Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki
Biedny sternik… Z radością dziękując losowi, a może nawet Bogu za wskazanie kierunku – rozluźniony i z uśpioną nagle czujnością – kręcił kołem, aby ustawić statek na odpowiedni kurs i cała naprzód… Światło coraz bardziej wyraźne i to kojące marzenie o przytulnym porcie i ciepłej tawernie portowej, a tu nagle upiorny odgłos dna szorującego po mieliźnie lub – co gorsza – trzask burty rozrywanej podwodną skałą, jeśli takowa się trafiła, a mogła przecież stanąć mu na drodze…
I nagle cisza, nie licząc ryku morza i świstu wiatru w olinowaniach, a potem trzeszczenie uwięzionego statku przechylającego się na lewą lub prawą burtę, i ten paraliżujący strach, a w tle umykające marzenie o ciepłej tawernie i szklaneczce palącego trzewia rumu…
– Dramat rozgrywał się na oczach całej uwijającej się na plaży, chmary poławiaczy z Mierzei, nie pierwszy raz zresztą, prawda… – Ospa znowu zawiesił głos, aby każdy ze słuchających go mógł ze szczegółami wyobrazić sobie rozgrywające się widowisko i jego dramaturgię – Nic dziwnego, że mieli przygotowane na wszelki wypadek łodzie, co odważniejsi i bardziej waleczni, co to z niejednego pieca chleb jedli, a czasem na sumieniu niejedną zbrodnię mieli, a przede wszystkim w niejednej rozróbie udział mieli, mimo szalejącego sztormu spychali te łodzie do wody i – chwyciwszy w pośpiechu broń – wskakiwali do nich, prawda… Wyćwiczeni w tego rodzaju akcjach nie bez trudności podpływali do tonącego statku. Wdzierali się na pokład, prawda, zdezorientowaną załogę, która, prawda, raczej ocalenia się spodziewała, wycinali w pień, a wszystko co na statku się znajdowało, rabowali. Nie zawsze taka akcja kończyła się bez ofiar, bo czasem, prawda, ktoś doznawał ran w walce, inny ginął w niej, jakaś łódź obciążona zagrabionym dobrem tonęła wraz załogą, prawda… Ale cóż mogło to znaczyć dla tych twardych i nieustraszonych ludzi, często wiodących awanturniczy tryb życia. Liczyli się ci, co przeżyli i wrócili z łupami, chociaż czasem i oni musieli to przypłacić życiem, tyle że trochę później.
– Dlaczego później? Chodzi o jakiś odwet, zemstę ludzi w jakiś tam sposób związanych z tymi, których ukatrupili na tonącym statku? – zaciekawił się Antek.
– Może i dochodziło do aktów zemsty, ale nic mi o nich nie wiadomo – wzruszył ramionami Ospa. – Chodzi mi o to, że każdego z piratów, prawda, mogło dopaść prawo i każdy z nich mógł zawisnąć na szubienicy. I to całkiem niedaleko stąd, bo taka szubienica stała w Skowronkach, a zbudował ją tam ówczesny urząd rybacki, który bardziej zajmował się, prawda, zwalczaniem szerzącej się plagi piractwa niż połowem ryb. Jeśli ktoś został przyłapany na piractwie, mógł się spodziewać tylko jednego: stryczka. Źródła donoszą, że od czasów krzyżackich na szubienicy w Skowronkach powieszono ponad 500 skazańców, w ogromnej większości za morski rozbój. To świadczy o tym, prawda, jak przybrzeżne piractwo było rozpowszechnione. Zresztą dno zatoki usiane jest wrakami jednostek zatopionych nie tylko podczas bitew. Nie bez powodu, prawda, jak dął wiatr i nadchodził sztorm, na Mierzei mówiło się, że pewnie w Skowronkach będą kogoś wieszać.
Antkowi coś wpadło do głowy.
– A mogli też napadać na wikińskie statki? – zapytał i pochwalił się znalezioną deską dębową, która – według oceny Morsa – pochodziła z nadburcia łodzi wikińskiej, co wyjaśniało jego pytanie. Nie omieszkał też napomknąć o wraku, odkrytym przez niego niedaleko brzegu wschodniej części Mierzei.
Ospa zastanawiał się dobrą chwilę.
– Mówiłem o tym, co działo się tutaj w późnym średniowieczu i później, natomiast Wikingowie, prawda, najeżdżali te tereny kilkaset lat wcześniej – powiedział wreszcie. – Ale nie można wykluczyć, że tak było, prawda… – zapalił papierosa. – Przecież w czasach, o których opowiadam, prawda, bursztyn łowili dokładnie tak samo, jak się to robi teraz. Tyle, że wodery zakładali skórzane, bo nie znano wtedy, prawda, wyrobów gumowych.
Zaciągnął się papierosem i zajrzał do swojego kubka. Był pusty, więc poprosił Majkę o więcej kawy. Majka wstała i zapytała pozostałych, czy dla nich też przynieść. Antek poprosił, Krystyna odmówiła mówiąc:
– Wody się napiję – i wyjęła ze swojego plecaka plastikową butelkę, którą zawsze nosiła ze sobą, do połowy wypełnioną wodą. – Zresztą zaraz musimy wracać do domu.
Ospa jakby nie dosłyszał jej ostatnich słów.
– A wracając do rozbójników straconych na szubienicy, to mam, prawda, pewne podstawy, aby podejrzewać, że jeden z moich przodków w ten sposób zginął. Był to brat jednego z moich prapraszczurów w prostej linii. Wpadłem na jego ślad, zgłębiając historię swojej rodziny i coś mi się wydaje, że niby uczestniczył w połowach bursztynu, ale tak trochę udając, a naprawdę czekał tylko na okazję, aby złupić jakiś stateczek, który utknął przy brzegu. Chyba był czarną owcą w rodzinie, awanturnikiem i zabijaką, prawda, słowem, postrachem Mierzei. W pewnym momencie jego historia się urywa, jest tylko wzmianka, że źle i młodo skończył, nie zostawiając żadnego, prawda, potomstwa… – znowu się zamyślił, a po chwili dodał: – Staram się, prawda, podtrzymywać tradycje mojej rodziny i często chodzę nad morze podczas zimowych sztormów, aby łowić bursztyn… I wiecie, co? Zawsze idę tam, prawda, z takim uczuciem, jakbym się wybierał na niebezpieczną wyprawę i mogło mnie spotkać najgorsze. Ten niepokój znika, gdy już zdecyduję, że wracam do domu, prawda… Może moi przodkowie po mieczu również zajmowali się morskim rozbojem i tę adrenalinę przed wyjściem nad morze mam, prawda po nich, może przekazali mi to w genach? – roześmiał się głośno.
Wszyscy potraktowali ostatnie słowa Ospy jak dobry żart i zawtórowali mu śmiechem. Krystyna również, ale widać było, że niecierpliwi się i siedzi, jak na szpilkach i spoglądała ukradkiem na Antka, jakby chciała mu zwrócić uwagę, że robi się późno. Ale zagadała do Ospy:
– Chyba zdajesz sobie sprawę, że my tu niekoniecznie towarzysko? – jej słowa zabrzmiały nieco oschle, ale Ospa miał to gdzieś, chyba już przyzwyczajony do jej zmian nastrojów. Podniósł się z fotela i powiedział: – No to chodźmy do pracowni.
Krystyna wzięła swój plecak i wyszli. Antek podniósł kubek, wypił resztę kawy. Stawiając kubek na stoliku zerknął w oszklone drzwi prowadzące na taras. Zamigotały przez nie promienie słońca.
– Jak ci się podoba u nas? – zagadnęła Majka.
Antek uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy.
– Jest zupełnie inaczej niż tam, w Centralnej Polsce – mówił, wciąż patrząc na Majkę. – Ale jest fascynująco, niezwykłe wydarzenia, przygody, nawet jak noc w noc jedziesz na połów, to nigdy nie wiadomo, co cię spotka… No i wiele emocji związanych z tym wszystkim. Tam, gdzie mieszkam, życie płynie inaczej i czas też upływa inaczej, wszystko jest… – zamilkł na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Takie przewidywalne. A jak przewidywalne, to i nieco nudne.
– Miałam podobne odczucia, jak tutaj zamieszkałam – podchwyciła Majka. – Na początku byłam w jakiejś takiej euforii, podobnie jak ty, zafascynowana tą nieprzewidywalnością, w ciągłym oczekiwaniu na to, co się zdarzy, co będziemy robić dzisiaj, bo o jutrze przecież trudno było mi jakoś myśleć. Ale z czasem to się zmieniło. Okazuje się, że ciąg życia w każdych warunkach da się uporządkować, bo jego fragmenty są powtarzalne jednak, ale musisz tę powtarzalność odkryć i przyzwyczaić się do niej, a wtedy jesteś już w stanie przewidywać, a nawet zaplanować kolejny dzień. I znowu robi się tak jakby nieco nudnawo – roześmiała się dźwięcznym głosem.
Antek znowu spojrzał na Majkę, ale tym razem z niekłamanym uznaniem.
– Świetnie powiedziane –
pochwalił ją. – Nie wiem, czy sam bym na to wpadł.
Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.
Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierzei...
Komentarze
Prześlij komentarz