Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Dochodziła dziewiąta. Ruda miała biurko zawalone papierami. Wglądało, że jest głęboko zapracowana, ale tak naprawdę to nie miała co robić. Nie nudziła się jednak. Ona nie umiała się nudzić. Pochylona nisko nad swoimi kolanami, majstrowała coś szybkimi ruchami dłoni. Z zacięciem piłowała sobie paznokcie. Szuflada było nieco wysunięta, a w niej leżał rozłożony futerał z wszelkimi, niezbędnymi do manicure, przyborami.
Blondyn natomiast nudził się, choć jego biurko także sprawiało wrażenie że praca wre tutaj na najwyższych obrotach. Krzesło uwierało go, więc wiercił się na nim, jakby miał robaki. Poza tym raz gapił się bezmyślnie w okno, raz przyglądał pochłoniętej swymi paznokciami Rudej, to znów wlepiał oczy w puste biurko Alfreda Misia, jakby zdziwiony jego nieobecnością. Wreszcie, nie znajdując tam nic, co by tłumaczyło niecodzienną sytuację, ziewał szeroko, mrużąc oczy i zasłaniając dłonią usta. Na pozór było cicho, spokojnie i sennie.
Raptem ktoś ujął klamkę drzwi od zewnątrz. Ruda podskoczyła, wcisnęła szufladę i zajęła się papierami zalegającymi biurko. Blondyn był bardziej opanowany. Bez pośpiechu wziął długopis do ręki i zaczął wodzić nim po linijkach leżącego przed nim dokumentu udając, że czyta go uważnie.
Drobna czarnulka – księgowa z finansowego – energicznie zamknęła za sobą drzwi.
– Ale historia, co? – zawołała od progu.
Jak iskra przemknęła przez pokój stukając obcasami i przysiadła obok biurka Rudej. Powietrze poruszyło się, skłębiło, zniknęła gdzieś nuda, senność, wszystko wokół nabrało właściwych sobie barw, wyparłszy panoszącą się szarość. Blondynowi oczy zamigotały ożywieniem. Ruda wlepiła wzrok w czarnulkę.
– Co za historia?
– O matko, to nic nie wiecie? – obruszyła się czarnula. – Masz, czytaj – rzuciła na biurko „Kurier Leśny”, wskazując palcem artykuł o Miniowym odkryciu.
Ruda wzięła gazetę do ręki, popatrzyła na tekst z rezerwą, potem na księgową, jakby z niedowierzaniem i znów na tekst – jakby na jakieś zjawisko nadprzyrodzone.
Blondyn, wyniuchawszy coś niezwykłego, wygramolił się spoza swojego biurka, zbliżył do Rudej i pochylił nad nią.
Wreszcie zaczęła czytać drżącym z emocji głosem.
Blondyn, przejęty, zaczął oddychać szybciej.
Umilkła, doczytawszy do końca. Przez chwilę było cicho, jak makiem zasiał.
– Ale numer – pierwszy odezwał się, a raczej wykrztusił z siebie Blondyn, po czym roześmiał się krótkim nerwowym chichotem. – Teraz już wiem, dlaczego nie przyszedł – wskazał ruchem głowy puste biurko.
– Ciekawe, czy Ćwiek już wie – zaczęła się zastanawiać Ruda.
– Wie, na pewno wie – mówiła czarnula ściszonym głosem. – Podobno nawet go już prezydent wzywał do siebie. Mówią, że koniec z nim.
– Pewnie, że tak – wtrącił Blondyn. – A to dobre, bo myślał, że już nie wiadomo co.
– A tu taki Miś, nie? – czarnula gestykulowała mocno.
– No właśnie – potwierdziła Ruda.
– A wiecie, kto ma być po Ćwieku? – czarnula znów ściszyła głos.
Blondyn i Ruda wstrzymali oddech.
– No, zgadnijcie…
Spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami.
– Pomyślcie tylko… - uśmiechała się tajemniczo.
Pomyśleli.
– Nic mi nie przychodzi do głowy – westchnęła Ruda.
– Przecież to proste – czarnula rozłożyła ręce.
Blondyn machnął ręką dając do zrozumienia, że się poddaje, Ruda jednak zmarszczyła czoło i pogrążyła się w przypuszczeniach. W pewnej chwili spojrzała z niedowierzaniem na czarnulę.
– No przecież chyba nie… - urwała i patrzyła pytająco w oczy księgowej.
– Chyba nie co?
– Chyba nie… Miś? – wykrztusiła.
Blondyn roześmiał się.
– A właśnie, że Miś – triumfowała czarnula. – Tak przynajmniej gadają.
Blondyn przestał się śmiać.
– Właściwie – mówił z mądrą miną – dlaczego nie? W końcu z tego, co tu piszą wychodzi, że wcale nie jest taki głupi, na jakiego…
– Nie wygląda – wtrąciła zaczepnie Ruda.
Blondyn wzruszył ramionami i nie podjął sporu.
– Ale ty też się nie spodziewałaś? – spytała czarnula.
– No nie, bo przecież wszyscy – tu spojrzała znacząco na Blondyna – już takiego z niego robili, że do głowy by im nie przyszło, żeby to on… W końcu nie ja decyduję o takich sprawach.
Nagle otworzyły się drzwi z hałasem. Wpadł Ćwiek. Pochylony, blady, z nastroszonymi brwiami. Wszyscy znieruchomieli. Rozejrzał się, dostrzegł gazetę, zawiesił na niej wzrok nieco dłużej, potem zmierzył gniewnie czarnulę. Powiało grozą.
– Nie było go? – pokazał puste krzesło Misia.
– Nie było, panie kierowniku – odpowiedziała Ruda cicho.
Zamamrotał coś pod nosem, odwrócił się i już go nie było.
Blondyn roześmiał
się, rozładowując napięcie. Ruda odetchnęła. Tylko po czarnuli
wizyta Ćwieka spłynęła jak woda.
C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz