, że chłopaka osadziło przy drzwiach.

            – Chodź no tu Jabłeczny – wypuścił drugą chmurę.

            – Masz, zapal sobie – podsunął mu paczkę, gdy ten zbliżył się na odpowiednią odległość.

            – Nie, dziękuję. Ja nie palę przecież – Jabłeczny był wyraźnie spłoszony.

            – Palisz, palisz... Wszyscy o tym wiedzą. Proszę, pal – Walerian potrząsnął paczką.

            – Ale... – Jabłeczny zawahał się – Ale jak ktoś wejdzie? – wypalił uradowany, że taki argument mu się nawinął.

            Walerian wstał nagle, doskoczył do drzwi, przekręcił zamek, wrócił równie energicznie i popatrzył wyczekująco na Jabłecznego, marszcząc brwi. Ten zaś przełknął głośno ślinę i nie stawiał więcej oporu. Wyjmował papierosa drżącą ręką i tak niezdarnie, że kilka wysunęło się z paczki na podłogę. Czerwony ze wstydu bąkał jakieś słowa przeprosin, zbierając jednocześnie papierosy, które się wysypały. Walerian podał mu ogień. Chłopak palił, starając się, aby wypadło to jak najbardziej naturalnie.

            Gdy mieli już zadania z matematyki z głowy, Walerian znowu poczęstował papierosem. Tym razem Jabłeczny nie robił już ceregieli i jak doświadczony palacz zaciągał się dymem. Walerian patrzył na niego i chichotał z zadowolenia.

            – No to teraz rąbniemy sobie partyjkę – prawie zaśpiewał, otwierając pudełko z szachami.

            Jabłecznemu było już wszystko jedno.

            Po chwili figury były rozstawione, a zawodnicy wykonali swoje pierwsze ruchy. Ta partia skończyła się szybko. Jabłeczny dał Walerianowi mata w kilkunastu ruchach, przeprowadzając atak zgodnie z opracowanym przez siebie schematem, który miał jednak tę wadę, że dał się użyć wobec tego samego przeciwnika tylko raz. Walerian nie mógł wyjść z podziwu, analizując zdarzenia na wszystkie możliwe sposoby. Lecz miał jeszcze większą ochotę na grę niż na początku.

            Gdy figury i pionki znów zajęły pozycje wyjściowe Walerian, rozejrzawszy się wpierw lękliwie, jakby mógł go tutaj ktoś podejrzeć, z teczki stojącej pod biurkiem wyjął piersiówkę. Zaś z tego samego regału, w którym znalazł szachy, wydobył dwie szklanki. Jedną postawił przed Jabłecznym. Chłopak wzdrygnął się na jej widok i w pierwszym odruchu chciał ją odsunąć od siebie, ale widząc srogą na zapas minę Waleriana uznał, że jakikolwiek sprzeciw nie ma sensu. Zrezygnowany westchnął ciężko. Walerian zaś roześmiał się w duchu. Nalał do szklanek rubinowego płynu.

            – Wiśniówka... Domowa... – oznajmił z dumą – No to za tę twoją wygraną.

            Z nieukrywaną satysfakcją patrzył, jak Jabłeczny przechyla szklankę i wychyla zawartość jednym haustem. Widać było, że nie robi tego pierwszy raz.

            – No jak, dobre? – zapytał pociągając ze szklanki drobny łyczek.

            – Jak diabli – westchnął Jabłeczny i roześmieli się obydwaj, razem, jak na komendę.

            Walerian był wniebowzięty.

            Następna partia trwała dwa razy dłużej niż pierwsza i znów należała do Jabłecznego. Walerianowi nie chciało pomieścić się w głowie, jak mogło dojść do takiego spustoszenia wśród jego figur i mata na koniec. Próbował najprzeróżniejszych wariantów ostatniego etapu obrony, ale chłopak każdy rozgrywał na swoją korzyść. Walerian kręcił głową z niedowierzaniem.

            – Fascynująca partia. Fascynująca i niebywała – powtarzał i aż się rwał do następnej.

            Lecz zanim się zaczęła, uzupełnił stan alkoholu w szklankach i poczęstował kolejnym papierosem. Jabłecznego trochę mdliło już od dymu, ale nie odmówił.

            Trzecia trwała mniej więcej tyle samo co druga, ale tym razem wygrał ją Walerian. To jedno zwycięstwo w pełni go usatysfakcjonowało. Splótłszy ręce na piersi przez chwilę przyglądał się końcowemu ustawieniu figur na szachownicy.

            – Nie przejmuj się, chłopcze. Młody jesteś, wszystko jeszcze przed tobą – powiedział nagle, spoglądając na Jabłecznego z góry.

            Chłopak przeciągnął dłonią po twarzy, zakłopotany nieco słowami Waleriana. W odpowiedzi mruknął coś nieokreślonego, zaś Walerian spojrzał na zegarek. Była za kwadrans siódma.

            – Niedługo kolacja – oznajmił, jakby zaskoczony trochę tym faktem – Weźmy, posprzątajmy trochę ten bałagan.

            Porwał ze stołu piersiówkę i pospiesznie wsunął ją do torby. Chwycił szklanki. Zawahał się przez chwilę, popatrzył na Jabłecznego, ale w końcu machnął ręką i z uśmiechem kogoś, kto wpadł na świetny pomysł, wsunął je brudne do biurka. W tym samym miejscu schował pełną popielniczkę. Jabłeczny zamknął z trzaskiem pudełko.

            – No to co, chłopcze, do następnego razu – Walerian wstał i wyciągnął dłoń do Jabłecznego – Tylko... ani mru mru, wiesz...

            – Wiem, wiem... – mruknął Jabłeczny, ściskając spoconą pod wpływem emocji dłoń Waleriana.

* *

            Zostawszy sam, Walerian otworzył drzwi na oścież, aby wywołać przeciąg i przewietrzyć pokój. Firanka przy otwartym oknie wzdęła się i orzeźwiający powiew zaczął muskać go po twarzy. Szachy schował z powrotem do regału. Potem stanął w drzwiach i zlustrował uważnie całe pomieszczenie, starając się nie pominąć żadnego szczegółu. Dostrzegł krzesło, które wcześniej dostawił do biurka, więc odniósł je na poprzednie miejsce przy tapczanie. Później znów stanął w drzwiach i powtórnie rozejrzał się po pokoju. Tym razem był zadowolony. Chciał usiąść jeszcze i zażyć chwili relaksu, ale usłyszał na schodach znajomy odgłos kroków. Zmienił więc zamiar i wydobył spod biurka swoją teczkę. Czekał w napięciu. Gdy Zenobia pojawiła się w drzwiach, ruszył w jej kierunku.

            – Dobrze, że jesteś, bo się śpieszę – chciał ją wyminąć i wyprysnąć na korytarz, ale nie udało mu się.

            – Zaraz, zaraz... Możesz powiedzieć dokąd!? – osadziła go w miejscu ostrym tonem.

            – No wiesz... Mam trochę roboty. No iii... chciałem się wcześniej położyć – kłamał jak z nut nie zbity z tropu – No, to ja lecę! Pa! Do zobaczenia jutro! – wypalił nagle i już go nie było w pokoju.

Zenobia, zdziwiona trochę, po chwili mogła tylko posłuchać, jak zbiega po schodach.

Ponieważ nie miała zwyczaju dziwić się czemukolwiek zbyt długo, więc i tym razem nie zaczekawszy, aż kroki Waleriana ucichną w sposób naturalny, odcięła się od nich zamykając drzwi pokoju. Przez chwilę jednak nie ruszyła się nawet na krok, tylko, podobnie jak Walerian przed paroma minutami, obmacała oczyma – fragment po fragmencie – całą przestrzeń pomieszczenia. Nie stwierdziwszy niczego podejrzanego usiadła przy biurku, pogrążając się w zadumie.

Ale nie na długo, bo to też nie było w jej zwyczaju. Pierwsze, co uczyniła, podniósłszy się z fotela, to zajrzała do regału, dokładnie tam, gdzie Walerian schował szachy. Popatrzyła chwilę i z chytrym uśmiechem na twarzy pokiwała głową. Wyprostowała się. Poruszyła nozdrzami, wciągając uważnie powietrze. Rozejrzała się czujnie – jej wzrok zatrzymał się na biurku. Zbyt dobrze znała Waleriana, aby zbagatelizować przeczucie, które jej mówiło, że tam właśnie znajdzie to, czego szuka. Co to miało być, sama jeszcze nie wiedziała. Gdy zajrzała do wnętrza biurka, oczywiście okazało się, że i tym razem intuicja jej nie zawiodła. Wyjęła na wierzch popielniczkę pełną śmierdzących petów i dwie szklanki z resztkami zaschniętej wiśniówki na dnie. Potrafiłaby już z grubsza odtworzyć zdarzenia, które miały tutaj miejsce podczas jej nieobecności. Ani trochę jednak nie była zdegustowana swoim odkryciem. Raczej triumfowała.

Opróżniwszy popielniczkę i umywszy szklanki, Zenobia zeszła powoli na dół, do jadalni pełnej gwaru i młodzieży pałaszującej swój wieczorny posiłek. Gdy stanęła w drzwiach, gwar jakby ucichł i cichł coraz bardziej, stopniowo, w miarę jak coraz więcej jedzących dostrzegało jej obecność. Po chwili słychać już było tylko brzęk sztućców, czy stukot odstawianych kubków, a jeśli czyjeś słowa, to rzadko i jedynie wypowiadane szeptem.

Zenobia spośród kilkudziesięciu głów wyłuskała jedną, kędzierzawą, należącą do Jabłecznego. Przypatrywała mu się natarczywie, aż ten, czując chyba to spojrzenie, podniósł oczy i po chwili opuścił je zmieszany. Znowu na ustach Zenobii pojawił się ów chytry uśmieszek. Mogła teraz ze spokojem zasiąść przy swoim stoliku i z apetytem zjeść kolację, bo wiedziała już wszystko.

Po kolacji zatrzymała się na chwilę na dolnym korytarzu. Do momentu, gdy nawinął jej się pod rękę rumiany Kostur.

 Poszukasz zaraz Jabłecznego i powiesz mu, że ma natychmiast zameldować się w moim pokoju – poleciła.

 Lecę, proszę pani – zawołał i rzeczywiście pobiegł, prawie nie dotykając stopami podłoża.

Nie spodziewała się, że pukanie do drzwi rozlegnie się tak szybko – zaledwie zdąży wejść do pokoju i usiąść za biurkiem. Zanim otworzyła usta, by powiedzieć „proszę”, drzwi otworzyły się, odsłaniając Jabłecznego wchodzącego do środka. Irytowała ją ta maniera wychowanków bursy, polegająca na tym, że do pomieszczenia pchali się, owszem, pukając wpierw, ale nie czekając na zaproszenie. Mimo to dawno już przestała z nią walczyć, gdyż była to walka z wiatrakami.

 Kostur powiedział, że miałem się zameldować – rzekł przybyły, patrząc Zenobii prosto w oczy.

Milczała, przyglądając mu się przenikliwie, co zbiło go z tropu, więc opuścił głowę i zaczął oglądać czubki swoich tenisówek.

 Co słychać, Jabłeczny? – przerwała milczenie w sposób, który nawet dla niej był niespodzianką, nie mówiąc już o Jabłecznym.

 Wszystko w porządku – wyjąkał rezolutnie.

 Podejdź no tu bliżej, nie stój tak przy drzwiach – mówiła cicho i prawie łagodnie, co przepełniało Jabłecznego niepokojem i wzbudzało jego czujność.

 W porządku, powiadasz... Hm... A mnie się wydaje, że nie wszystko jest w porządku! – to ostatnie zdanie niemal wykrzyczała, unosząc się na krześle i wysuwając tułów do przodu, ponad biurkiem.

Ten nieoczekiwany zwrot spowodował, że Jabłeczny, choć przygotowany na niespodziankę, cofnął się o krok pobladłszy nieco.

 Jak minęło popołudnie? – jej głos znów złagodniał, a ona sama opadła luźno i wygodnie na krzesło.

Jabłeczny jeszcze bardziej się sprężył.

 Dobrze – wykrztusił z zaciśniętego gardła.

 Pytam, co robiłeś! – warknęła nerwowo.

Spodziewał się teraz wszystkiego, łącznie z burzą z piorunami i gradobiciem, a mimo to wzdrygnął się. Dostrzegła to z satysfakcją.

 Matematykę... Matematykę robiłem – odpowiedział szybko.

 Matematykę, tak? – przeszywała go wzrokiem uśmiechając się ironicznie, ale on już od dawna nawet nie próbował patrzeć jej w oczy. Nagle ton jej głosu stał się surowy i oschły: - No to powiedz mi kto wygrał!

 Słucham? – mimo wszystko ciągle go zaskakiwała.

Poderwała się z krzesła nagle, jakby dźgnięta szpilką w czułe miejsce i jak wiatr obeszła go wokół.

 Nie strugaj wariata, Jabłeczny! Pytam kto wygrał w szachy: ty, czy mój mąż?! I nie próbuj zaprzeczać, bo i tak na nic ci się to nie zda! – teraz krzyczała już pełnym głosem i nie na żarty, chociaż była to tylko demonstracja.

Jabłeczny błyskawicznie przeanalizował sytuację i skalkulował, co mu się bardziej opłaca, po czym podjął decyzję.

 Jedną partię przegrałem a dwie wygrałem – wyrecytował zgodnie z prawdą.

Zenobia, zadowolona z siebie, wróciła na krzesło stojące za biurkiem.

 Brawo, chłopcze, robisz postępy. W nauce też? – szydziła, upojona swą przewagą.

Jabłeczny wiedział, że nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedział też, że jakakolwiek odpowiedź w tej chwili mogła się zwrócić przeciw niemu, więc milczał.

 Lubisz wiśniówkę?

Pytanie było tak precyzyjnie wymierzone, że Jabłeczny odczuł je jak cios, który omal nie ściął go z nóg.

 Co proszę? Ja... Nie wiem. Nigdy nie piłem – wydukał oszołomiony.

Domyśliła się, że jest w tej chwili zbyt mocno przerażony, aby wytrzymać atak nadto brutalny, więc przechyliła się tylko znów w jego kierunku i wysyczała, jadowicie i cicho:

 Wiesz, Jabłeczny, że i tak będę wiedziała. Jeśli nie od ciebie to... Zresztą nieważne. Myślę także, że wiesz, która ewentualność będzie bardziej dla ciebie korzystna. Więc?

Jabłeczny milczał, złamany zupełnie. Po chwili odetchnął głęboko.

 Tak, bardzo mi smakowała – powiedział zdecydowanie, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc jej w oczy.

 Dużo wypiłeś? – kontynuowała z wprawą wytrawnego oficera śledczego.

 Dwa razy po trochu.

 Papierosy?

 Trzy albo cztery.

Zenobia odchyliła się do tyłu, aż krzesło zatrzeszczało, chociaż była osobą szczupłą, a nawet – można rzec – chudą. Czuła się rozluźniona, trochę zmęczona, ale zadowolona. Jabłeczny domyślił się, że zbliża się finał.

 Wiesz, Jabłeczny, co cię czeka? – spytała spokojnie.

 Tak, wiem – odpowiedział skruszonym głosem.

 Obiecałam ci to poprzednim razem – zawiesiła głos i przez kilkanaście sekund przyglądała się spuszczonej głowie Jabłecznego – Ale teraz jeszcze ci daruję. Rozumiesz?

 Tak, dziękuję.

 Pamiętaj jednak, że to ostatnia twoja szansa – podniosła prawą dłoń i wymachiwała wskazującym palcem, a kok misternie i wysoko uformowany na głowie trząsł się w rytm wypowiadanych słów i ruchów palca – Następnym razem będę nieodwołalnie bezwzględna. Jeśli zostaniesz przyłapany, wylecisz i z bursy, i ze szkoły. Obiecuję ci to. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

 Tak proszę pani.

 Cieszę się.

Takie słowa Zenobia zwykle wypowiadała, dając do zrozumienia, że rozmowa jest skończona. Do rzeczywistego finału jednak musiało dojść z inicjatywy wychowanka, z czego Jabłeczny zdawał sobie sprawę. Było to dość proste.

 Czy mogę już iść? – spytał nieśmiało.

 Tak, proszę – uzyskał łaskawe przyzwolenie.

Znalazłszy się na korytarzu, odetchnął głęboko z ulgą. Jak spod ziemi wyrósł przed nim Skuteczny.

 No i jak było? – spytał z emfazą.

 Normalnie, jak zwykle...

Krztusząc się ze śmiechu zbiegli po schodach dudniąc jak stado koni. Na dole Skuteczny wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Jabłeczny klepnął go po ramieniu i zniknęli obydwaj za drzwiami z napisem „Natryski”.

* *

Nazajutrz pogoda nie zmieniła się – było słonecznie i upalnie. Walerian już od wpół do ósmej czekał pod bursą, kryjąc się za kioskiem z gazetami na wypadek, gdyby Zenobia wyszła wcześniej. Czekał na Jabłecznego, który wychodząc do szkoły, musiał przechodzić obok kiosku.

Palił drugiego już papierosa, gdy ujrzał go w bramie bursy w towarzystwie Skutecznego. Gdy się z nim zrównali, kiwnął na Jabłecznego.

 Zaraz cię dogonię – rzucił Jabłeczny i zbliżył się do Waleriana. Skuteczny zatrzymał się jakieś dziesięć kroków dalej.

 Opowiadaj, jak było – Walerian umierał z ciekawości.

Jabłeczny, świadom swej roli, opowiadał barwnie i ze szczegółami. Walerian słuchał, starając się nie uronić ani słowa. Chichocząc, zacierał ręce z zadowoleniem, zaś od czasu do czasu wybuchał głośnym śmiechem, krzycząc: „A to ci heca!”. Ani przez chwilę jednak nie spuszczał kąta oka z bramy bursy, bacząc czy nie pojawi się w niej Zenobia.

 A widzisz? Mówiłem, że wszystko dobrze się skończy! – klepnął Jabłecznego po ramieniu gdy ten skończył swoją opowieść – No, ale idź już, idź, bo mnie się śpieszy...

Odprawiwszy Jabłecznego szedł w swoją stronę raźnym krokiem. Z radości grało mu i serce, i dusza, a świat piękny mu się wydawał. Pomimo tego nawet, że po południu znowu czekało go, niezbyt przyjemne – jak sądził – spotkanie z Zenobią. Zresztą dzień był słoneczny, upalny, wręcz duszny, z łatwością więc upatrzy sobie jakąś odpowiednią muchę, która wybawi go z kłopotu.

Niżej dostęp do części pierwszej opowiadania:

Część pierwsza

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne