Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Stefan i Kaśka szli wolno, trzymając się za ręce. Nie śpieszyli się, gdyż czasu mieli aż nadto – Volkswagen zachorował, więc odpadły im dwie godziny niemieckiego.
Szli zatem noga za nogą, rozleniwieni żarem, który lał się z wczesnopopołudniowego nieba, rozmarzeni i szczęśliwi zarazem.
– Ale chce mi się pić – westchnęła Kaśka.
Stefan wsunął rękę do kieszeni. Wyjął garść drobnych. Oszacował jednym spojrzeniem.
– Możemy się napić w Leśnym Runie – zaproponował.
– Świetnie – uśmiechnęła się.
Leśne Runo to był właściwie jedyny w mieście lokal, prowadzony na jakim takim poziomie, a miał w tej chwili tę zaletę i przewagę nad innymi, że było do niego najbliżej, dosłownie kilka kroków od miejsca, którym znajdowali się Stefan i Kaśka. Więc po kilku zaledwie chwilach wchodzili do przyjemnie wychłodzonego wnętrza restauracji, składającego się z baru i pomieszczenia jadalnego. Stanęli przy barze, od części jadalnej oddzielonego lekkim, drewnianym, ażurowym przepierzeniem. Musieli poczekać trochę, ponieważ bar był pusty, więc i obsługa gdzieś się zawieruszyła. Gdy za kontuarem pojawiła się ładna, energiczna blondynka, zamówili sok jabłkowy. Upiwszy kilka łyków, odetchnęli z ulgą. Stefan rozejrzał się. Wydało mu się, że za przepierzeniem, przy jednym ze stolików w kącie ktoś siedzi. Jakaś znajoma postać. Przyjrzał się lepiej.
– O, kurde… – wyszeptał zdziwiony.
– Co się stało? – zaciekawiła się Kaśka.
– Widzisz tego faceta?
– Gdzie? Nikogo nie widzę.
– Tam, przy stoliku w kącie.
– No… Siedzi tam ktoś.
– To mój ojciec.
Przyjrzała się z zainteresowaniem.
– I co w tym dziwnego? – wzruszyła ramionami.
– To, że o tej porze – spojrzał na zegarek – zwykle bywa w pracy. A poza tym on raczej nie chodzi po restauracjach. Zaczekaj chwilę.
Wstał ze stołka barowego i spoza przepierzenia zajrzał do części jadalnej. Ojciec siedział do niego bokiem i wpatrywał się w okno. Nie wyglądał jednak na zainteresowanego tym, co się działo na ulicy. Wpatrywał się w okno bez specjalnego powodu. Przygarbiony i smutny wyglądał starzej niż zwykle. Na stoliku stała przed nim jedna pełna pięćdziesiątka wódki i jedna już opróżniona, szklanka soku, chyba pomarańczowego, oraz papierosy. Stefan zrobił ruch jakby chciał podejść do niego, ale coś go osadziło na miejscu. Patrzył tylko i czuł niepokój, zaciskający się wokół gardła. Wrócił powoli do baru i Kaśki.
– Co, pomyłka? – zaświergotała wesoło.
– Nie… – powiedział cicho. – Ale chodźmy stąd, proszę.
Uśmiech znikł z jej twarzy i przyjrzała mu się uważnie.
– Dobrze, chodźmy – zgodziła się bez wahania.
* * *
Gdy trzasnęły drzwi wejściowe do kamienicy, Klembowa wybiegła prawie do przedpokoju i nadsłuchiwała ciekawie. Usłyszała kroki, które minęły wejście do jej mieszkania, więc uchyliła drzwi i zrobiła maleńką szparkę, aby móc wyjrzeć na klatkę schodową. Tak maleńką, że mogło się w niej zmieścić tylko jedno oko. Ale jakie bystre za to. Odgarnęła kosmyk siwych włosów, który – jak zawsze w takiej sytuacji – lazł jej do oka. Właśnie tego, którym wyglądała przez szparkę.
Ujrzała plecy Misia i aż się zatrzęsła z emocji i uciechy, bo przecież ostatnimi czasy to na niego najchętniej polowała, a nie zawsze udawało jej się go dopaść. Szedł ciężko, człapał wręcz, więc gdy jego zgarbiona sylwetka zniknęła na półpiętrze, Klembowa pogrążyła się w zadumie. Oj, coś nie idzie tak, jakby się chciało – zanuciła potem wesoło i wzięła na ręce burego kota, który – pomrukując – prężył się na szafce na buty.
Miś cicho wszedł do mieszkania. Misiowa usłyszała go dopiero wtedy, gdy grzebał w szafce, poszukując swoich kapci. A i to tylko dzięki temu, że przerwała na chwilę szycie i zrobiło się cicho, jak makiem zasiał.
– O, jesteś już – wyjrzała kuchni.
Miś mruknął coś pod nosem.
– Co mówisz?
– Nic, zdawało ci się.
– Obiad zaraz będzie na stole.
– Do diabła z obiadem – Miś mruknął znowu, ale teraz już nieco wyraźniej.
– Co mówisz?
– Że nie chce mi się jeść.
Że co? Mów trochę głośniej, bo nic nie słyszę – Misiowa ponownie wyjrzała z kuchni.
– Że jeść mi się nie chce – w głosie Misia dało się wyczuć lekkie poirytowanie.
– Co takiego? – Misiowa całkowicie wyszła z kuchni i przyglądała mu się z niedowierzaniem.
– Pójdę chyba się położyć, łeb mi pęka – chciał wejść do pokoju.
– Czekaj no – Misiowa była szybsza i zastąpiwszy mu drogę, chwyciła go za rękę, drugą zaś przyłożyła mu do czoła. – Nie masz gorączki. Stało się coś? – zajrzała mu badawczo w oczy.
– A tam… Szkoda gadać – uciekł oczyma w bok.
Miał minę skrzywdzonego dziecka, nic dziwnego zatem, że owładnęły nią uczucia macierzyńskie. Pociągnęła go za sobą do kuchni. Nie opierał się. Posadziła go na krześle przy stole, sprzątnąwszy najpierw skrawki jakiejś tkaniny, i sama usiadła obok.
– No to mów teraz. Co się stało? – żartobliwym tonem starała się ukryć napięcie.
– Nieee tam. Nic takiego – wlepił ponury wzrok w podłogę pod oknem.
– No przecież widzę, że coś się stało – Misiowa nie dawała za wygraną.
Poruszył się niespokojnie, zerknął na żonę, zabębnił palcami po stole, później oparł się o blat łokciami, pięści podkładając pod brodę. Wpatrywał się teraz w stół
– No! Śmiało… - naciskała.
Miś westchnął ciężko, spojrzał na nią i odchrząknął.
– Chodzi, wiesz, o tę sprawę z papierami z archiwum… No i o wszystko… O wszystko, co z tym związane. Wiesz… – zaczął niepewnie.
– No wiem. I co? – zachęcała go.
– Dzisiaj odbyła się uroczysta sesja w urzędzie…
– No wiem przecież, szykowałeś się jak na wesele… – ugryzła się nagle w język.
Spojrzał na nią chmurnie. Nadąsał się. Zapadło milczenie.
– No i co z tą sesją? – spróbowała wrócić do tematu.
Udało się – sięgnął do kieszeni i wyjął zielone pudełeczko.
– Burmistrz wręczył mi to – podniósł do góry wieczko.
Misiowa pochyliła się ku niemu.
– Zasłużony dla miasta Ostęp Leśny – odczytała na głos. – No, no… - pokiwała głową z uznaniem. – Najpierw nagroda, teraz medal… Możesz być dumny, nie każdego tak doceniają.
– Jasne! – rzucił się na krześle, aż zatrzeszczało. A na dodatek umieścili mnie w muzeum. W muzeum, słyszysz!? – uderzył pięścią w stół.
– I to ma być ten problem? – postawiła się. – Będziesz mógł nareszcie zająć się tym, co cię interesuje.
Zerwał się krzesła i obszedł stół dookoła. Zatrzymał się obok niej.
– Nie rozumiesz, kobieto, że tego muzeum właściwie nie ma? A miałem być kierownikiem archiwum. Wszyscy mówili, że najlepiej się teraz nadaję na to stanowisko! Było prawie pewne! I burmistrz nawet obiecał! A ci ode mnie to już na mnie mówili panie kierowniku! A tu masz, taki wstyd ni stąd ni zowąd. Szef muzeum, które nie istnieje! – rozłożywszy ręce w dramatycznej pozie, wrócił do swojego krzesła i opadł na nie ciężko.
– Ano, skoro obiecał, to powinien dotrzymać słowa – powiedziała Misiowa.
– Prawda? – rozpromienił się Miś.
– Wiesz co? Naleję ci. Zjesz, to od razu poczujesz się lepiej – zmieniła temat.
Miś nie zaprotestował, więc wstała z krzesła. Wzięła jeden z dwóch talerzy stojących na stole. Zauważył, że są dwa a nie trzy i zdziwił się.
– A gdzie Stefan?
– Jak to gdzie? Ciągle przecież gania teraz z tą Kaśką.
Popatrzył na nią pytająco.
– No tą… Krukówną. Nie znasz?
– A skąd mam znać jakąś Krukównę?
– No od tych Kruków, co pralnię na Leśnej mają.
– Aaa, tych – przypomniał sobie.
A ponieważ sobie przypomniał, przestali go interesować. Zanurzył łyżkę w zupie, którą Misiowa przed chwilą postawiła przed nim. Zamieszał. Podniósł do ust pierwszą, potem drugą… Jadł machinalnie, bez smaku, pogrążony w myślach. Misiowa jadła również, obserwując go ukradkiem. Martwiła się, bo wiedziała doskonale, że to, co się dzieje, nie wróży niczego dobrego. Wiedzę tę postanowiła jednak zachować dla siebie.
Mniej więcej w połowie talerza ocknął się, popatrzył na Misiową i odłożył łyżkę.
– Nie smakuje ci? – poczuła się trochę dotknięta.
– Nie, jest dobra, tylko jakoś tak… nie chce mi się. I głowa mnie boli jak nie wiem co… - poskarżył się.
Żal jej się go zrobiło. Wstała, podeszła do niego i przytuliła jego głowę do swoich piersi. Poddał się miękko jak wosk. Pogładziła go po włosach.
– Wiesz co? Może rzeczywiście połóż się. Poleżysz trochę, odpoczniesz, to na pewno ci przejdzie. Chodź – chwyciła go za ramię i lekko pociągnęła.
Wstał ociężale i powoli dał się wyprowadzić z kuchni. W pokoju położył się na wersalce na plecach, jedną rękę podkładając pod głowę, drugą natomiast przykrywając sobie czoło. Misiowa przykryła go kocem. Chwilę popatrzyła na niego z troską, po czym wróciła do kuchni, do swoich zajęć.
Mniej więcej po godzinie postanowiła sprawdzić, co dzieje się z Misiem, tym bardziej, że z pokoju nie dochodził żaden odgłos. Cichutko otworzyła drzwi i pierwsze, co ujrzała przez uchyloną szparę, to pusta wersalka, przykryta rzuconym niedbale kocem. Zdziwiona otworzyła drzwi szerzej i włożyła głowę do środka. Siedział odwrócony do niej plecami, przy stoliku zarzuconym papierami, które doskonale znała. Były to te papiery – te, które były przyczyną tego wszystkiego, co ostatnimi dniami się wydarzyło i co tak wiele zmieniło w ich życiu. Troska o męża ulotniła się w jednej chwili, a jej miejsce zajęła irytacja. Weszła do środka, celowo nieco głośniej niż zwykle zamykając drzwi. Miś drgnął i odwrócił się do tyłu.
– Nie śpisz już? – spytała chłodno, składając koc.
– Jakoś nie mogłem zasnąć – był trochę zakłopotany. – Wiesz, ta głowa i różne takie myśli… Męczyłem się tylko. Więc jak tylko ból mi nieco zelżał, żeby nie leżeć bezczynnie, wziąłem się za to – wskazał na papiery.
– Widzę – mruknęła jeszcze chłodniej. – Chcesz może czegoś? – spytała bardziej z obowiązku niż chęci sprawienia mu przyjemności.
– Może kawy bym się napił – poprosił cicho.
Schowała koc do szafy i bez słowa wyszła z pokoju. Słyszał, jak nalewa wody do czajnika i jak nerwowo, czyli hałaśliwie, stawia go na kuchence gazowej. Westchnął i wsadził nos w papiery.
Przyniosła kawę za kilkanaście minut. Postawiła na stoliku.
– I czego ty tak szukasz w tych śmieciach – zagadnęła gderliwie.
– To nie żadne śmieci – obruszył się.
– No dobrze. To czego tak szukasz w tych… papierach – poprawiła się.
Miś posłodził kawę nie odzywając się. Zamieszał ją w zamyśleniu, po czym wstał sprężyście, wyprostował się i zaczął chodzić po pokoju, mocno stawiając kroki. W niczym nie przypominał już tego Misia, jakim był dopiero co. Misia przybitego i złamanego przeciwnościami losu, przypominającego bardziej wyrzuconego za drzwi szczeniaka niż dorosłego mężczyznę, trzymającego swe życie w garści. Misiowa była zaskoczona tą odmianą.
– Nie zawsze człowiek wie, czego szuka, ale czy to znaczy, że ma przerwać poszukiwania? – zaczął moralizatorsko, obchodząc wokół osłupiałą Misiową.
– Nie – ciągnął dalej. – Bo przecież niezliczone przykłady wskazują, że jednak znajduje i to nie byle co, ale rzeczy niezwykle istotne dla niego, społeczeństwa, a bywa, że i dla całej ludzkości. Czy ty myślisz, że ja wiedziałem, czego szukam, gdy przewalałem całe archiwum? Nie wiedziałem. I co? Przez to, że nie wiedziałem, to miałem te jakieś tam stare śmieci oddać na przemiał? I kto by się dowiedział, jak i kiedy nasze miasto powstało? Zniszczony by został jedyny ślad przeszłości. A to, że komuś tam, takiemu Ćwiekowi – che che che – dostało się po uszach? Cóż, efekt uboczny, zdarza się przecież i nijak się ma do całego odkrycia. Mojego odkrycia! A teraz na ten przykład… Myślisz, że wiedziałem, czego szukam, gdy siadałem przy tych papierach? Nie wiedziałem, ale coś mi mówiło: szukaj człowieku, szukaj, a nie pożałujesz. I co? Myślisz, że nie znalazłem? Znalazłem, moja droga, znalazłem. Znalazłem coś takiego, żeee… Mówię ci.
– Co znalazłeś? – zaniepokoiła się.
Przez chwilę chodził z założonymi do tyłu rękami, uśmiechając się tajemniczo. Nagle stanął przed Misiową i uniósł prawą rękę do góry.
– Powiedz mi, kochana moja, czy ty wiesz, czyją jesteś żoną? – wypalił niespodziewanie.
– No jakże, chyba twoją, nie?
– Czyli nie wiesz. A wiesz, jak ja się nazywam?
– A co ty sobie myślisz! – zdenerwowała się. – Że ja jaka głupia, żeby mnie o takie rzeczy wypytywać? Zajrzyj sobie do dowodu, jak sam nie wiesz!
– Oj, nie o to chodzi. Powiedz tylko: wiesz, czy nie wiesz?
– No jakże mam nie wiedzieć – prychnęła. – Miś przecież, wszyscy wiedzą.
– No właśnie! A kto był pierwszym osadnikiem na dzisiejszym terenie miasta Ostęp Leśny? No?
– To ten, co w gazecie pisali?
– Ten, ten, właśnie ten.
Misiowa zmarszczyła brwi.
– Czekaj, zaraz sobie przypomnę… Grzela… Grzela…
– …Zwany Niedźwiedziem – dopomógł jej.
– No właśnie. Zwany Niedźwiedziem. Ale po co ty mnie o to pytasz?
– Nie rozumiesz? No pomyśl tylko. Niedźwiedź i Miś.
– Co Niedźwiedź i Miś?
– O Boże – chwycił się za głowę. - No przecież Miś to ucywilizowany Niedźwiedź, tak czy nie?
– A daj mi ty święty spokój – zdenerwowała się nie na żarty i odwróciła do drzwi.
– Czekaj – chwycił ją za ramię. - Chodzi o to, że ja, Alfred Miś, najprawdopodobniej pochodzę w prostej linii od Grzeli Zwanego Niedźwiedziem, pierwszego osadnika i – można rzec – założyciela miasta Ostęp Leśny. Ja, taki urzędniczyna, którym można pomiatać na wszystkie strony, którym można kręcić, jak się tylko chce. Wyobrażasz sobie? Ja! Niech ja to tylko udowodnię… O! Wtedy dopiero będą się mieli z pyszna, oj będą!
– Czy tobie, człowieku, już zupełnie się w głowie pomieszało? – Misiowa nie tyle ze złością, co ze strachem wyrwała swoje ramię z jego dłoni i prawie wybiegła z pokoju.
W kuchni siadła ciężko przy stole, podparła czoło dłonią i pogrążyła się w zadumie, od czasu do czasu wzdychając ciężko.
Komentarze
Prześlij komentarz