Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
W poniedziałek Miś, zdrów jak ryba, punktualnie o ósmej stawił się do biura. Wszelkie symptomy choroby ustąpiły znacznie wcześniej, bo już po wizycie Ćwieka, ale Misiowi nie śpieszyło się do pracy. Postanowił wykorzystać zwolnienie lekarskie do końca, aby odpocząć i nabrać sił, bo – jak twierdził – czeka go mnóstwo pracy, a przede wszystkim wiele przeciwności, którym będzie musiał stawić czoła.
Zdaje się, że dobrze uczynił, bo w poniedziałek obudził się rześki, w znakomitej kondycji, pełen energii, gotów dokonywać czynów, o których zwykle mówi się, że są niemożliwe do dokonania. Mimo to już w drodze do pracy odczuł jakiś nieokreślony niepokój, którego nie mógł się pozbyć. Nie pomogło nadrabianie miną, przywoływanie przyjemnych wspomnień, podśpiewywanie i pogwizdywanie skocznych melodii, czym zresztą zwracał na siebie uwagę innych przechodniów. Co gorsza, niepokój narastał niemal z każdym krokiem, tak że znalazłszy się u drzwi ratusza, zatrzymał się nagle z bijącym sercem i mokry od potu. Jedyną rzeczą, jakiej w tej chwili pragnął, to znaleźć się z powrotem w domu, zatrzasnąć drzwi na zasuwkę, włożyć miękkie kapcie i zatopić się po uszy swoim małym, ale za to bezpiecznym światku, gdzie cisza, spokój, nikt od człowieka niczego nie wymaga, wszystko jest proste, określone raz na zawsze i dające się przewidzieć. Przemógł się jednak i z determinacją pchnął drzwi. Zbyt mocno, jak się okazało, bo narobił hałasu, czym zwrócił uwagę drzemiącego w oszklonym boksie portiera Kapicy.
– Aaa, uszanowanie, uszanowanie… – portier wystawił głowę przez okienko. – Co się z panem działo, panie kolego? Nie widać było pana z tydzień albo jeszcze dłużej.
Patrzył przy tym na Misia z dziwnym zainteresowaniem. Jak na człowieka znanego tylko z fotografii lub opowiadań i którego zobaczyło się po raz pierwszy w życiu.
Miś zmieszał się pod tym spojrzeniem natarczywym, mruknął coś w odpowiedzi i pomknął ku schodom, w przelocie zerkając na tablicę kluczami. Na szczęście miejsce na klucz do jego biura było puste. Po schodach biegł prawie, aby uniknąć spotkania ze znajomymi urzędnikami. Daremne zamiary. Zaledwie przeskoczył kilka stopni, natknął się na kierownika wydziału rolnego, potem napatoczyła się gruba księgowa z finansowego, potem jeszcze ktoś, i jeszcze ktoś… Pozdrawiano go uprzejmie, można rzec z szacunkiem nawet, a jednocześnie przyglądano mu się natarczywie. Zaniepokoiło to Misia jeszcze bardziej, więc wstąpił po drodze do toalety, gdzie wisiały lustra i mógł przyjrzeć się sobie dokładnie. Zaczął podejrzewać, że może w porannym pośpiechu włożył koszulę na lewą stronę, zaplamił krawat przy śniadaniu albo drodze do pracy rozmazał sobie grudkę sadzy na twarzy, co przecież zdarzało się. Ale nie, wszystko było w jak najlepszym porządku. Wzruszył ramionami, zrobił parę min do lustra, przyczesał włosy i – sprawdziwszy wpierw, czy korytarz jest pusty – opuścił toaletę.
* * *
Ruda i Blondyn siedzieli na swoich miejscach. Jak zwykle, obłożeni stosami papierów. Sposób, w jaki przywitali Misia wskazywał, że był oczekiwany, choć zaskoczył ich nieco swym nagłym wtargnięciem. A wpadł jak bomba, bo w momencie, gdy zbliżał się do swego pokoju usłyszał, że gdzieś otwierają się drzwi, więc – spłoszony – rzucił się nagle aby zdążyć, nim ktokolwiek go dojrzy.
– Co słychać? – spytał, przywitawszy się.
– Ooo, bardzo dużo – ożywiła się Ruda i spojrzała mu w oczy znacząco.
Zorientował się, że mimowolnie dotknął tematu, którego wolał uniknąć. Wytrąciło go to z równowagi, jeżeli stan, w jakim się znajdował, można nazwać równowagą. Musiał jednak brnąć dalej.
– Co na przykład? – starał się, aby jego pytanie zabrzmiało w miarę obojętnie.
Blondyn przysłuchiwał się z uwagą.
– Noo… Chociażby to, że Ćwieka już nie ma – wypaliła Ruda w sam środek tarczy z właściwą sobie swobodą.
Tego Miś się nie spodziewał. Wprawdzie przypuszczał, że cała sprawa w jakimś tam stopniu dotknie starego, ale ani przez chwilę nie myślał, że aż tak bardzo.
– Jak to nie ma? – zdziwił się.
Blondyn przyglądał mu się z niedowierzaniem.
– Zwyczajnie – odparła Ruda. – Odchodzi na emeryturę. Podobno – ściszyła głos, choć nie było to potrzebne – wezwał go prezydent i dał propozycję nie do odrzucenia: albo emerytura albo… - zachichotała. – Zresztą był już czas na to – dodała przymilnie.
– Czy to przez tę aferę? No wie pani… – wyjąkał nieśmiało.
– A przez co by innego? – zdziwiła się Ruda. Tylko przez to. To był majstersztyk – popatrzyła na Misia z uznaniem. – A wie pan? – znów ściszyła głos. – Powiadają, że pana szykują na jego miejsce.
Misia zamurowało.
– Plotki – mruknął Blondyn sceptycznie, ale zaraz się zreflektował, że popełnił błąd i z niepokojem zerknął na Misia.
– Jakie plotki – oburzyła się Ruda i znów zwróciła się do Misia. – Sama sekretarka potwierdziła. Podobno Przetak się do niej wygadał.
– Nie no – wtrącił Blondyn, jakby się usprawiedliwiał. – Ja tam nie mam nic przeciwko. Wręcz odwrotnie. Nawet by mi pasowało, żeby to pan… Ale dla mnie plotka to plotka, nic pewnego i o to mi tylko idzie.
Miś słuchał i nie słuchał. W głowie kłębiły mu się najprzeróżniejsze myśli. Był oszołomiony. Zaskoczenie graniczyło z lękiem, ale to, co usłyszał, sprawiło mu także niemałą przyjemność, mile łechcąc jego próżność.
Zadzwonił telefon. Ruda podniosła słuchawkę.
– Tak, jest, proszę – podała słuchawkę Misiowi. – Do pana.
Ścisnął ją w spoconej dłoni.
– Tak, dobrze… Zaraz będę – odłożył słuchawkę. – Prezydent mnie wzywa – oznajmił drżącym z emocji głosem.
– A nie mówiłam? – triumfowała Ruda.
* * *
Burmistrz Knotowski był bardzo uprzejmy. Wstał na widok Misia, wyszedł mu naprzeciw, uścisnął dłoń serdecznie, potem poprosił, aby usiadł w fotelu. Sam usiadł w drugim, poczęstował papierosem, podał ogień, uprzedzając w tym Misia.
– Słyszałem, że chorował pan trochę – zagaił, puściwszy kłąb dymu. – Coś poważnego?
– Nie, skądże, panie burmistrzu – odparł Miś. – Ot, zwyczajnie, przeziębiłem się i tyle.
– Mam nadzieję, że już wszystko w porządku?
– O tak, dziękuję.
– Wie pan, zmieniło się u nas trochę, według mnie na dobre…
Miś słuchał, wpatrując się w Knotowskiego.
– Ćwiek odchodzi na emeryturę… - ciągnął burmistrz.
- Tak, słyszałem już – wtrącił Miś nieśmiało.
– No właśnie… Ćwiek odchodzi, oczywiście nie od razu, trochę musi to potrwać. Ale praktycznie już go nie ma. Wykorzystuje urlop i prawie do końca już go nie będzie…
Miś z ulgą odebrał tę wiadomość.
– Zwolnił się etat, wcale nie byle jaki… – mówił dalej Knotowski, wolno cedząc słowa.
Miś skupił się i nadstawił uszu.
– Trzeba będzie kogoś na to stanowisko, ale to nie problem, zresztą mamy jeszcze czas… – burmistrz umilkł i palił przez chwilę w zamyśleniu.
– Przede wszystkim panu należy to zawdzięczać – stwierdził nagle, przerywając ciszę.
Miś drgnął i zerknął spłoszony na burmistrza.
– To nic takiego, panie burmistrzu – spuścił skromnie oczy. – Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
– Nie wiadomo, panie Miś. Nie wiadomo, komu można zaufać. Pan w każdym razie udowodnił, że można na panu polegać.
– Staram się jak mogę – wtrącił Miś cicho.
– Otóż właśnie. I za to pana cenię. A za tamtą sprawę chciałem już wcześniej podziękować, ale nie było okazji, jak pan sam wie… Dlatego dziś poprosiłem pana tutaj…
Knotowski odłożył papierosa do popielniczki, wstał, zapiął marynarkę, odchrząknął i przybrał uroczystą minę, jakby za chwilę miał wygłosić okolicznościową mowę. Miś, zmieszany, poderwał się i wyprężył jak struna.
– W imieniu rady, obywateli i całego naszego starego grodu dziękuję panu, panie Miś i z całego serca życzę wszystkiego najlepszego: sukcesów w pracy zawodowej i w życiu osobistym.
Miś był wzruszony. Uchwycił wyciągniętą dłoń burmistrza i spojrzał mu w oczy z oddaniem.
– Nie spodziewałem się, że aż tak… Nie wiem, jak mam dziękować, panie burmistrzu… Ani mi przez myśl nie prze… przeszło – bełkotał przez ściśnięte gardło.
– To jeszcze nie wszystko, panie Miś – oznajmił burmistrz, ciągle ściskając mu rękę. – To jeszcze nie wszystko.
Miś przypomniał sobie, co mówiła Ruda, i załomotało mu serce.
– Postanowiłem przyznać panu nagrodę pieniężną – wyrecytował Knotowski.
– Ależ, panie burmistrzu, to… to niepotrzebne, ja i bez tego…
– Wiem, panie Miś, wiem, nie musi mnie pan przekonywać. Ale wiem też, że za to trzeba wynagrodzić. Po prostu – dobra praca, dobra płaca i tyle. Pieniądze są w kasie, w każdej chwili może je pan odebrać.
– Tak, dziękuję, to ja już…
– To też jeszcze nie wszystko – Knotowski uśmiechnął się chytrze. – Ale o tym kiedy indziej, panie Miś. Będzie to taka, wie pan, niespodzianka – puścił do Misia oko.
– Dziękuję. Dziękuję bardzo, panie burmistrzu.
Miś wyleciał z gabinetu jak na skrzydłach.
– A nie mówiłam? Mówiłam przecież! – wykrzyknęła Ruda, gdy Miś opowiedział całe zdarzenie. – Teraz to już pewne.
Blondyn uśmiechał się z rezerwą.
Miś usiadł na krześle, ale nie wytrwał na nim długo. Wkrótce poderwał się, jakby paliło go w pośladki, i rozpoczął spacer: do okna, w tył zwrot, do drzwi, w tył zwrot i do okna… Jak wahadło. Głowa pęczniała mu od natłoku myśli. Ruda i Blondyn wodzili za nim oczyma. W pewnej chwili zatrzymał się w połowie drogi między oknem i drzwiami. Przez moment namyślał się, potem – podjąwszy jakieś postanowienie – wyjął z gabloty klucz od archiwum. Następnie wybiegł prawie z pokoju, nie mówiąc ani słowa.
Komentarze
Prześlij komentarz