Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki
Podejście na wydmę było dość strome, więc wchodzili ukosem, czasem łapiąc się rękami gałęzi. Nie było to łatwe zadanie, ale udało się. Gdy zdyszani dotarli już na szczyt wydmy, uderzył w nich wiatr od morza, po którym biegły do brzegu spienione fale. Ciemne chmury gnały nisko nad nimi, ale deszcz nie padał. Szczyt wydmy był piaszczysty, miejscami porośnięty skarlałymi krzewami i ostrą trawą. Piasek chrzęścił pod butami, miejscami twardy ja beton, miejscami miękki, że aż buty się w nim zapadały.
Antek spojrzał w dół, rozejrzał się po plaży i wybrzeżu i miejsce to wydało mu się znajome. Przyjrzał się dokładniej.
– To właśnie gdzieś tutaj znaleźliśmy tę deskę z wikińskiej łodzi! – próbowałem przekrzyczeć wiatr. – O, popatrz tylko! – wskazał Ospie ręką punkt na morzu, odległy od brzegu kilkanaście metrów. – A tam jest zatopiona łódź! Jak nadchodzi dół fali, to fragment wystaje ponad wodę!
– Rzeczywiście coś tam jest! – odkrzyknął Ospa, zmrużonymi oczyma wpatrując się w ciemny kształt w wodzie, w dwóch miejscach momentami wystający ponad jej powierzchnię.
– Myślisz, że trędowaci mogli też napadać na statki, które rozbiły się w tej okolicy? – zaświtała mi pewna myśl.
– Kto wie, prawda, kto wie… – Ospa znów zamyślił się na chwilę, po czym mówił dalej: – Przecież trudnili się nie tylko łowieniem ryb, ale i bursztynu, o czym, prawda, miałem właśnie opowiedzieć… Ale opracowali własną metodę. Pewnie robili to też jak inni, za pomocą kaszora, ale najczęściej, jak nadchodził sztorm, rozstawiali sieci daleko od brzegu i czekali. Gdy sztorm trochę osłabł, podpływali i wybierali z sieci śmieć razem z bursztynem i rybą, która też przecież mogła w nie wpaść, prawda… Było to trochę niebezpieczne, ale dawało niezłe rezultaty...
– To tak, jakby nadstawili taki ogromny kaszor – zauważył Antek.
– Trafnie to ująłeś – zaśmiał się Ospa.
– A sztorm nie porwał im tych sieci? Przecież to ogromna siła – zacząłem powątpiewać.
– Może czasem i porwał, a nawet zabrał ze sobą, ale jakoś sobie z tym radzili, prawda… Może do połowu bursztynu mieli specjalne, mocniejsze sieci, może, prawda, stosowali jakieś, wymyślone przez siebie zabezpieczenia? Trudno powiedzieć…W każdym razie nieźle im szło.
– No i ten bursztyn, który wyłowili, sprzedawali pośrednikom? – domyślił się Antek.
– Część na pewno przerabiali na jakieś ozdoby, przedmioty, lub może rzeźby, co sprawiało, że nadawali temu, co wyłowili, wyższą wartość, a to, co wytworzyli oraz nadwyżkę surowego bursztynu wymieniali za towary, których potrzebowali, prawda, do życia – tłumaczył cierpliwie Ospa. – Trzeba przyznać, że zupełnie dobrze sobie radzili, prawda…
Zamilkli na chwilę, przez którą Antek myślał intensywnie. Widać było, że targały nim jakieś wątpliwości. Majka z Przerwą oddalili się nieco, bo psa coś zainteresowało i wskoczył w kępę nieco gęstszych krzewów, skąd za chwilę wystrzeliło w chmurę kilka niewielkich ptaków. Przerwa wyskoczył za nimi, ale zaraz opadł z powrotem na łapy i mógł tylko zaszczekać, rozczarowany.
– No, dobra… – Antek wyrzucił wreszcie z siebie. – Skoro ta ich metoda łowienia bursztynu tak dobrze się sprawdzała, to dlaczego inni, ci zwykli poławiacze z Mierzei jej nie wykorzystywali i nie wykorzystują, tylko nadal robią to dokładnie tak, jak robiono kilkaset lat temu? Zupełnie tego nie rozumiem…
– Ano jakoś nie przyjął się ten sposób łowienia bursztynu, prawda… – przyznał Ospa. – Pamiętaj jednak, że była to niebezpieczna metoda, o czym już, prawda, wspomniałem, bo wymagała, aby podczas wciąż jeszcze szalejącego – chociaż słabiej – sztormu podpłynąć do sieci, co w każdej chwili mogło skończyć się tragedią. I pewnie, prawda, czasem tak się kończyło. Musimy też pamiętać, że byli to ludzie chorzy, bez przyszłości i jakichkolwiek perspektyw, a więc, prawda, i bez planów, dla których życie miało zupełnie inną wartość niż dla zwykłych mieszkańców Mierzei. Zresztą przez tych normalnych byli uważani za szaleńców, chociaż czasem pożytecznych. Z pewnym pobłażaniem zatem byli traktowani zarówno mieszkańcy Dziadów, jak i, prawda, sposoby, jakich się chwytali, robiąc to lub owo. Zejdźmy może na plażę – zaproponował nagle Ospa, gdy Majka z Przerwą zbliżyli się do nich.
Zejście na plaże było trochę łagodniejsze, zresztą piach na zboczu wydmy od strony morza był niezbyt ubity, chociaż chłostany wichrem, więc momentami udawało się zjechać kilka metrów wraz z osypujących się piachem, co było nawet niezłą zabawą. Po chwili więc byli na plaży. Podeszli prawie do samego brzegu, starając się unikać pułapek zastawianych przez omywające plażę fale. Poszli powoli wzdłuż wijącej się w pewnym oddaleniu od morza smugi wyrzuconego przez fale śmiecia z nawyku penetrując go wzrokiem w poszukiwaniu grudek bursztynu.
– Mimo wszystko jednak, mógł znaleźć się ktoś myślący, jakiś, powiedzmy, innowator, ktoś, kto udoskonaliłby sposób łowienia bursztynu, wynalazł jakąś inną metodę, łatwiejszą i bardziej wydajną. Przecież zawsze tacy ludzie się pojawiają, a tutaj nic. Tego, cholera, nie rozumiem – wróciłem do przerwanego wątku.
Ospa myślał przez chwilę.
– Też się nad tym zastanawiałem, prawda… – odparł w końcu. – I też wydaje mi się to dziwne. Myślę jednak, że mieszkańcy Mierzei są tradycjonalistami i nie lubią nowinek. A do tego są przekonani, że morze daje im to, co jest dla nich przeznaczone i nie ma co chcieć więcej. Często spotykam się z takim sposobem myślenia.
– No, ale skąd wiadomo, ile swojego bogactwa morze przeznacza dla ludzi? Może tyle, ile potrafią go wydobyć – Antek trwał uparcie przy swoim. – Przecież nieraz widziałem, jak łowiący widzą ławice śmiecia, kłębiące się w oddaleniu, i czekają, aż podejdą do brzegu, a czasem w ogóle nie podchodzą. I nie robią nic, tylko czekają. A skoro ławice są w zasięgu wzroku, to znowu nie aż tak daleko... Dlaczego więc nie popłyną do takiej ławicy łodzią i nie sprawdzą, czy ma bursztyn?
– Podczas sztormu!? – żachnął się Ospa. – Nikt nie będzie, prawda, ryzykował życia dla bursztynu, który nie wiadomo, czy jest. Powiem ci więcej, prawda… Słyszałeś kiedyś o złotej ławicy?
– Co to takiego? – spytałem zaintrygowany.
– To ławica czystego bursztynu, bez śmiecia – Ospa zatrzymał się i wyjął papierosa. Nie było mu łatwo go przypalić. Ale po kilku próbach udało się. Gdy się zaciągnął, mówił dalej: – Sam byłem świadkiem takiego zdarzenia, prawda... Stałem i patrzyłem jak osłupiały. Stałem i czekałem, prawda, aż ta złota ławica bursztynu ogromnych rozmiarów podejdzie pod brzeg. Była już tak blisko, że słychać było, prawda, jak ten bursztyn grzechocze, mielony falami. Stałem, czekałem, słuchałem tego grzechotu i się nie doczekałem, prawda... Złota ławica nie dotarła, poniosło ją gdzieś dalej, a może wyrzuciło w innych rejonach Mierzei. Niewykluczone też, prawda, że została zabrana z powrotem na pełne morze.
– No właśnie! – wykrzyknąłem. – I nie ma sposobu, żeby taką ławicę zgarnąć?
Ospa zaciągnął się i pomyślał.
– O ile wiem, prawda, to tylko raz zdarzyło się, że ktoś wypłynął podczas sztormu na bursztyn kutrem rybackim – zaczął w zamyśleniu. – Po tym, co się zdarzyło, prawda, nikt już się nie ośmielił.
Pewnego razu tuż przed sztormem jeden z kutrów rybackich wszedł do portu w Krynicy Morskiej. Dwóch krynickich rybaków i szyper po rozładunku ruszyli do pobliskiej knajpy. Biesiadowali sobie wesoło, gdy nagle wpadł ktoś do wnętrza.
– Bursztyn idzie! – krzyknął na całą knajpę.
Zrobił się ruch, knajpa prawie opustoszała, bo większość jej gości utrzymywało się z połowu bursztynu. Rybacy, którzy dopiero co uciekli przed sztormem, zaczęli namawiać swojego szypra, aby – pomimo sztormu – zaryzykować. Wypłynąć w morze, zarzucić sieci i nałowić tyle bałtyckiego skarbu, ile tylko się uda. Szyper, człowiek rozsądny, kategorycznie odmówił. Wówczas rybacy postanowili w tajemnicy przed szyprem zrealizować swój plan we dwójkę. Odbili od brzegu i popłynęli na poszukiwanie bursztynu.
– I stała się tragedia, prawda... – Ospa skończył swoją opowieść. – Łódź wywróciło do góry dnem. Jednego z rybaków cudem odratowano, tak był wychłodzony, prawda, natomiast drugi utonął. Jego ciało znaleziono później na brzegu po rosyjskiej stronie. Inaczej stać się nie mogło, prawda... Przede wszystkim rybacki kuter nie jest przystosowany do połowu bursztynu. Po drugie, krótka fala, jaka zawsze, prawda występuje podczas sztormu, ma ogromną siłę, więc zatopienie łodzi było tylko kwestią czasu.
– Mam! Znalazłam, znalazłam! – usłyszeli nagle radosny krzyk Majki, która wysforowała się z Przerwą do przodu. Biegła w ich kierunku z wyciągniętą dłonią, w której ściskała grudkę bursztynu sporych rozmiarów.
– Piękny bursztyn – ocenił Ospa z zadowoleniem. – Może jest go więcej, prawda…
Poszli dalej, jeszcze uważniej
przeglądając śmieci, a większe ich kupki rozkopując butami. Ale
niczego więcej nie znaleźli. Zniechęceni zawrócili, sforsowali
wydmę, wsiedli do auta i pojechali do Krynicy.
Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.
Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierze
Komentarze
Prześlij komentarz