Trauma i narcyzm kolektywny Polaków mogą wzrosnąć przez kataklizm powodziowy. To taka sama szansa dla PiS, jak katastrofa smoleńska
Zdaniem eksperta, Polacy wcale nie tworzą narodu, który wycierpiał więcej niż inne narody. Mimo to jednak skala syndromu stresu pourazowego, znanego jako PTSD, jest w Polsce bardzo wysoka – znacznie wyższa niż przeciętna innych narodów. Między innymi stąd bierze się przeświadczenie, że historia obeszła się z nami wyjątkowo okrutnie. I dlatego też wszelkie teorie spiskowe padają w Polsce na podatny grunt, co wykorzystuje cynicznie PiS. Istnieje niebezpieczeństwo, że powódź w południowo-zachodniej Polsce spowoduje, że skala syndromu stresu pourazowego w Polsce wzrośnie jeszcze bardziej.
Michał Bilewicz – profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, psycholog społeczny, socjolog i publicysta, jest autorem niezwykle interesującej książki „Traumaland”. W książce tej pisze o traumie Polaków i polskim narcyzmie kolektywnym – zjawiskach bardzo niebezpiecznych i groźnych dla normalnego funkcjonowania naszego społeczeństwa. Warto wspomnieć o tej książce w kontekście trwającego w południowo-zachodniej Polsce kataklizmu powodziowego. Niektórymi, zawartymi w niej ideami profesor Bilewicz podzielił się w wywiadzie, jakiego udzielił „Gazecie Wyborczej” pewien czas temu.
Chociaż Polacy nie są bardziej
straumatyzowani niż inne narody,
są wyjątkowo dotknięci stresem
pourazowym
W swojej najnowszej książce „Traumaland” Michał Bilewicz omawia między innymi wyniki badań, według których w porównaniu do innych narodów Europy Polacy są narodem bardzo straumatyzowanym. Wskazuje na to na przykład skala stresu pourazowego, znana jako PTSD.
– Skala ta jest w polskiej populacji bardzo wysoka, zgoda. Ale to nie oznacza, że Polacy są bardziej straumatyzowani niż współcześni Białorusini, Ukraińcy czy Izraelczycy. Co jest natomiast bardzo niepokojące, to fakt, że w Polsce notujemy wysokie poziomy PTSD rozumianego czysto klinicznie, jako zaburzenie, które pojawia się u żołnierzy wracających z wojny, ocalałych po trzęsieniach ziemi, powodziach, u ofiar przemocy domowej, na przykład bardzo poważnej przemocy seksualnej – tłumaczył Michał Bilewicz.
I przytacza konkretne liczby z których wynika, że o ile w jakimś społeczeństwie, które doświadczyło jakiejś traumy, odsetek osób z PTSD waha się w granicach 5-15 procent, to w Polsce wskaźnik ten dochodzi nawet do 40 procent. A w grupach, o których wiadomo, że ich członkowie nie doświadczyli żadnej traumy, około 10 procent osób cierpi na PTSD.
Wydaje się, że ma to związek z przekonaniem, że jako naród byliśmy bardziej doświadczeni przez los i historię niż narody inne.
– Często w badaniach, które prowadzimy w Polsce, pojawia się właśnie silne poczucie wiktymizacji narodowej. Czujemy, że byliśmy ofiarami bardziej niż inni, że wycierpieliśmy więcej, że historia obeszła się z nami wyjątkowo okrutnie. I to ma swoje różne negatywne konsekwencje – przekonywał autor książki „Traumaland”.
Katastrofa smoleńska podzieliła naród
na dwa plemiona
– zgodnie z odczuwaną traumą
Jakie są te negatywne konsekwencje? Michał Bilewicz wspomina badania, prowadzone po katastrofie smoleńskiej, których był współautorem. Badania te miały między innymi odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że po katastrofie Polacy rozpadli się na dwa różne plemiona. Zdaniem Michała Bilewicza do rozłamu doprowadził fakt, że dla części Polaków był to zamach, dla pozostałych natomiast była to po prostu katastrofa lotnicza, jakie przecież się zdarzają.
– Zwolenników teorii spiskowej było jakieś 30 procent, reszta uznała, że doszło do katastrofy lotniczej. Ten spór, moim zdaniem, był zdeterminowany przeszłością i traumami, które nagle odżyły w umysłach Polaków przekonanych o zamachu. Pytaliśmy wtedy, czy Polacy cierpieli w swojej przeszłości bardziej niż inni i odpowiedź była wyraźnie związana ze spojrzeniem na Smoleńsk. Generalnie ci, którzy odpowiadali: „tak, cierpieliśmy jak nikt inny”, byli przekonani, że doszło do zamachu – relacjonował Michał Bilewicz.
A więc, ponieważ przynajmniej subiektywnie należymy do narodów głęboko straumatyzowanych, wszelkie teorie spiskowe padają u nas na podatny grunt. Przecież – jak przekonuje Michał Bilewicz – takie narody „mają większą skłonność do używania wyjaśnień spiskowych”.
Naród cierpiący na kolektywny narcyz, to naród polski
Michał Bilewicz mówi również o tak zwanym kolektywnym narcyzmie, który jest mocno związany z poczuciem traumy narodowej. Czynnik wręcz z tej traumy wynikający i posiadający destrukcyjne właściwości.
– Istnieje taki rodzaj wrażliwej tożsamości narodowej, który jest oparty z jednej strony na bardzo dużej niepewności siebie, ale jednocześnie wyraża się w wielkościowych urojeniach na temat narodu i jego nieskazitelnej natury moralnej. Zazwyczaj idzie w parze z bardzo silnym poczuciem niedoceniania zbiorowości. Tak, jak możemy mówić o narcyzmie indywidualnym, tak istnieje narcyzm zbiorowy – tłumaczył Michał Bilewicz dodając, że istnieje coś takiego, jak skala kolektywnego narcyzmu. – Okazało się, że ta skala fantastycznie opisuje sposób myślenia Polaków: „Nie spocznę, dopóki mój naród nie spotka się z uznaniem, na które zasługuje”. Bardzo wielu Polaków odnajduje się w tej frazie.
Najgorsze jednak jest to, że kolektywny narcyzm, o którym mówi rozmówca Michała Olszewskiego, najbardziej zagraża narodowi, który jest nim dotknięty. Jest to więc problem, którym powinni się zająć eksperci, a kto wie, czy nie twórcy kultury narodowej. Na końcu politycy, być może najbardziej dotknięci narcyzmem, powinni jakoś przełamać tę skazę, zwątpić we własną nieomylność i zacząć słuchać ekspertów.
– Kolektywny narcyzm jest tak głęboką i niebezpieczną skazą, że może doprowadzić do degradacji narodu. Wierzymy, że jesteśmy najlepsi, najwięksi, że świat nas nie docenia. Rosną w nas frustracje i agresja. I nie ma, podkreślam, narcyzmu bez traumy. Ich wspólnym mianownikiem są lepiej czy gorzej skrywane bezradność i poczucie braku kontroli – przestrzegał Michał Bilewicz.
Bądźmy wyrozumiali dla siebie, ale
nie dajmy naszych skaz
po raz kolejny wykorzystać przez PiS
Jednocześnie autor książki „Traumaland” zachęca do większej wyrozumiałości „dla tych cech, które tak nas w Polsce irytują”. Musimy bowiem pogodzić się z faktem, że musi upłynąć jakiś czas – być może nawet kilka pokoleń – aby zbudowane na traumie reakcje i sposób myślenia Polaków wygasły i poszły w niepamięć.
Trwający właśnie w południowo-zachodniej Polsce kataklizm powodziowy raczej nie napawa optymizmem w tej materii. Zwróćmy bowiem uwagę, że profesor Bilewicz do osób szczególnie dotkniętych zaburzeniem, jakim jest syndrom stresu pourazowego, zalicza także ofiary powodzi. Istnieje zatem prawdopodobieństwo, że skala zaburzenia PTSD – w Polsce bardzo wysoka – wzrośnie jeszcze bardziej. Rodzi się także pytanie, czy syndrom stresu pourazowego nie dotknie także Polaków, którzy bezpośrednio nie doświadczyli skutków powodzi. Przecież wszystko wskazuje na to, że tak właśnie stało się w przypadku katastrofy smoleńskiej, o skutkach których autor książki „Traumaland” również wspominał.
Wiemy, że skutki katastrofy smoleńskiej i spustoszenie, jakie to wydarzenie spowodowało w świadomości Polaków, cynicznie wykorzystał Jarosław Kaczyński, budując tym potęgę PiS. W rezultacie jego ugrupowanie wygrało wybory w 2015 roku. Czy w momencie, gdy PiS znajduje się w odwrocie i zalicza wpadkę wizerunkową jedną za drugą, jego ludzie nie pokuszą się, aby jeszcze raz skorzystać z nadarzającej się okazji?
Rząd Donalda Tuska powinien o tym pamiętać i zadbać o to, aby dotknięci powodzią, jak najmniej odczuwali jej skutki. Powinniśmy także bardziej docenić rolę psychologów i terapeutów, którzy mogą nieść pomoc straumatyzowanym ofiarom powodzi, aby syndrom stresu pourazowego dotknął ich w jak najmniejszym stopniu. Inaczej czeka nas jeszcze większy kataklizm – powrót PiS do władzy.
Komentarze
Prześlij komentarz