Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki
Guma zaczął opowiadać. Pod koniec listopada temperatura na Mierzei była wprawdzie na plusie, ale oscylowała wokół zera. Guma ze swoją ekipą pewnej nocy wybrali się na robotę. Poszli nad zalew, w miejsce, co do którego byli niemal pewni, że znajdą bursztyn.
Kopacze rozłożyli sprzęt i uruchomili pompę. Robota szła w najlepsze, gdy nagle Guma odebrał od wystawionej czujki telefon z ostrzeżeniem, że zbliża się straż graniczna. W pośpiechu wyłączyli pompę i zaczęli zbierać sprzęt.
– Na czujce stał ten głupkowaty Tymek – zaznaczył Guma. – Wtedy myślałem, że pewnie się zagapił, albo przysnął, kurwa, i dał znać trochę późno, bo okazało się, że strażnicy są tuż tuż… Ale udało się zebrać sprzęt i każdy ruszył w swoją stronę.
Guma jednak – jako jedyny z ekipy – miał pecha. Pobiegł chyba w niewłaściwym kierunku, później musiał zawrócić… Aż w końcu okazało się, że jest w pułapce, czyli w kotle, który z minuty na minutę się kurczył. Pozostał tylko jeden kierunek ucieczki – zalew.
– Na początku skoczyłem w trzciny przy brzegu i siedziałem tam, kurwa, jak mysz pod miotłą – Guma wyraźnie jeszcze raz przeżywał swoją przygodę. – Myślałem, że podejdą, zobaczą , że nikogo nie ma i pójdą sobie. Ale nie, te skurwysyny zaczęły buszować w trzcinie. No to ja powolutku, po cichutku, między trzcinami i do wody. Zimna była, jak kurwa mać.
Strażnicy chyba jednak wyczuli, że ofiara jest tuż tuż i po chwili Guma usłyszał chlupot nóg za sobą. Wyraźnie szli po niego. Guma poszedł jeszcze dalej, woda sięgała mu już powyżej pasa.
– A psy za mną! – podniósł głos. – Co było robić… Uciąłem grubą trzcinę, wsadziłem, kurwa, do gęby i usiadłem na dnie. Czekam, niech się, kurwa, dzieje, co chce. Ciężko się oddychało przez te rurke, ale dało się wytrzymać. Z początku słyszałem ich, bo łazili koło mnie, jeden to mnie prawie przydeptał… A później zrobiło się cicho… Słyszałem tylko, jak mi, kurwa, zęby z zimna dzwonią… Ale siedziałem, aż mi się zaczęło przysypiać i wtedy mało się nie posrałem ze strachu. Myślę sobie, kurwa, ja pierdole, przecież jak tak dłużej będzie, to nigdy, kurwa, nie wyjdę… Niech się dzieje, co chce…
Guma najpierw delikatnie wychylił twarz ponad lustro wody. Wokół panowała cisza, jedynie gdzieś w oddali naszczekiwały psy. Rozejrzał się wokół. Nigdzie żywego ducha. Powoli, cały w drgawkach, zaczął przesuwać się wzdłuż brzegu w kierunku wschodnim, nie wychodząc z wody. Tak, aby znaleźć się mniej więcej na wysokości swojego domu, oddalonego od brzegu kilkaset metrów. Wydawało mu się, że trwa to całą wieczność i już zwątpił, czy uda mu się dotrzeć do celu.
Wreszcie wyszedł na brzeg i ruszył na północ. Sam nie wie, jak o własnych siłach dotarł do domu, gdzie czekała na niego ciepła pościel i gorąca herbata. Przetrwał, chociaż mówi się, że w tak zimnej wodzie człowiek może przetrwać zaledwie kilka minut. Guma przetrwał znacznie dłużej.
– Raz ci się udało i to wystarczy. Nie ma co więcej kusić losu – Mors skomentował opowieść Gumy, który zdjął mokrą kurtkę i otulił się kocem, leżącym na tylnym siedzeniu. – Pamiętasz Palucha? – Guma skinął głową, a Mors ciągnął dalej: – Miał podobnie, jak ty dzisiaj… Tylko, że on przyjechał rowerem. Z półtorej godziny wracał do domu, ledwo się dotelepał… Dostał zapalenia płuc, coś jeszcze się przyplątało... I co? Chłopa nie ma.
– A co w końcu było z tym Tymkiem, o którym wspomniałeś? – wtrąciłem. – Powiedziałeś, że pewnie się zagapił, czy coś tam…
– A, właśnie – ożywił się Guma. – Później dopiero się dowiedziałem, jak było naprawdę. Powiedział mi szwagier jednego strażnika…
– Tego strażnika, co go spotkaliśmy na plaży, z tym szwagrem właśnie – uściślił Mors.
– Aha, pamiętam – kiwnąłem głową i zwróciłem się do Gumy: – I co ci ten szwagier powiedział?
Guma poprawił się na siedzeniu i kontynuował:
– Powiedział, że strażnicy wyczuli, że będzie robota, ale nie wiedzieli gdzie. No to wysłali parę patroli, żeby się rozejrzały, może gdzieś warczenie pompy usłyszą? Jadą drogą, akurat tam, gdzie Tymek stał na czujce. Zobaczyli, że swój, to się zatrzymali, bo przecież wiadomo, że mieszka niedaleko, kurwa, w lesie o tej porze nie ma nic do roboty, no to tylko jedno psom, podejrzliwym jak cholera, do głowy przychodzi. Wychodzą z auta, patrzą na niego i pytają:
– Co, auto nawaliło?
– Nie, auto jest w porządku – odpowiada Tymek, podobno mocno zbity z tropu.
– To co tu robisz?
– A tak żem sobie stanął, bo mi się lać chciało.
– I co. Odlałeś się?
– Odlałem.
– To po co tu jeszcze sterczysz?
– A co, nie wolno? – nawet podobno się postawił, kurwa, śmieje się Guma, a że każdy głupi ma swój rozum, to nawet zaczął z sensem gadać: – Palić mi się zachciało, tom sobie pomyślał, że popalę sobie w spokoju.
Strażnicy świdrują go oczami, a Tymek nie wie, co ma ze sobą zrobić, a przecież, kurwa, w takiej sytuacji nie jest to łatwe, nawet dla twardziela, a co dopiero takiego tępaka jak Tymek, tłumaczy Guma.
– Na czujce stoisz? – jeden ze strażników wyskoczył nagle, bo pewnie liczył, że zaskoczy Tymka i jestem, kurwa pewien, że ten jełop nie wytrzymał, ale ten, co mi opowiadał, mówił, że Tymek się, kurwa, nie dawał. Może i tak było, ale ja tam, kurwa, nie wierzę, bo go za dobrze znam.
– A gdzie tam... – podobno tylko machnął ręką. – Na jakiej znowu czujce?
– No przecież zawsze stoisz – zaczęli go przypierać do muru.
– Kiedyś może i stałem, ale dawno mnie już nie biorą – niby tak bezczelnie i wcale niegłupio ich zwodził, ale nie dla mnie takie bajki.
Strażnicy nic nie odpowiedzieli, tylko jakiś czas świdrowali go oczami, a Tymek nie wiedział, co ma zrobić ze sobą i w tym momencie szwagier strażnika mógł prawdę powiedzieć. Wreszcie się, kurwa, odezwał dowódca patrolu:
– Słuchaj no, panie czujka... Ubijemy taki dil... Ile ci płacą za stanie? Pewnie pięć dych, bo więcej taka fucha nie chodzi. Dostajesz od ręki stówę, jak pokażesz, gdzie twoi kumple kopią.
– I tutaj trafili, kurwa ich mać, wiedzieli nawet, że pięć dych za stanie płacimy, no i, kurwa, przepłacili nas, a ten pierdolony Tymek-świrek poszedł na to – Guma aż poczerwieniał ze złości, widać było, że intensywnie przeżywa tę historię. – Chcieli go, w dupę kopani, zabrać do wozu, żeby pokazał im dokładnie miejsce, ale podobno się wywinął i tylko im dokładnie powiedział, gdzie kopiemy, a sam spierdolił, a potem, żeby, kurwa, na niego nie było, dał sygnał, że strażnicy mają nas na celu. W to też nie wierzę, bo na to jest, kurwa, za głupi. Moim zdaniem zabrali go do wozu i jak już nas otoczyli, kazali mu dać sygnał. Inaczej być nie mogło, bo to Tymek przecież, kurwa!
– To po co takich stawiacie na czujce, przecież do tego potrzebny jest ktoś bystry? – zdziwiłem się.
– Bystry nie pójdzie na czujkę, bo jest na to… za bystry. I honor to żaden, i pieniądze liche. Na czujce stanie tylko jakiś jełop właśnie, który do niczego innego się nie nadaje – wyjaśnił Mors.
Dojechali do chałupy Gumy. Mors podjechał pod sam ganek, aby Guma mógł – w mokrych kalesonach, skarpetkach i swetrze – od razu wskoczyć do środka. Z budy wyskoczył rosły kundel, zaszczekał kilka razy, ale zorientowawszy się, kto przyjechał, zamilkł i zaczął podskakiwać wokół nich, merdając ogonem. Mors wyciągnął wodery Gumy i zaczął się rozglądać, wyraźnie szukając jakiegoś śmietnika.
– Daj, ja to wypierdolę – mruknął Guma.
– Lepiej będzie, jak wypierdolę ja – zaśmiał się Mors i podszedł do pojemnika na odpady, który stał pod jakimś krzakiem.
Zanim to jednak zrobił, jedną nogawkę przydepnął nogą, a za drugą pociągnął energicznie. Stare wodery rozdarły się z trzaskiem. Guma patrzył na niego bez słowa.
– Idź już do chałupy, bo się trzęsiesz, jak galareta! – wrzasnął do Gumy, który posłusznie zniknął za drzwiami. Mors usiadł za kierownicą i ruszył z miejsca. – Jak go znam, to by je wyciągnął z kosza i próbował naprawiać – zaśmiał się, jakby chciał wytłumaczyć to, co zrobił.
Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.
Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierzei...
Komentarze
Prześlij komentarz