Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Naprzeciwko przychodni lekarskiej, tuż obok ogromnego kasztanowca, stał kiosk Ruchu. Miś podszedł do niego z bijącym sercem. Kupił „Kurier Leśny”. Oddalił się kilka kroków i nerwowo rozwinął gazetę. Od razu – na pierwszej stronie – rzucił mu się w oczy tytuł „Rewelacja z ratusza”. Nieco niżej przeczytał: „Cenne znalezisko rzuca promień światła na kwestię najstarszych dziejów miasta Ostęp Leśny”. Pod spodem rozpościerał się ciasnymi linijkami tekst artykułu. Misiowi zrobiło się słabo z wrażenia. Gdyby miał o co, oparł by się niewątpliwie, a tak musiał zmobilizować wszystkie siły, aby nie zachwiać się lub nie zatoczyć. Przez chwilę dochodził do siebie. Potem otarł pot z czoła, zwinął gazetę i raźnym krokiem ruszył do przychodni.
Na korytarzu był zaduch i gwar. Przed okienkiem rejestracji stało kilka osób. Miś stanął na końcu kolejki. Gdy doszedł do okienka, rejestratorka nie bardzo mogła się z nim dogadać, bo myśli miał zajęte czym innym. Ale po nieco nerwowej wymianie zdań udało się dopełnić formalności.
Przy gabinecie internisty znalazł wole krzesło, ucieszył się więc, rozsiadł wygodnie, wyjął z kieszeni gazetę i cały pogrążył się w czytaniu. Tekst artykułu kończył się słowami: „Istnieje redakcyjne przypuszczenie, że rękopis, dostarczony nam przez wspomnianego już Alfreda Misia, sporządzony został w schyłkowym okresie średniowiecza (XIV-XV w.), a opowiada przecież o faktach mających miejsce kilkaset lat wcześniej. Wniosek stąd, że wszystko, co napisał anonimowy dziejopis, przekazywane było wcześniej z pokolenia na pokolenie tradycją ustną - w formie podań czy legend – i dlatego wymaga potwierdzenia wynikami solidnych badań naukowych archeologów i historyków. I dopiero wtedy – miejmy nadzieję – z czystym sumieniem będziemy mogli powiedzieć, że zmaterializowała nam się i urosła do rangi faktu historycznego znana wszystkim legenda o dzielnym Grzeli Zwanym Niedźwiedziem, pierwszym osadniku na terenie dzisiejszego miasta Ostęp Leśny, człowieku niebywałego wzrostu i siły, nieustraszonym myśliwym i pogromcy siejących spustoszenie w pszczelich barciach niedźwiedzi, na które zasadzał się w pojedynkę (stąd jego miano).Jednakże dzisiaj już możemy być pewni jednego przynajmniej – że historia naszego miasta korzeniami sięga najstarszych dziejów państwa polskiego, z czego my, Ostępianie, powinniśmy i możemy być dumni. A wszystko to dzięki dociekliwości, spostrzegawczości, sumienności i umiłowaniu do porządku zwykłego urzędnika, p. Alfreda Misia. Taka postawa napawa otuchą. Grozę natomiast budzi lekkomyślność i niefrasobliwość innego urzędnika, nie szeregowego przecież, lecz piastującego odpowiedzialne, kierownicze stanowisko. Skóra cierpnie na myśl, co by się stało, gdyby jego polecenie natychmiastowego opróżnienia archiwum z makulatury, zawierającej cenne rękopisy, zostało ot, po prostu i całkiem zwyczajnie przez p. Misia wykonane. Zaprawdę skóra cierpnie i włos się jeży głowie na samą myśl o tym”.
Miś spocił się, czytając artykuł. Nieźle mu przyłożył, pomyślał – dobiegłszy do końca – i zachichotał cicho, uradowany niezmiernie, czym sprawił, że siedzące po lewej dwie roztyłe damulki niepierwszej już młodości przerwały nagle szeptany w pośpiechu dialog i obrzuciły go uważnymi spojrzeniami spod przyczernionych brwi. Zreflektował się, ściągnął usta, wyjął chustkę z kieszeni, otarł pot z czoła. Damulki pochyliły się ku sobie z powrotem i znów zaczęły szeptać. Co chwila jednak spoglądały na Misia. Plotkują o mnie – pomyślał – i zrobiło mu się nieswojo. Wsadził więc nos w gazetę, rozpoczynając czytanie artykułu od początku.
Od lekarza dostał receptę oraz zwolnienie od pracy do końca tygodnia. Dowiedział się też, że zmogła go grypa. Z wykupieniem lekarstw nie było większego problemu, bo apteka była tuż obok przychodni. Zwolnienie jednak trzeba było dostarczyć do ratusza. I tu zaczynał się kłopot. Rzecz w tym bowiem, że chcąc zanieść je tam osobiście, mógł (a nawet było to więcej niż pewne) natknąć się na Ćwieka. A niczego tak nie pragnął, jak uniknąć tego spotkania. Przynajmniej dzisiaj, jutro, przez cały tydzień. Odciąć się od całego świat, zaszyć się w domu, gdzie spokojnie i bezpiecznie – oto, czego mu było trzeba. Chociaż na tych parę dni. A potem to już jakoś tam będzie.
Poczuł się jak w potrzasku. Stał nieruchomo na ulicy i rozglądał się bezradnie. Raptem olśniła go myśl. Czy trzeba dzisiaj? Czy musi on? Ucieszył się, rozpogodził, rozluźnił zesztywniałe mięśnie. Przeszedł na drugą stronę ulicy i raźno ruszył w powrotną drogę.
* * *
Knotowski siedział za swoim ogromnym biurkiem. Był sam w gabinecie. Ale zdaje się, że nawet gdyby nawiedziła go nagle grupa artystów cyrkowych, którzy poprzedniego dnia rozbili się obozem tuż na skraju miasta, nie wywarło by to na nim większego wrażenia, tak był pochłonięty pracą. Przeglądał jakieś papiery, notował coś na marginesach, odkładał na bok, potem sięgał po następne. Jednakże uniósł czujnie głowę, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich sekretarka z tacą, na której stała filiżanka parującej kawy i cukiernica. Niosła też plik gazet pod pachą. Odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Lekko poderwał się z fotela.
– O, jest prasa – ucieszył się. – Kurier też?
Zbliżył się do niej. Wyjął gazety spod pachy.
– I kawa też – odrzekła lekko obrażonym tonem.
– Widzę, widzę przecież. Ty zawsze wiesz, czego mi potrzeba.
Zwichrzył jej nieco włosy miękkim ruchem dłoni. Zestawiała właśnie filiżankę i cukiernicę z tacy. Robiła to z wprawą i właściwym sobie wdziękiem. Wpatrywał się w delikatne manipulacje jej smukłych dłoni. Gdy wyprostowała się, odłożył gazety na biurko.
– Jesteś nieoceniona – chciał ją objąć, ale wywinęła mu się z zalotnym uśmiechem.
– Przetak wybiera się do ciebie – zaszczebiotała.
– Przetak? Acha…
Nagle – jakby sobie coś przypomniawszy – sięgnął do gazet, które zostawił na biurku. Przerzucał je niecierpliwie, aż znalazł „Kurier Leśny”. Rozwinął ją, rzucił okiem na pierwszą stronę i od razu dostrzegł to, co go interesowało.
– No! I ja myślę, że się wybiera – powiedział tajemniczo i zaśmiał się głośno.
Sekretarka, poprawiwszy sobie fryzurę, spojrzała na niego zdziwiona, ale widząc, że szef zasiadł za biurkiem z gazetą w ręku i wcale nie zwraca już na nią uwagi, drobnymi krokami popłynęła ku drzwiom.
Knotowski szybko przebiegł oczyma tekst artykułu. Skończywszy, odłożył gazetę na biurko i przypalił sobie papierosa. Palił wolno, rozpostarty w fotelu, całkowicie odprężony. Był zadowolony z siebie. Oto miał, czego chciał. Ni stąd ni zowąd. Czysty przypadek, na który czekał od dawna, a od paru tygodni ze szczególną niecierpliwością. I który wykorzystał bezbłędnie, po mistrzowsku. W pełni zatem zasłużył sobie na chwilę relaksu. Tym bardziej, że czekał go jeszcze dalszy ciąg sprawy. No, ale to już będzie pestka. Uśmiechnął się z przyjemnym poczuciem satysfakcji. Lecz dlaczego miałby ograniczać się tylko do relaksu? – błysnęło mu nagle w głowie, a oczy bezwiednie skierowały się ku drzwiczkom barku. Twarz pokryła się chmurą na ułamek sekundy, lecz zaraz przejaśniała. Machnął ręką i wstał z fotela.
W momencie, gdy miał już otworzyć barek, w drzwiach stanął Przetak, jego zastępca. W ręku trzymał „Kurier Leśny”. Był to osobnik niski, dość okrągły, z łysiną nad czołem. Knotowski zawahał się przez moment. Potem pociągnął drzwi barku.
– Nie przeszkadzam? – w głosie Przetaka dało się wyczuć zdenerwowanie, choć starał się je ukryć. Nie czekając na odpowiedź zamknął za sobą drzwi.
– Skądże znowu. Wchodź.
Knotowski nalał finlandzkiej wódki do dwóch literatek, a korzystając z tego, że przez pewien czas był odwrócony tyłem do Przetaka, nie powstrzymywał już uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Słyszał zbliżające się kroki tamtego.
– Czytałeś już? – spytał Przetak, zatrzymawszy się krok za plecami burmistrza. Głos wibrował mu trochę.
Knotowski odwrócił się powoli. Z udanym zainteresowaniem przyjrzał się gazecie, którą Przetak trzymał w uniesionej dłoni.
– Jasne, trudno byłoby nie zauważyć. Nieprawdopodobna historia, co?
Odwrócił się znów plecami do swojego gościa, wziął z barku napełnione szklaneczki.
– Nieprawdopodobna historia… – prychnął Przetak.
– Napijmy się – przerwał spokojnie Knotowski.
Wcisnął mu w wolną dłoń szklaneczkę, którą tamten bez zastanowienia wlał sobie w gardło jednym gwałtownym ruchem. Burmistrz też wypił. Potem nalał jeszcze raz, zakręcił butelkę i zamknął barek.
– Siadaj – wskazał fotel przy stoliku. Sam usiadł naprzeciwko. Poczęstował papierosem.
– Powiedz, dlaczego ani słowem nie wspomniałeś o tym? – Przetak był już spokojniejszy.
– Kiedy? – żachnął się Knotowski.
– Kiedy… Wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu, może miesiąc… Ja wiem? Tylko nie mów, że nic nie wiedziałeś.
Knotowski wzruszył ramionami. Podał ogień. Przypalił sobie.
– No to nie wiem, co mam powiedzieć, skoro nie chcesz usłyszeć, że nie wiedziałem, bo nie wiedziałem faktycznie.
Mierzyli się oczyma dobrą chwilę. Pierwszy opuścił wzrok Przetak.
– Nie chcesz mi chyba wmówić, że to ten cholerny Miś… Że on to sam wszystko, bez niczyjej pomocy… – bronił swojego, ale już słabo i nieskutecznie.
– Ja nie chcę ci nic wmawiać, stary, bo po co – Knotowski mówił spokojnie, ze świadomością własnej przewagi. – Myślę jednak, że tak właśnie było. Napijmy się – wzniósł szklaneczkę.
Wypili. Zaciągnęli się głęboko.
– Nie mogę uwierzyć – kręcił głową Przetak. – Pomyśl tylko, taka oferma.
– Nie powiedziałbym, stary – zaoponował Knotowski. – Zresztą – machnął ręką – niech ci będzie. Ale każda oferma ma swój rozum. A ta szczególnie.
– Nie żartuj. Przeceniasz go.
– Może masz i rację, stary – niby zgodził się Knotowski i zaraz zripostował: – Ale to niewielki błąd, w każdej chwili można go naprawić. Nie docenić natomiast, ho ho, to może kosztować, drogo kosztować, stary. Masz przykład – wskazał palcem gazetę. – Ćwiek go nie doceniał i doczekał się. Został załatwiony. Bezbłędnie, skutecznie załatwiony. Przez ofermę, zauważ.
– Nie przesadzaj. Zaraz załatwiony – skrzywił się Przetak. – Ot, zwykłe, złośliwe podłożenie świni i tyle. Nie będziesz chyba z tego powodu…
– Daj spokój, stary – Knotowski przerwał gwałtownie. – Jakbyś tego nie nazwał, Ćwiek jest skończony i nie ma na to rady. Ja wiem, obstajesz za nim, bronisz z jakiegoś tam powodu… Nie wnikam w szczegóły, nie interesuje mnie to. I ja to nawet rozumiem, wiadomo przecież w jakim świecie żyjemy. Ale zrozum, tu już nic nie da się zrobić, uderzenie było za mocne. Zresztą pamiętasz, jaka była umowa… Chciałem to już dawno zrobić, bo nawet mnie zalazł za skórę. Wstawiłeś się za nim, w porządku, czego się nie robi dla kumpla. Ale umowa była, nie?
– Umowa, umowa… – Zdenerwowany Przetak sięgnął po drugiego papierosa.
Knotowski roześmiał się. Podał mu ogień i sam zapalił.
– Żartuję przecież. Nie chodzi o umowę. Wiadomo, że było to takie tam… gadanie. Chodzi o to, że nic nie można zrobić. Sprawa jest za duża i za bardzo rozdmuchana. Miś rozegrał to, jak… wiesz, wirtuoz.
– Masz już kogoś? – spytał Przetak, mrużąc chytrze oczy.
Knotowski popatrzył na niego uważnie.
– Nie wierzysz mi. Trudno, przeżyję – posmutniał, zamyślił się. – A ze znalezieniem kogoś nie będzie kłopotu – ożywił się nagle. – Ja wiem, kogo by tu… – zaczął się zastanawiać. – Właściwie to wiesz co? – Przetak obserwował go czujnie. – Właściwie kandydat sam się nasuwa, pomyśl tylko, ludzie przeczytają artykuł i… Wiesz, co im przyjdzie do głowy?
Przetak podskoczył jak oparzony.
– Nie masz chyba na myśli tego… – zaciął się nie mogąc znaleźć właściwego określenia.
Knotowski roześmiał się wesoło. Przetak opadł bezsilnie w głąb fotela.
– Nie no… – wyjąkał. – Tylko nie ten ciamajda. Jak mu tam…
– Teraz ty go nie doceniasz, stary, strzeż się – powiedział Knotowski grożąc mu palcem i znów wybuchnął śmiechem, ubawiony swym własnym dowcipem. – A to wcale nie jest takie głupie, jak by się wydawało – dodał już całkiem poważnie.
Przetak uśmiechnął się niewyraźnie. Był oszołomiony klęską.
– Zrobisz, jak zechcesz – powiedział gramoląc się niezdarnie z fotela.
– Zobaczy się – odrzekł Knotowski, także wstając. – Acha! – przypomniał sobie o czymś. – Jesteś mi winien koniak, pamiętasz? Złego konia obstawiłeś, stary.
Przetak uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Masz jak w banku – odrzekł starając się, aby wypadło to z naturalną nonszalancją, po czym wyszedł z gabinetu.
Knotowski zaniósł się tłumionym śmiechem. Śmiał się i śmiał, aż łzy pociekły mu po policzkach. Śmiejąc się, przypomniał sobie o kawie. Chciał podnieść filiżankę do ust, ale nie mógłby tego zrobić nie rozlewając zawartości, więc odstawił ją z powrotem. Dopiero gdy się uspokoił nieco, pociągnął łyk. Skrzywił się, bo była zimna i nie smakowała mu. Za chwilę stał przy drzwiach filiżanką.
– Pani Basiu – rzucił w głąb sekretariatu – można świeżą?
Kawa była gotowa już po kilku minutach. Sekretarka zdziwiła się, zastawszy Knotowskiego rozpartego w fotelu, co było zjawiskiem powszednim, codziennym i pospolitym. Zdziwiło ją co innego – szef siedząc pogwizdywał wesoło, co było zjawiskiem niezwykle rzadkim w tym gabinecie. Tak rzadkim, że w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio coś podobnego mogło się wydarzyć.
Knotowski uśmiechnął się na jej widok i przestał gwizdać. Odpowiedziała uśmiechem.
– Przetak nic nie mówił? – wstał zza biurka.
– Nie, a co? – znów się zdziwiła.
– Nie widziałaś go? – zdjął filiżankę z tacy.
– Nie no, widziałam. Jakiś taki… Wypadł od ciebie, wpadł do siebie i nic, cisza.
Knotowski zaśmiał się zadowolony z siebie.
– Stało się coś? – zapytała z przejęciem.
Siorbnął kawy i odstawił filiżankę.
– Mam dla ciebie dobrą nowinę – oznajmił.
– O! – ucieszyła się. – A jaką?
– Nie domyślasz się?
Zmarszczyła czoło wysilając umysł.
– No nie wiem – zaczęła powoli, patrząc mu w oczy. – Chyba nie chodzi o mojego…
Roześmiał się.
– Tak? O to chodzi? – zarzuciła mu ręce na szyję.
– Właśnie to. O twojego brata – mruknął z zadowoleniem.
– Nie no! – pocałowała go w usta. – Jesteś fantastyczny! Zwolniło się coś?
Nie odpowiedział, tylko przyciągnął jej ciało mocno do siebie. Pozwoliła się całować przez dłuższą chwilę.
Zwolniło się? – spytała po raz drugi, gdy skończył.
– Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. Tygodnia, może dwóch…
– To świetnie – zamrugała oczyma. – A kto odchodzi?
– Czytałaś Kurier?
– Nie, a co?
Wziął gazetę z biurka.
– Przeczytaj, to się dowiesz – rozwinął ją. – O, widzisz? Tu – pokazał palcem tytuł na pierwszej stronie.
Włożyła gazetę pod pachę.
– Acha, jeszcze coś – zatrzymał ją. – Wezwij mi Ćwieka. Niech przyjdzie natychmiast.
C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz