Moja proza: Byle much nie zabrakło – dokończenie
Gdy Jabłeczny wyszedł, Walerian otworzył drzwi na oścież, aby wywołać przeciąg i przewietrzyć pokój. Firanka przy otwartym oknie wzdęła się i orzeźwiający powiew zaczął muskać go po twarzy. Szachy schował z powrotem do regału. Potem stanął w drzwiach i zlustrował uważnie całe pomieszczenie, starając się nie pominąć żadnego szczegółu. Dostrzegł krzesło, które wcześniej dostawił do biurka, więc odniósł je na poprzednie miejsce przy tapczanie. Później znów stanął w drzwiach i powtórnie rozejrzał się po pokoju. Tym razem był zadowolony.
Chciał usiąść jeszcze i zażyć chwili relaksu, ale usłyszał na schodach znajomy odgłos kroków. Zmienił więc zamiar i wydobył spod biurka swoją teczkę. Czekał w napięciu. Gdy Zenobia pojawiła się w drzwiach, ruszył w jej kierunku.
– Dobrze, że jesteś, bo się śpieszę – chciał ją wyminąć i wyprysnąć na korytarz, ale nie udało mu się.
– Zaraz, zaraz... Możesz powiedzieć dokąd!? – osadziła go w miejscu ostrym tonem.
– No wiesz... Mam trochę roboty. No iii... chciałem się wcześniej położyć – kłamał jak z nut nie zbity z tropu – No, to ja lecę! Pa! Do zobaczenia jutro! – wypalił nagle i już go nie było w pokoju.
Zenobia, zdziwiona trochę, po chwili mogła tylko posłuchać, jak zbiega po schodach.
Ponieważ nie miała zwyczaju dziwić się czemukolwiek zbyt długo, więc i tym razem nie zaczekawszy, aż kroki Waleriana ucichną w sposób naturalny, odcięła się od nich zamykając drzwi pokoju. Przez chwilę jednak nie ruszyła się nawet na krok, tylko, podobnie jak Walerian przed paroma minutami, obmacała oczyma – fragment po fragmencie – całą przestrzeń pomieszczenia. Nie stwierdziwszy niczego podejrzanego usiadła przy biurku, pogrążając się w zadumie.
Ale nie na długo, bo to też nie było w jej zwyczaju. Pierwsze, co uczyniła, podniósłszy się z fotela, to zajrzała do regału, dokładnie tam, gdzie Walerian schował szachy. Popatrzyła chwilę i z chytrym uśmiechem na twarzy pokiwała głową. Wyprostowała się. Poruszyła nozdrzami, wciągając uważnie powietrze. Rozejrzała się czujnie – jej wzrok zatrzymał się na biurku. Zbyt dobrze znała Waleriana, aby zbagatelizować przeczucie, które jej mówiło, że tam właśnie znajdzie to, czego szuka. Co to miało być, sama jeszcze nie wiedziała. Gdy zajrzała do wnętrza biurka, oczywiście okazało się, że i tym razem intuicja jej nie zawiodła. Wyjęła na wierzch popielniczkę pełną śmierdzących petów i dwie szklanki z resztkami zaschniętej wiśniówki na dnie. Potrafiłaby już z grubsza odtworzyć zdarzenia, które miały tutaj miejsce podczas jej nieobecności. Ani trochę jednak nie była zdegustowana swoim odkryciem. Raczej triumfowała.
Opróżniwszy popielniczkę i umywszy szklanki, Zenobia zeszła powoli na dół, do jadalni pełnej gwaru i młodzieży pałaszującej swój wieczorny posiłek. Gdy stanęła w drzwiach, gwar jakby ucichł i cichł coraz bardziej, stopniowo, w miarę jak coraz więcej jedzących dostrzegało jej obecność. Po chwili słychać już było tylko brzęk sztućców, czy stukot odstawianych kubków, a jeśli czyjeś słowa, to rzadko i jedynie wypowiadane szeptem.
Zenobia spośród kilkudziesięciu głów wyłuskała jedną, kędzierzawą, należącą do Jabłecznego. Przypatrywała mu się natarczywie, aż ten, czując chyba to spojrzenie, podniósł oczy i po chwili opuścił je zmieszany. Znowu na ustach Zenobii pojawił się ów chytry uśmieszek. Mogła teraz ze spokojem zasiąść przy swoim stoliku i z apetytem zjeść kolację, bo wiedziała już wszystko.
Po kolacji zatrzymała się na chwilę na dolnym korytarzu. Do momentu, gdy nawinął jej się pod rękę rumiany Kostur.
– Poszukasz zaraz Jabłecznego i powiesz mu, że ma natychmiast zameldować się w moim pokoju – poleciła.
– Lecę, proszę pani – zawołał i rzeczywiście pobiegł, prawie nie dotykając stopami podłoża.
Nie spodziewała się, że pukanie do drzwi rozlegnie się tak szybko – zaledwie zdąży wejść do pokoju i usiąść za biurkiem. Zanim otworzyła usta, by powiedzieć „proszę”, drzwi otworzyły się, odsłaniając Jabłecznego wchodzącego do środka. Irytowała ją ta maniera wychowanków bursy, polegająca na tym, że do pomieszczenia pchali się, owszem, pukając wpierw, ale nie czekając na zaproszenie. Mimo to dawno już przestała z nią walczyć, gdyż była to walka z wiatrakami.
– Kostur powiedział, że miałem się zameldować – rzekł przybyły, patrząc Zenobii prosto w oczy.
Milczała, przyglądając mu się przenikliwie, co zbiło go z tropu, więc opuścił głowę i zaczął oglądać czubki swoich tenisówek.
– Co słychać, Jabłeczny? – przerwała milczenie w sposób, który nawet dla niej był niespodzianką, nie mówiąc już o Jabłecznym.
- Wszystko w porządku – wyjąkał rezolutnie.
– Podejdź no tu bliżej, nie stój tak przy drzwiach – mówiła cicho i prawie łagodnie, co przepełniało Jabłecznego niepokojem i wzbudzało jego czujność.
– W porządku, powiadasz... Hm... A mnie się wydaje, że nie wszystko jest w porządku! – to ostatnie zdanie niemal wykrzyczała, unosząc się na krześle i wysuwając tułów do przodu, ponad biurkiem.
Ten nieoczekiwany zwrot spowodował, że Jabłeczny, choć przygotowany na niespodziankę, cofnął się o krok pobladłszy nieco.
– Jak minęło popołudnie? – jej głos znów złagodniał, a ona sama opadła luźno i wygodnie na krzesło.
Jabłeczny jeszcze bardziej się sprężył.
– Dobrze – wykrztusił z zaciśniętego gardła.
- Pytam, co robiłeś! – warknęła nerwowo.
Spodziewał się teraz wszystkiego, łącznie z burzą z piorunami i gradobiciem, a mimo to wzdrygnął się. Dostrzegła to z satysfakcją.
– Matematykę... Matematykę robiłem – odpowiedział szybko.
– Matematykę, tak? – przeszywała go wzrokiem uśmiechając się ironicznie, ale on już od dawna nawet nie próbował patrzeć jej w oczy. Nagle ton jej głosu stał się surowy i oschły: - No to powiedz mi kto wygrał!
– Słucham? – mimo wszystko ciągle go zaskakiwała.
Poderwała się z krzesła nagle, jakby dźgnięta szpilką w czułe miejsce i jak wiatr obeszła go wokół.
– Nie strugaj wariata, Jabłeczny! Pytam kto wygrał w szachy: ty, czy mój mąż?! I nie próbuj zaprzeczać, bo i tak na nic ci się to nie zda! – teraz krzyczała już pełnym głosem i nie na żarty, chociaż była to tylko demonstracja.
Jabłeczny błyskawicznie przeanalizował sytuację i skalkulował, co mu się bardziej opłaca, po czym podjął decyzję.
– Jedną partię przegrałem a dwie wygrałem – wyrecytował zgodnie z prawdą.
Zenobia, zadowolona z siebie, wróciła na krzesło stojące za biurkiem.
– Brawo, chłopcze, robisz postępy. W nauce też? – szydziła, upojona swą przewagą.
Jabłeczny wiedział, że nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedział też, że jakakolwiek odpowiedź w tej chwili mogła się zwrócić przeciw niemu, więc milczał.
– Lubisz wiśniówkę?
Pytanie było tak precyzyjnie wymierzone, że Jabłeczny odczuł je jak cios, który omal nie ściął go z nóg.
– Co proszę? Ja... Nie wiem. Nigdy nie piłem – wydukał oszołomiony.
Domyśliła się, że jest w tej chwili zbyt mocno przerażony, aby wytrzymać atak nadto brutalny, więc przechyliła się tylko znów w jego kierunku i wysyczała, jadowicie i cicho:
– Wiesz, Jabłeczny, że i tak będę wiedziała. Jeśli nie od ciebie to... Zresztą nieważne. Myślę także, że wiesz, która ewentualność będzie bardziej dla ciebie korzystna. Więc?
Jabłeczny milczał, złamany zupełnie. Po chwili odetchnął głęboko.
– Tak, bardzo mi smakowała – powiedział zdecydowanie, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc jej w oczy.
– Dużo wypiłeś? – kontynuowała z wprawą wytrawnego oficera śledczego.
– Dwa razy po trochu.
– Papierosy?
– Trzy albo cztery.
Zenobia odchyliła się do tyłu, aż krzesło zatrzeszczało, chociaż była osobą szczupłą, a nawet – można rzec – chudą. Czuła się rozluźniona, trochę zmęczona, ale zadowolona. Jabłeczny domyślił się, że zbliża się finał.
– Wiesz, Jabłeczny, co cię czeka? – spytała spokojnie.
– Tak, wiem – odpowiedział skruszonym głosem.
– Obiecałam ci to poprzednim razem – zawiesiła głos i przez kilkanaście sekund przyglądała się spuszczonej głowie Jabłecznego – Ale teraz jeszcze ci daruję. Rozumiesz?
– Tak, dziękuję.
- Pamiętaj jednak, że to ostatnia twoja szansa – podniosła prawą dłoń i wymachiwała wskazującym palcem, a kok misternie i wysoko uformowany na głowie trząsł się w rytm wypowiadanych słów i ruchów palca – Następnym razem będę nieodwołalnie bezwzględna. Jeśli zostaniesz przyłapany, wylecisz i z bursy, i ze szkoły. Obiecuję ci to. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
– Tak proszę pani.
– Cieszę się.
Takie słowa Zenobia zwykle wypowiadała, dając do zrozumienia, że rozmowa jest skończona. Do rzeczywistego finału jednak musiało dojść z inicjatywy wychowanka, z czego Jabłeczny zdawał sobie sprawę. Było to dość proste.
– Czy mogę już iść? – spytał nieśmiało.
– Tak, proszę – uzyskał łaskawe przyzwolenie.
Znalazłszy się na korytarzu, odetchnął głęboko z ulgą. Jak spod ziemi wyrósł przed nim Skuteczny.
– No i jak było? – spytał zaciekawiony.
– Normalnie, jak zwykle...
Krztusząc się ze śmiechu zbiegli po schodach dudniąc jak stado koni. Na dole Skuteczny wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Jabłeczny klepnął go po ramieniu i zniknęli obydwaj za drzwiami z napisem „Natryski”.
* * *
Nazajutrz pogoda nie zmieniła się – było słonecznie i upalnie. Walerian już od wpół do ósmej czekał pod bursą, na wypadek gdyby Zenobia wyszła wcześniej, kryjąc się za kioskiem z gazetami. Czekał na Jabłecznego, który wychodząc do szkoły, musiał przechodzić obok kiosku.
Palił drugiego już papierosa, gdy ujrzał go w bramie bursy w towarzystwie Skutecznego. Gdy się z nim zrównali, kiwnął na Jabłecznego.
– Zaraz cię dogonię – rzucił Jabłeczny i zbliżył się do Waleriana. Skuteczny zatrzymał się jakieś dziesięć kroków dalej.
– Opowiadaj, jak było – Walerian umierał z ciekawości.
Jabłeczny, świadom swej roli, opowiadał barwnie i ze szczegółami. Walerian słuchał, starając się nie uronić ani słowa. Chichocząc, zacierał ręce z zadowoleniem, zaś od czasu do czasu wybuchał głośnym śmiechem, krzycząc: „A to ci heca!”. Ani przez chwilę jednak nie spuszczał kąta oka z bramy bursy, bacząc czy nie pojawi się w niej Zenobia.
– A widzisz? Mówiłem, że wszystko dobrze się skończy! – klepnął Jabłecznego po ramieniu gdy ten skończył swoją opowieść – No, ale idź już, idź, bo mnie się śpieszy...
Odprawiwszy Jabłecznego szedł w swoją stronę raźnym krokiem. Z radości grało mu i serce i dusza, a świat piękny mu się wydawał. Pomimo tego nawet, że po południu znowu czekało go, niezbyt przyjemne – jak sądził – spotkanie z Zenobią. Zresztą dzień był słoneczny, upalny, wręcz duszny, z łatwością więc upatrzy sobie jakąś odpowiednią muchę, która wybawi go z kłopotu.
Koniec
Byle much nie zabrakło – część I
Komentarze
Prześlij komentarz