Polskie zakonnice zdejmują habity. Zjawisko, które narasta i chyba nie da się zatrzymać tej fali

            O tym, że zmienia się światopogląd Polaków, a Kościół w ich życiu odgrywa coraz mniejszą rolę, nie trzeba nikogo przekonywać. Wiadomo też, że coraz mniej młodych mężczyzn wstępuje do seminariów, gdzie przygotowuje się do roli kapłana. Z podobnymi zjawiskami mamy do czynienia w zakonach – kilka lat temu napisałem reportaż o tym, jak w różnych żeńskich zgromadzeniach zakonnych siostry traktowane są przez przełożone, a także inne zakonnice zajmujące wyższe miejsce w hierarchii. Udało mi się porozmawiać z kobietami, które – nie mogąc znieść upokorzeń, jakich doznawały – po prostu zrzucały habit. Ich relacje potwierdziły mi siostry, które – mimo wszystko – pozostały wierne powołaniu i pozostały w swoich zgromadzeniach.

            Jedna z bardziej spektakularnych historii wydarzyła się jakieś 10 lat temu. Jej bohaterką była siostra Karolina, która w jednym z krakowskich klasztorów spędziła 27 lat. Klasztor opuszczała w atmosferze skandalu, wspomagana przez ekipę prywatnego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego.

Opuszcza klasztor w atmosferze skandalu i przy pomocy detektywa

            Siostra Karolina do klasztoru trafiła w wieku 15 lat.

            – Byłam wychowana w bardzo religijnej rodzinie, więc decyzja o oddaniu się służbie Bogu była w tej sytuacji naturalna – tłumaczy była siostra Karolina. – Gdy o swojej decyzji powiedziałam rodzicom, bardzo się ucieszyli. Szłam tam w przeświadczeniu, że będę służyć Bogu i pomagać ludziom.

            Z relacji siostry wynika jednak, że rzeczywistość była zgoła odmienna. Kiedyś był to klasztor klauzurowy, później zaczął funkcjonować jako czynny. Siostry tego zgromadzenia prowadziły działalność edukacyjną – pracowały jako nauczycielki w przedszkolach, szkołach i gimnazjach, będących własnością zakonu. Podobnie siostra Karolina – jako zakonnica skończyła szkołę średnią i studia pedagogiczne.

            Już podczas studiów zorientowała się, że rzeczywistość zakonna mocno się różni od jej wyobrażeń o niej. Zachorowała wówczas na zapalenie wyrostka.

            – Cierpiałam okropnie, ale gdy poskarżyłam się siostrze generalnej, to twierdziła, że wymyśliłam sobie chorobę, że symuluję, bo nie chce mi się pracować – wspomina była zakonnica. – Dopiero gdy zemdlałam i niemal zesztywniałam, to się przeraziły i wezwały pogotowie. Lekarz, który mnie wyleczył, powiedział później, że jedną nogą byłam już po tamtej stronie – dodaje.

            Jakiś czas później siostra Karolina znowu zachorowała. Wyrósł jej dziwny guz na wardze.

            –  Narośl była bolesna i nie pozwalała mi jeść – relacjonuje. – Gdy powiedziałam o tym przełożonej, odrzekła, że ma takiego samego guza na plecach i nie robi z tego powodu problemów. Dopiero rodzice załatwili mi lekarza i zapłacili za leczenie. Po wycięciu okazało się, że narośl zawierała komórki nowotworowe.

            Siostra Karolina pracowała w jednym z przedszkoli, prowadzonych przez zgromadzenie. Jak twierdzi jednak, nie otrzymywała wynagrodzenia za swoją pracę.

            – Pieniądze widziałam tylko na papierze, jak podpisywałam listę płac, ale nie dostawałam ich do ręki, zostawały w klasztorze – zapewnia. Nie otrzymywała pieniędzy nawet na własne potrzeby. – Środki czystości i do higieny własnej były wydawane przez jedną z sióstr i różnie z tym bywało.

            Gdy po roku pracy nadchodziły wakacje i wyjeżdżała na urlop do rodziny, upominała się o jakieś kieszonkowe, ale prośby trafiały w próżnię.

            – Dostawałam tylko drobne na dojazd do domu – głos siostry drży z emocji. – Podczas urlopu rodzice kupowali różne potrzebne mi rzeczy, które mogłam zabrać później do klasztoru.

            Czarę goryczy przelała sprawa budowy przedszkola przez jej zgromadzenie. Decyzją przełożonej generalnej siostra Karolina została dyrektorem placówki i miała dokończyć rozgrzebaną inwestycję. Gdy wgryzła się w dokumentację budowy, wykryła wiele nieprawidłowości.

            – Nie było faktur na wykonane roboty, wydatki były rozpisywane w zeszycie, wykonawstwo wielu prac pozostawiało wiele do życzenia, nie trzymano się planu budowy – wylicza była siostra. – Wstrzymałam między innymi wypłatę za położenie glazury, bo było to fatalnie zrobione. Zakwestionowałam też kwotę, jakiej ekipa budowlana zażądała za położenie tynków i wylewki, bo okazała się bardzo zawyżona.

            Nowa dyrektor zrezygnowała z usług dotychczasowej ekipy budowlanej i znalazła nową. Jej decyzje nie podobały się przełożonym i zrodził się konflikt. Przez długi czas pracowała w napiętej atmosferze.

            – W końcu nie wytrzymałam i poszłam na roczny urlop dla poratowania zdrowia. Miałam czas na przemyślenia, które doprowadziły mnie do decyzji o opuszczeniu zgromadzenia – wspomina była zakonnica. – Gdy o swoim postanowieniu poinformowałam przełożoną generalną, było jeszcze gorzej. Zaczęłam dostawać listy z pomówieniami, siostry nachodziły mnie w domu, docierały do rodziców, starając się nastawić ich przeciwko mnie. Na szczęście ta strategia się nie powiodła, bo rodzice do końca trzymali moją stronę. Rok trwałam w zawieszeniu do czasu otrzymania z Watykanu zwolnienia ze ślubów.

            Gdy już była wolna, pozostało tylko formalnie pożegnać się ze zgromadzeniem i wyprowadzić się stamtąd. Byłą już siostra Karolina nie chciała tego robić sama. Bała się. Poprosiła o pomoc detektywa Krzysztofa Rutkowskiego.

– Wjechaliśmy z moją ekipą na teren klasztoru – opowiada Krzysztof Rutkowski. – Doszło do scysji z siostrami, które zadzwoniły po policję, zresztą my też wzywaliśmy patrol policyjny. Wyprowadzka przebiegała zatem przy asyście funkcjonariuszy. Siostra rzeczywiście potrzebowała naszej pomocy, była w fatalnym stanie psychicznym. Przez siostry z tego klasztoru została potraktowana, delikatnie mówiąc, bardzo nieelegancko.

Kto rzuca klasztor musi się liczyć z tym, że rodzina,
napuszczona przez zakonnice, go odrzuci

            Siostry pozostające w zgromadzeniu zwykle przyjmują wrogą postawę wobec siostry, która decyduje się na powrót do normalnego życia. Niejednokrotnie starają się popsuć relacje takiej osoby z jej najbliższą rodziną. O ile w przypadku siostry Karoliny taka strategia spaliła na panewce, to udała się wobec o 10 lat od niej młodszej siostry Magdaleny, która opuściła niewielkie zgromadzenie w centralnej Polsce.

            – Przez ostatni okres pobytu w zgromadzeniu było ciężko, ale przymykałam oczy i trwałam tam, powoli oswajając się z myślą, że kiedyś odejdę – mówi siostra.

            Ostateczną decyzję podjęła nagle, nie spodziewając się, że tak szybko to nastąpi. Wywołało ją pewne wydarzenie, z którym nie mogła sobie poradzić.

            – Przyszła do nas pewna uboga kobieta z prośbą o datek, bo nie ma pieniędzy na jedzenie dla swoich dzieci – opowiada była zakonnica. – Przejęłam się jej sytuacją i nawet ucieszyłam, że mogę pomóc. Pobiegłam do siostry przełożonej i przedstawiłam sprawę. Spojrzała na mnie surowo i zbeształa, że jestem taka naiwna i wszystkim wierzę. Zapytała, czy jestem pewna, że ta kobieta nie zamierza po prostu wyłudzić pieniędzy. Odpowiedziałam, że jest to osoba uboga i naprawdę znajduje się w potrzebie.

            Przełożona zgodziła się dać pewną kwotę, ale pod warunkiem, że prosząca o datek przyjdzie i odpracuje ją w klasztornym ogrodzie warzywnym. Poleciła siostrze Magdalenie porozmawiać z nią i umówić się na dzień, w którym kobieta przyjdzie do pracy.

            – Porozmawiałam z nią i zapewniła mnie, że przyjdzie pielić następnego dnia. Powiedziałam o tym przełożonej – relacjonuje była siostra zakonna.

            Przełożona wyjęła pieniądze i wręczyła siostrze Magdalenie.

            – Ale jeśli ona nie przyjdzie, to ty będziesz musiała odpracować te pieniądze – zastrzegła.

            Kobieta nie pojawiła się ani następnego, ani kolejnego dnia. Nigdy już nie widziano jej przy klasztornej furcie. Siostra Magdalena, po wykonaniu swoich codziennych obowiązków, tak jak to było ustalone z przełożoną, musiała pielić warzywne grządki. Sama praca w ogrodzie prawdopodobnie niewiele by zmieniła w jej stosunku do zgromadzenia, gdyby nie uszczypliwe, ironiczne uwagi sióstr, zwłaszcza przełożonych. Zdarzało się też, że wręcz oskarżano ją o szastanie klasztornymi pieniędzmi.

            Gdy poinformowała przełożoną, że zamierza opuścić zgromadzenie, było jeszcze gorzej.

            – Najbardziej odczułam to, że zaczęto szczuć przeciwko mnie moich najbliższych – wspomina nasza rozmówczyni. - Rodzice najpierw namawiali, żebym jeszcze raz przemyślała swoją decyzję, później zaczęli coraz mocniej naciskać, abym jednak została. Nie pomogły tłumaczenia, dlaczego tak postanowiłam, moje argumenty odbijały się od nich jak od ściany. Gdy, mimo wszystko, trwałam przy swoim, oświadczyli, że nie mają już córki, wyrzekają się mnie i nie mam wstępu do ich domu.

            Magdalena opuściła klasztor z niewielką walizką i kwotą kilkuset złotych, z którą ją odprawiono. Gdy zatrzasnęły się za nią klasztorne drzwi, odetchnęła najpierw z ulgą, ale później ogarnął ją strach. Nie miała dokąd pójść. Na szczęście przygarnęła ją daleka kuzynka, mieszkająca w Trójmieście, z którą utrzymywała dobry kontakt. Dość szybko jednak znalazła sobie pracę i wynajęła mieszkanie.

            – Najważniejsze dla mnie jest to, że zaczęło mi się jakoś układać, bo przecież siostry ze zgromadzenia robiły wszystko, żebym znikąd nie miała wsparcia. Prawie im się udało i niewiele brakowało, abym znalazła się w jakimś przytułku dla bezdomnych. Cieszę się, że do tego nie doszło – podkreśla była siostra zakonna. – Niedawno poznałam mężczyznę, który jest dobrym człowiekiem. Mogłabym z nim spędzić życie, zresztą on chce tego. Boję się jednak trochę, bo nie wiem, jak zareaguje, gdy się dowie, kim byłam. Jeszcze mu nie powiedziałam.

Nawet babcia nie chciała rozmawiać

            Kontakt z najbliższą rodziną straciła także była siostra Alicja, która 12 lat spędziła w zgromadzeniu w jednej z podwarszawskiej miejscowości.

            – Od dziecka marzyłam o tym, że życie spędzę w zakonie. I wreszcie moje marzenia się spełniły. Początkowo było cudownie, ale z czasem zorientowałam się, że jest zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałam – snuje wspomnienia siostra Alicja. – Poświęciłam się między innymi pomaganiu bliźnim, będącym w potrzebie, ale często przełożona polecała zamykać bramkę, bo za dużo już rozdaliśmy. Były uwagi, że zawracają tylko głowę, że pijacy przychodzą, którzy na wódkę to mają, a o jedzeniu już nie pomyślą. A ja widziałam w nich nieszczęśliwych ludzi. Kiedyś zrobiono mi awanturę, że za bardzo pomagam pewnej samotnej matce, wychowującej gromadkę dzieci, że już za dużo od nas dostała.

            Pracowała również w szpitalu, pomagając w opiece nad chorymi. Choć praca ta dawała jej mnóstwo satysfakcji, niezbyt miło ją wspomina.

            – Zdarzało się, że przełożona ciągnęła za uszy, bo posłanie było, według niej, źle przygotowane dla chorego – mówi. – Później zrozumiałam, dlaczego pewna starsza pielęgniarka powiedziała, że w życiu by nie oddała córki do zakonu. Przecież widziała, jak my między sobą żyjemy.

            Gdy Alicja odeszła, drzwi do jej rodzinnego domu zastała zamknięte.

            – Rodzice powiedzieli mi, że nie chcą mnie znać i nie chcą, abym się z nimi kontaktowała – mówi łamiącym się głosem. – A najbardziej mnie zabolało to, że moja babcia do końca swoich dni nie zamieniła już ze mną słowa - kontynuuje po chwili milczenia. – A przecież kiedyś byłam jej ukochaną wnusią. Dzwoniłam do niej wiele razy, bo o odwiedzinach nie mogło być mowy. Ale jak tylko się zorientowała, że to ja, bez słowa odkładała słuchawkę.

            Przygarnęła ją do siebie dawna przyjaciółka, później wynajmowała pokoje w różnych miejscach. Nie mogła znaleźć pracy, więc do spółki ze znajomą założyły sklep z używaną odzieżą.

Przyjaźń źle widziana, dominuje zasada dziel i rządź

            Wszystkie nasze rozmówczynie narzekały ponadto, że przełożone nie liczą się z ich potrzebami, nie słuchają, co mają do powiedzenia, wydają tylko polecenia, które należy wykonywać bez żadnej dyskusji, zaś wszelka inicjatywa własna jest bezwzględnie tłumiona.

            – Jeśli któraś mimo to zanadto się wychyla, to przenoszą ją do innej placówki, czy to oświatowej, czy to opiekuńczej – podkreślają. – Dobrze mają tylko te, które potrafią wkraść się w łaski przełożonych.

            Relacje zakonnic, które zrezygnowały ze swojego powołania i postanowiły zdjąć habity, potwierdzają siostry nadal żyjące w zgromadzeniach zakonnych. Mimo to siostra Anna (prosi, aby zachować w tajemnicy zgromadzenie, do którego należy) nie zamierza opuszczać klasztoru.

            – Nie wszystko mi się podoba, ale przecież poza klasztorem też nie jest łatwo. Tak samo panoszy się wiele zła i niesprawiedliwości – tłumaczy. – Poświęciłam się służbie Bogu i zamierzam nadal robić to, do czego czuję powołanie.

            Doskwiera jej przede wszystkim brak bliskich relacji z ludźmi, nawet z siostrami z jej zgromadzenia.

            – Przełożone źle patrzą na to, gdy na przykład dwie siostry za bardzo zbliżą się do siebie i rodzi się przyjaźń. Robią wszystko, aby popsuć takie relacje, starają się rozdzielić je, tak organizować pracę, aby nie miały okazji się spotykać, a jak wszystkie jesteśmy razem, to zwracają uwagę, aby nie stały lub siedziały obok siebie – relacjonuje. – Gdy to nie pomaga, jedną z nich wysyłają gdzie indziej, aby w ogóle nie mogły się ze sobą kontaktować.

            Według siostry Anny dzieje się tak, ponieważ grupą, w której brakuje więzi wynikających z wzajemnej sympatii, łatwiej jest sterować. A jeszcze łatwiej, gdy siostry są ze sobą skłócone.

            Z taką konkluzją zgadza się siostra Alberta, jej jednak przeszkadza przede wszystkim to, że nie są wykorzystywane jej możliwości. A przecież chciałaby się realizować w swojej pracy.

            – Współczesna kobieta jest osobą samodzielną i też chce podejmować decyzje, oczywiście nie naruszając pewnego porządku – zastrzega. – Tymczasem jest tak, że wszystko dzieje się według nakazów, zakazów i poleceń przełożonych. Jeśli samodzielnie podejmie się jakąś decyzję, jest to traktowane jako akt samowoli, skierowany przeciwko zgromadzeniu. To zniechęca do działania – podkreśla.

            Czy dostrzega jakieś perspektywy na zmiany w relacjach i stosunkach panujących w zgromadzeniach?

            – Na szybkie zmiany nie ma co liczyć – mówi po chwili zastanowienia. – Na reformy się nie zanosi, bo władze są głuche na skargi i sygnały, których zresztą jest niewiele, bo nikt nie chce się wychylać. Myślę, że musi dokonać się zmiana pokoleniowa w grupie, która sprawuje władzę. Trzeba czekać, aż do głosu dojdą wybijające się siostry, które reprezentują odmienny sposób myślenia o funkcjonowaniu zgromadzeń i stosunkach w nich panujących.

            Aby zapytać o przyczyny rezygnacji przez siostry z życia zakonnego skontaktowałem się z Konferencją Wyższych Przełożonych Klasztorów Kontemplacyjnych. Powiedziano mi, że jest sprawa każdej z sióstr zdejmującej habit.

            – To są indywidualne decyzje, które wiążą się z powołaniem i osobistymi relacjami z Bogiem tych kobiet – tłumaczono mi. – Nie da się zatem nic na ten temat powiedzieć. Informacji o przyczynach tego zjawiska trzeba szukać gdzie indziej.

            Podobną odpowiedź uzyskałem w Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych. W świetle tych wymijających odpowiedzi, jakie usłyszałem, przytoczona wyżej ocena siostry Alberty wydaje się nader trafna. Może rzeczywiście potrzebna jest pokoleniowa zmiana w gronie przełożonych różnych szczebli, aby styl zarządzania zgromadzeniami zakonnymi przystawał do mentalności współczesnej kobiety? Tylko że to chyba marzenie ściętej głowy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne