Rząd Donalda Tuska jednak nie zamówił propagandowego wsparcia „Gazety Wyborczej”. Prawicowy publicysta wpadł we własne sidła

            Prawicowi publicyści potrafią zadziwić swoją krótkowzrocznością, a przede wszystkim przeświadczeniem, że ich koledzy – niekoniecznie podzielający prawicowe i ultraprawicowe, czy nawet populistyczne przekonania – swoją działalność publicystyczną uprawiają jedynie dla celów propagandowych. No cóż – sami uprawiają propagandę, więc o to samo posądzają innych. Najczęściej jednak wpadają we własne sidła. Tak było ostatnio z Konradem Kołodziejskim, który w tygodniku „Sieci” zarzuca „Gazecie Wyborczej”, że – w skrócie rzecz ujmując – zaczęła urabiać opinię publiczną i zmuszać ją do innego spojrzenia na problem z migrantami na granicy polsko-białoruskiej. Ma to przygotować grunt, aby rząd Donalda Tuska mógł bezkarnie kontynuować politykę PiS wobec uchodźców próbujących sforsować tę granicę.

            Dowodem na tezę postawioną przez Kołodziejskiego w w tekście „Zmierzch zielonej granicy...” miał być artykuł „Szara granica” Małgorzaty Tomczak, opublikowany w weekendowym wydaniu „Gazety Wyborczej” z 18-19 listopada. Dowód ten miał bardzo krótki żywot, bo tydzień później ukazał się artykuł o odmiennej zgoła wymowie. Wyszło więc na to, że Kołodziejski swoją tezą propagandową trafił jak kulą w płot.

Agnieszka Holland przedstawiła taki obraz granicy białoruskiej,
który jest szkodliwy dla rządu Donalda Tuska?

            Kołodziejski zaczął od ostatniego filmu Agnieszki Holland „Zielona granica” podkreślając, że film miał charakter propagandowy i osiągnął swój cel, bo zmobilizował przeciwników tak zwanej zjednoczonej prawicy przed wyborami.

Dzielną walkę demokratycznych aktywistów z umundurowanymi „oprawcami reżimu” obejrzało w kinach kilkaset tysięcy osób. Wielu z nich potraktowało tę opowieść z pogranicza politycznej fantastyki jako rodzaj dokumentu. I tym samym utwierdziło się w przekonaniu, że na granicy z Białorusią dzieją się rzeczy straszne, pokazujące prawdziwą naturę „zbrodniczego reżimu” – pisał Kołodziejski.

            Dalej prawicowy publicysta stara się udowodnić, że ukształtowany przez aktywistów oraz film Agnieszki Holland obraz wydarzeń na białoruskiej granicy będzie bardzo niewygodny dla rządu Donalda Tuska, który będzie musiał zmierzyć się z tymi samymi problemami, z jakimi mierzył się PiS. I – zgodnie z założeniem Kołodziejskiego – rząd demokratycznej opozycji będzie zmuszony robić to samo, co robił rząd tak zwanej zjednoczonej prawicy. Pisze więc:

Zachwyty nad imigrantami są dziś dla ekipy Tuska politycznie szkodliwe. Przecież nielegalna imigracja oraz wojna hybrydowa na granicy białoruskiej będą wkrótce problemem rządu kierowanego przez PO. Dlatego czytelnicy „Wyborczej” dowiedzieli się ostatnio, że ich dotychczasowe wyobrażenia o „uchodźcach” były błędne.

Prawicowy publicysta niezbyt dobrym materiałem załadował armatę

            Po prostu – artykuł Małgorzaty Tomczak, o którym wspomniałem wyżej – ma tak ustawić nastroje opinii publicznej, aby nie utożsamiała się ona już z przesłaniem filmu Holland.

Tydzień temu w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł Małgorzaty Tomczak, który wpisuje się w nową strategię polityczną Tuska. Autorka przyznaje w nim, że „rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta – osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami”. Dla każdego przytomnego człowieka – niekoniecznie zresztą zwolennika PiS – to fakty oczywiste i nie ma w nich niczego odkrywczego. Imigranci na granicy z Białorusią nie są żadnymi uchodźcami wojennymi – pisze Kołodziejski.

            Ale zupełnie oryginalne jest odkrycie Kołodziejskiego, według którego „Gazeta Wyborcza” jak dotychczas uprawiała propagandę, tak uprawia ją i teraz i na zamówienie Tuska opublikowała artykuł, który jest sprzeczny z dotychczasową narracją. Owszem, czytałem tekst Małgorzaty Tomczak i wcale mnie on nie zdziwił, bo wielokrotnie znajdowałem w „GW” publikacje autorów o odmiennych poglądach i światopoglądach i nie zawsze były to poglądy liberalne, a czasem wręcz prawicowe. Ale taka jest „GW” – pluralistyczna i tolerancyjna – dopuszczająca na swoje łamy również autorów o poglądach, z którymi redakcja niekoniecznie się zgadza.

            Tak wytrawny publicysta, jak Kołodziejski, powinien zdawać sobie z tego sprawę, ale – jak podejrzewam – zdrowy rozsądek przesłoniła mu chęć natychmiastowego przywalenia przeciwnikom politycznym, aby zyskać podziw i uznanie na prawicy. Wystrzelił, ale niezbyt dobrym materiałem załadował swoją armatę.

Tusk nie musi kontynuować polityki PiS. Ignorowanie prawa
jest charakterystyczne dla organizacji mafijnych

            Bo oto w kolejnym wydaniu weekendowym „GW” ukazał się kolejny artykuł na ten sam temat o wymownym tytule „Krwistoczerwona granica”, który miał diametralnie różną od tekstu Tomczak. A jego autorem jest była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich dr Hanna Machińska, zdymisjonowana zresztą przez następcę Adama Bodnara. Autorka tekstu – podobnie jak Agnieszka Holland – wiele czasu spędziła na granicy polsko-białoruskiej, wie zatem, o czym pisze. Oto cytat z jej artykułu:

Widziałam w lesie dzieci w okropnym stanie. Znacznie więcej takich obrazów zapamiętali aktywiści. To nie „Zielona granica” utrwala ten obraz. To, co widzieliśmy, nie jest epatowaniem nieszczęściem ludzkim. A przypadki śmierci na granicy? A śmierć Mahlet Kassy, która umarła z różańcem i której nie udzielono pomocy? A wyrzucanie ludzi, w tym dzieci, w nocy? Przecież o tych sytuacjach mówili nam funkcjonariusze Straży Granicznej – pisze Hanna Machińska i dalej kontynuuje: – O jakiej „nadreprezentacji dzieci w opowieściach o emigracji” mówi pani Tomczak? Czy nie wie, że w grudniu 2021 r. w ośrodkach strzeżonych była jedna trzecia dzieci?

            Wnikliwa i błyskotliwa teza Kołodziejskiego zamigotała zatem przez chwilę na firmamencie, a gdy „GW” opublikowała tekst Machińskiej, runęła z hukiem w dół. Tak się kończy krótkowzroczność, nadgorliwość i wynikające z tego nazbyt pochopne wyciąganie wniosków. I skąd teza, że Donald Tusk będzie musiał kontynuować wobec imigrantów politykę rządu PiS? Zwłaszcza, że PiS nie miał żadnej polityki imigracyjnej – działał nagminnie łamiąc prawo.

            Wystarczy po prostu respektować istniejące prawo, także międzynarodowe, i działać w jego ramach. I z pewną wrażliwością na krzywdę ludzką. Natomiast szukanie rozwiązań na skróty, połączone z jawnym ignorowaniem prawa, to działania charakterystyczne dla organizacji mafijnych.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne