Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny

             Następnego dnia Miś o mało nie spóźnił się do biura. W ogóle czuł się nie najlepiej. Siedział w tych swoich papierach do późna w nocy, wstał więc z bólem głowy, a do tego jeszcze ta pogoda – niebo zaciągnęło się równomiernie ciemnymi chmurami, siąpił deszcz i dmuchał chłodny wiatr.

Jednakże humor dopisywał mu jak nigdy dotąd, czym wprawił swoją żonę – Helenę Miś – w prawdziwe zdumienie. Wszak po przebudzeniu poskarżył się, że jest zupełnie rozbity i boli go głowa. Popatrzył z apatią na pokryte wilgocią szyby, opadł na poduszkę, wlepił zionące beznadzieją oczy w sufit, poleżał dłuższą chwilę, potem zwlókł się z pościeli, stękając boleśnie. Tak zaczął swój dzień. I to było normalne z punktu widzenia Misiowej. Swojskie – dawało poczucie bezpieczeństwa, a przynajmniej nie wróżyło niczego złego.

Ale oto zgarbiony Miś, mrucząc coś pod nosem, czy może pojękując, wczłapał się do łazienki. I po chwili… Misiowa z kromką chleba, którą właśnie smarowała masłem, w jednej ręce i nożem w drugiej wyjrzała z kuchni do przedpokoju nie wierząc uszom. Tu przekonała się, że z całą pewnością nie padła ofiarą wrednego oszustwa własnego narządu słuchu. Miś – bez wątpienia on, bo Stefan spał jeszcze w swoim pokoju – gwizdał w łazience. Goląc się, wygwizdywał wesoło jakąś zaimprowizowaną nieudolnie melodię.

Misiowa była zaniepokojona i nie wiedziała, skąd się brało to jej uczucie. Posmarowała chleb, wsłuchując się w szum wody i dziarskie prychanie dobiegające z łazienki. Nalała w kubek mleka, położyła na stole pastylkę przeciwbólową. Gdy Miś – rześki i pełen życia – wparował do kuchni, popatrzyła na niego uważnie.

 Przeszło ci? – spytała z nadzieją.

 A gdzie tam… Boli, cholera.

Rozejrzał się po kuchni, wrzucił pastylkę do gardła, popił mlekiem, skrzywił się i odstawił kubek na bok.

 Nie chcę mleka, zrób mi kawy – powiedział stanowczo.

Misiową przeszedł dreszcz. Podeszła do męża, położyła mu dłoń na czole. Czoło było chłodne. Spojrzał na nią zdziwiony nieco. Wzruszyła ramionami. Zabrała się do parzenia kawy.

Śniadanie zjadł w pośpiechu. Kawą sparzył sobie usta. Misiowa wyszła za nim do przedpokoju. Tam czekała na nią nowa niespodzianka – nie musiała przypominać mu o zabraniu parasola.

 Będę jak zwykle – powiedział na pożegnanie.

 A ten bałagan? – ruchem głowy wskazała drzwi do pokoju.

 Nie ruszaj nic, sam dzisiaj sprzątnę.

Została sama, skołowana nieco, z gonitwą myśli w głowie.

Do biura wpadł jak bomba. Blondyn i Ruda podskoczyli na swoich krzesłach trochę wystraszeni, bo tak wpadał do tego pokoju tylko Ćwiek, kierownik, którego bali się jak ognia. Lecz ujrzeli Misia i łypnęli oczyma ku sobie zdezorientowani.

 Dzień dobry! Ale leje – przywitał ich głośniej niż zwykle.

Wybąkali odpowiedź i przyglądali mu się z ciekawością.

Powiesił płaszcz, czapkę, otworzył parasol. Rozejrzał się, gdzie by go postawić, aby wysechł, i wybrał miejsce pod oknem.

 Jak leci? – uśmiechnął się do Rudej.

Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.

 Tak, jak na dworze, czyli równo. Ćwiek o pana pytał.

Miś wpierw zdziwił się, potem wzruszył ramionami.

 Kontrola obecności, jak zwykle – zerknął na zegarek, była ósma. – Nie powiedział, co chce?

 Nie, pytał tylko.

Wpadł Ćwiek. Też, jak bomba. Blondyn i Ruda podskoczyli ponownie i zaczęli grzebać z przejęciem w papierach. Ćwiek od razu wpił swoje małe źrenice w Misia, który wyprostował się i obciągnął nerwowo marynarkę.

 Jest pan – spojrzał na zegarek.

Miś zmieszał się.

 Dzień dobry, panie kierowniku – powiedział, skłoniwszy się lekko.

Jeszcze bardziej się zmieszał, słysząc swój drżący głos.

- Na szczęście nie spóźnił się pan. Na pańskie szczęście, oczywiście – mówił Ćwiek, zachwycony widokiem kurczącego się pod jego spojrzeniem Misia. – Ja, panie Miś, tyle lat przepracowałem i nigdy nie miałem ptaszka. Wie pan, o co mi chodzi?

To, co powiedział, było głupie i banalne, ale nie wyglądało na to, że zdaje sobie z tego sprawę. Zdał sobie natomiast sprawę Miś – najpierw zdziwił się, lecz raptem wypalił ni to z gruszki, ni z pietruszki:

 A ja, panie kierowniku, miałem, mam i da Bóg, będę miał ptaszka!

Blondyn i Ruda znieruchomieli, podnieśli głowy, popatrzyli na obydwóch, potem na siebie, podnieśli dłonie do ust i parsknęli śmiechem. Ćwiek przestąpił z nogi na nogę, brwi nastroszył jak sitowie, zmrużył oczy jeszcze bardziej i wycedził:

 Pan wiesz doskonale, panie Miś, że chodziło mi o ptaszka na liście obecności przy moim nazwisku.

Było to równie idiotyczne jak to, co powiedział poprzednio, ale nikt już się nie śmiał, gdyż w biurze powiało grozą.

 Tak… Nie… To znaczy, nie pomyślałem iii… Palnąłem głupstwo. Przepraszam, panie kierowniku – wybełkotał Miś.

Głos znów zaczął mu drżeć i spoglądał lękliwie, ale Ćwiek już nie był pewien, czy to jest ten normalny Miś – uległy i wystraszony  czy też przeobrażony, lecz zgrywający się na dawnego, i zaczął odczuwać niepokój, który nawiedził go wczoraj, podczas rozmowy z Władkiem. Jednak w swojej długiej karierze zawodowej nie z takich bojów biurowych wychodził obronną ręką, toteż i teraz zapanował nad sobą.

 Oczywiście wykonał pan wczoraj to, co poleciłem? – zmienił nagle front.

 Tak, panie kierowniku, w rzeczy samej.

 A powiedz mi pan, panie Miś… - Ćwiek zawiesił głos i sprężył się jak do skoku. – Dlaczegoś pan zabrał te papiery do domu?

To był cios! Zadany znienacka i z biegłością mistrza. Misia przeszedł mróz po kręgosłupie. Przypomniał sobie wczorajszy dzień, zadowoloną twarz Władka… Wściekł się i przeraził jednocześnie. A niech go szlag, cholernego szczeniaka. Krople potu wystąpiły mu na czoło.

 No… No jakże? A, a gdzie miałem zabrać? – wyjąkał ogłupiały zupełnie.

 Niech pan nie struga idioty, panie Miś – Ćwiek pociemniał jak sok buraczkowy zmieszany z atramentem, a dwie szparki oczu ledwo były widoczne spod najeżonych brwi. – Nie wiesz pan, gdzie odwozi się makulaturę?

 Wiem, tylko… Tylko była mi potrzebna.

 Makulatura była panu potrzebna! A do czegóż to, jeśli można wiedzieć?

 Nie mnie, tylko dla syna. Bo, wie pan, oni tam w szkole mają takie, wie pan, jakieś kółko plastyczne. I robią tam takie, wie pan, różne rzeczy. Ostatnio na przykład rzeźby. I do tych rzeźb potrzebują kupę papieru. Bo, wie pan, oni moczą ten papier w czymś takim… Gipsie, czy czymś tam, nie wiem za bardzo… No więc moczą i nakładają jeden na drugi. Nakładają, nakładają, tu więcej, tam mniej i wychodzi im rzeźba, wie pan… - Miś, choć jąkał się jeszcze trochę, doszedł już do siebie na tyle, że nie uciekał z oczyma i patrzył Ćwiekowi prosto w twarz.

Ćwiek uświadomił sobie nagle, że właściwie temat wyczerpał się do cna. Chciałby jeszcze o coś zapytać, dowiedzieć się więcej, ale – tak na dobrą sprawę – nie wiedział, o co. Misiowi, rzecz jasna, nie dowierzał, bo z zasady nie dowierzał nikomu. Tym bardziej, że Miś zachowywał się podejrzanie, wprawdzie w sobie właściwy sposób, ale jakoś inaczej, co z kolei syciło niepokój. A że nie dowierzał Misiowi, musiał uznać się za pokonanego i zadowolić się tym, co usłyszał. Miś, choć – jego zdaniem zupełne zero – wydał mu się gładką i śliską kulą, którą – ilekroć próbował ugryźć – wymykała mu się natychmiast.

 W porządku, panie Miś. Ale na drugi raz… - zamilkł na chwilę, bo zapomniał albo nie miał pomysłu na to, co ma Miś na drugi raz. – Bo ze mną nie ma żartów – dokończył złowieszczo.

Odwrócił się i wyszedł, a drzwi – o dziwo – zamknęły się za nim cicho, bez trzasku.

 O co mu chodziło? – spytał Blondyn prawie szeptem, unosząc tyłek z krzesła i wjeżdżając tułowiem na biurko.

Ruda uniosła zaciśnięte pięści na wysokość twarzy, potrząsała nimi, podskakiwała na krześle i omal nie piszczała z uciechy.

 Ale mu pan dał, panie Fredku – zaszczebiotała do Misia.

 Ciii…  Blondyn położył palec na ustach i wskazał głową drzwi.

Ruda uspokoiła się trochę.

 Tak jakoś wyszło – powiedział cicho Miś, uśmiechając się blado.

Wytarł chustką najpierw czoło, potem okulary i opadł ciężko na krzesło. Przez czas jakiś siedział oklapnięty, oddychając ciężko jak po wyczerpującej pracy. Raptem ocknął się, poderwał na nogi, jakby mu wróciła młodość.

 Cholera, całkiem zapomniałem. Przecież muszę do burmistrza – powiedział jakby do siebie mocnym, stanowczym głosem.

Ruda i Blondyn patrzyli za nim, znów zaskoczeni, dopóki nie znikł za drzwiami.

 A nie mówiłam? – podskoczyła Ruda. – Zupełnie fajny facet, tylko… Taki trochę dziwny.

C.D.N.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne