Moja proza: Krótki żywot największej atrakcji w mieście – opowiadanie

 

Brama Gulki, to cieszące się złą sławą miejsce w tym nudnym i mało atrakcyjnym mieście. Od zmierzchu do świtu porządni obywatele omijają je z daleka. Brama Gulki wprowadza w podwórko, otoczone oficynami, w których mieszkali pijacy, kurwy, złodzieje i i różne inne rzezimieszki. Spotkać ich nocą, to był dopiero pech.

W Bramę Gulki wchodziło się z ulicy, prowadzącej do dworca kolejowego, i po przejściu podwórka można było wyjść na drugą ulicę, równoległą do pierwszej, która również prowadziła do dworca.

Stachu napił się kiedyś z Jeffem, urzędnikiem sądowym. Oczywiście w Piwnicy. Wracali później razem przez jakiś czas. Bo Jeff mieszkał w domu na skrzyżowaniu największych w mieście ulic, a Stachu trochę dalej, na największym w mieście blokowisku. Najkrótsza droga prowadziła ulicą z Bramą Gulki. Jeff chciał pójść inną drogą, bo za odważny nigdy nie był, a wieści o zdarzeniach mrożących krew w żyłach, jakie się w tej okolicy działy, dotarły i do niego. Ale Stachu uparł się, aby przejść właśnie tędy. Jeff zgodził się, jednak marudził całą drogę. 

Gdy znaleźli się naprzeciwko ponurej bramy, Jeff rozejrzał się wokół. Nie było żywego ducha. Rozluźnił się i roześmiał głośno. Aż się przeraził tego śmiechu swojego głośnego. Ucichł i znowu rozejrzał się trwożliwie. Nikt się nie pojawił. I wtedy wpadł na szatański pomysł.

 Taki odważny jesteś… – powiedział cicho, z charakterystycznym szelmowskim uśmiechem. – Ale w Bramę Gulki nie wejdziesz.

Stachu roześmiał się szeroko. Jeff rozejrzał się znów. Był spokój.

 Nie tylko wejdę – odparł Stachu, bo poniosła go kozacka fantazja. – Przejdę przez całe podwórko i dojdę tamtą ulicą do dworca. Spotkamy się przy wejściu na wiadukt.

 Akurat – mruknął Jeff.

 Założysz się?

 Chyba ochujałeś – Jeff pożałował swojej prowokacji.

 Nie to nie. Do zobaczenia przy schodach – powiedział Stachu, a potem przebiegł ulicę i zniknął w bramie.

Jeff stał jak osłupiały i wpatrywał się w czarną czeluść bramy. Nasłuchiwał. Ale cisza aż gniotła w uszy. Nagle poderwał się i pobiegł w stronę dworca. Za chwilę wyłonił się Stachu.

Później Jeff – gaduła, jakich mało – rozklepał wszystkim wokół o zdarzeniu tej pamiętnej dla niego nocy. I zrodziło się coś w rodzaju miejskiego nocnego sportu. Po pijaku faceci, natchnieni wyczynem Stacha, usiłowali dokonać tego samego. Kilkorgu się udało, ale byli tacy, co mieli pecha – ich wycieczka w czeluść podwórka kończyła się tym, że kilka cieni wyrzucało ich na ulicę, z tej lub z tamtej strony, z obitymi gębami i bez portfeli.

W końcu rzezimieszki, zdezorientowane i zaniepokojone tą plagą, poskarżyli się policji, że jacyś podejrzani niemal co noc włóczą się po ich podwórku i poprosili o interwencję. Policjanci obśmiali ich wprawdzie, ale sami zaciekawieni, zaczęli patrolować obydwie ulice prowadzące do dworca, przy okazji zaglądając również do Bramy Gulki. To był koniec nowej i dobrze się zapowiadającej atrakcji miasta, w którym życie znowu zaczęło płynąć sennie, a ludzie  jak niegdyś  narzekali, że nic ciekawego się nie dzieje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne