Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki

            Antek kupił pieczywo i wrócił do domu. Z północy dochodził groźny pomruk Bałtyku, od zalewu wiał wiatr. Sztorm szalał na całego. Poczuł też, że mróz szczypie w uszy. Wyraźnie zaczęła spadać temperatura.

            W domu, oprócz Morsa i Krystyny, na werandzie siedział Guma odziany w wodery.

            – Przyszedł Guma i namawia, żeby jechać na plażę – zagadnął Mors. – Pojedziemy, co?

            – No pewnie – odpowiedziałem ochoczo, w końcu po to tu przyjechałem.

            Zjedliśmy śniadanie, napiliśmy się kawy i ruszyliśmy we trzech nad Bałtyk. Tym razem pojechaliśmy od razu pod brzózki koło Piasków.

            Antek pierwszy wszedł do wody z kaszorem w miejscu za małym cypelkiem, w którym falowały duże ilości wodorostów, patyków i innego morskiego śmiecia. Za nim pośpieszył nerwowo Guma. Mors spokojnie przygotowywał sobie kaszor, ćmiąc spokojnie papierosa. Ruszył w fale dopiero wtedy, gdy wyrzucił niedopałek.

            Zagarniałem kaszorem śmieci i raz po razie wyrzucałem na plażę. Nic szczególnego nie udało mi się wyłowić – kilka niewiele wartych drobiazgów, żadnego grubszego kawałka. Ale uparcie wracałem w fale. Za którymś razem rzucam okiem, co robi Guma. I widzę, że ten prze uparcie w kierunku otwartego morza. Woda już mu sięgała powyżej bioder. Zdziwiłem się, ale zdając sobie sprawę, że Guma ma za sobą wiele doświadczeń pomyślałem, że pewnie wie, co robi. Widocznie musiał coś zauważyć i chce to dostać. Nagle duża fala uderzyła w Gumę, zalewając go niemal po szyję. Gumę rzuciło do tyłu, ale szybko się pozbierał i odwrócił przodem do plaży. W tej samej chwili druga fala uderzyła go w plecy i rzuciła na kolana. Na moment zniknął pod wodą. Guma podniósł się po raz drugi i zaczął przeć do brzegu. Ale z takim wysiłkiem, widocznym nie tylko na przerażonej twarzy, jakby ciągnął za sobą jakiś ogromy ciężar. Ruszyłem w jego stronę, Mors coś krzyczał do mnie, ale słowa porywał wiatr.

            – Podaj, kurwa, kaszor! – wrzasnął Guma, gdy już byłem w niewielkiej odległości od niego.

            Wyciągnąłem kaszor siatką w jego stronę, chwycił się metalowej obręczy, a ja zacząłem ciągnąć go w kierunku plaży. Nie było łatwo, a i Guma poruszał się niemrawo, bo pewnie miał w woderach wody po brzegi. Ale udało się – wreszcie stanął na plaży, pochylił się i oparł dłonie na kolanach, oddychając ciężko. A my patrzyliśmy na niego jak urzeczeni, bo w różnych miejscach jego woderów tryskały strumyki wody, jak z dziurawej beczki.

            – Coś ty, Guma, założył na siebie, do cholery! – nie wytrzymał Mors.

            Guma wyprostował się, przez chwilę jakby zdziwiony patrzył na wodę sikającą z jego woderów wieloma strumieniami.

            – Kurwa, złapałem stare, dziurawe wodery! – odpowiedział Guma, jakby nie bardzo wierząc swoim oczom.

            – Dziurawe, kurwa!? – rozzłościł się Mors. – Są jak sito, Guma! Ściągaj to gówno i właź do samochodu, bo zamarzniesz!

            Guma posłusznie ściągnął wodery z tyłka i usiadł na siedzeniu w otwartych drzwiach auta. Pomogliśmy mu zwlec stare wodery z nóg. Za chwilę zamknął za sobą drzwi.

            – No to żeśmy się nałowili, trzeba wracać – mruknął Mors, któremu powoli przechodziła złość i włączył się rozsądek.

            Wsiedli do samochodu – Mors za kierownicą, Antek obok niego.

            – Mogliśmy zostać, nic by mi się nie stało… – milczący do tej pory Guma odezwał się nieśmiało z tylnego siedzenia.

            – Co ty, Guma, pierdolisz! – Mors znowu znowu się rozzłościł. – Wyjeżdżaliśmy, było piętnaście na minusie, a do wieczora będzie z dwadzieścia, chcesz wykorkować!?

            – A pamiętasz? W listopadzie byłem w jeszcze gorszych tarapatach i co, stało mi się coś? – Guma trochę zaczepnie.

            – Co się stało w listopadzie? – zapytałem zaciekawiony.

            – Opowiedz mu, kurwa… – warknął Mors i ruszył z miejsca.

            Guma zaczął opowiadać. Pod koniec listopada temperatura na Mierzei była wprawdzie na plusie, ale oscylowała wokół zera. Guma ze swoją ekipą pewnej nocy wybrali się na robotę. Poszli nad zalew, w miejsce, co do którego byli niemal pewni, że znajdą bursztyn.

            – Gdzie to było dokładnie? – przerwał mu Mors.

            – Tam miej więcej, gdzie podobno stary Piróg miał, kurwa, kopać bursztyn po śmierci – zaśmiał się Guma.

            – Jak to kopał bursztyn po śmierci? – byłem przyzwyczajony do różnych, najdziwniejszych nawet historii, jakie zasłyszałem od mieszkańców Mierzei, ale to już mi się nie mieściło w głowie.

            – Aaa, to też niezła historia – roześmiał się Mors i pokrótce opowiedział, o co chodzi.

            Gdy tylko zmarł stary Piróg, o którym mówiło się, że był arcymistrzem kopania bursztynu, jego córka Jadwiga zdecydowała, że będzie kontynuować tradycję ojca. Zorganizowała swoją ekipę i na początek postanowiła kopać w miejscu, w którym ostatni swój raz przed śmiercią pracował stary Piróg. Nie bez powodu wybrała to właśnie miejsce nad zalewem – wszyscy wiedzieli przecież, że jednym z największych atutów jej ojca była niezwykła intuicja, dzięki której zawsze trafiał w bursztynonośny pokład i wypłukiwał najpiękniejsze w okolicy okazy bursztynu. Zresztą na miejsce to namawiał ją Mufa, kiedyś pracujący z jej ojcem, a teraz przygarnięty do ekipy przez Jadwigę. Mufa był znany z tego, że nie stronił od trunków wszelakich, przez co wyróżniał się amarantowym nosem. Ale był znany również z tego, że – podobnie, jak ojciec Jadwigi – potrafił tym swoim nochalem wyniuchać najlepsze miejsca do kopania bursztynu. Wiadomo było, że jak Mufa powie: tu kopiemy, bo tu jest to, czego szukamy, to nie było co wchodzić w dyskusję z nim, chociażby miejsce nie wiadomo jak się nie podobało, bo w 99 przypadkach na sto Mufa miał rację. Po prostu przynosił szczęście i był gwarantem dobrego urobku. Dlatego chętnie był zabierany na robotę i na brak zajęcia nie mógł narzekać. A jak się często chodzi na robotę, to i większe prawdopodobieństwo wpadki. Mufę strażnicy trzykrotnie przyłapali na gorącym uczynku, czyli podczas kopania bursztynu. Za każdym razem jednak udawało mu się jakoś wykaraskać z tarapatów. A szczególnie chętnie był zapraszany do współpracy przez świętej pamięci Piróga.

            – Może to właśnie Mufa był źródłem tych niesamowitych sukcesów starego? – Mors zamyślił się na chwilę. – Aaa, cholera wie... – machnął ręką.

            Jadwiga i jej ekipa poszli w nocy. Znaleźli miejsce, rozkładają sprzęt – węże, pompę, sztycę i całą resztę, potrzebną do tej roboty – odpalają pompę… i nagle widzą, że między drzewami miga kogut wozu patrolowego.

            – Prawdopodobnie skład patrolu nie tworzyli ci najbardziej rozgarnięci, bo zwykle wyłączają koguta – zaśmiał się Mors.

            Na ten widok wszyscy w ekipie, nie dbając o rozłożony sprzęt rzucają się do ucieczki… Udało im się, nikt nie wpadł… Ale Jadwidze żal było porzuconego sprzętu, więc zarządziła, że pójdą i sprawdzą, co z nim. A nuż patrol niczego nie zauważył?

            Poszli tam po pewnym czasie, gdy już świtało. Idą powoli przez las, rozglądając się czujnie dookoła siebie. Nagle Jadwiga zatrzymuje się i kładzie palec na ustach.

            – Ciiicho… – mówi, chociaż nikt nie rozmawia i nie robi żadnego hałasu.

            Zatrzymują się wszyscy i z uwagą nasłuchują. I każdy z nich słyszy dobiegający z oddali terkot pompy.

            – Ktoś kopie – wyrokuje Mufa.

            Spojrzeli po sobie i poszli dalej, jeszcze ostrożniej, bezgłośnie jak duchy. Po pewnym czasie ktoś szeptem zauważył, że pompę słychać coraz wyraźniej. Nieco zaniepokojeni, ale i ciekawi, przeszli jeszcze ze sto metrów – terkot pompy narastał, podobnie jak ich ciekawość i niepokój. Parli więc dalej do przodu.

            – To u nas kopią – stwierdziła nagle Jadwiga i zatrzymała się.

            – Może psy znaleźli nasze graty i wzięli się za kopanie – przypuścił Mufa. – Popatrzmy, co tam się dzieje – dodał i wysforował się do przodu.

            Reszta poszła za nim. Wszyscy pochyleni, wstrzymują oddech, uważają, żeby jakaś gałązka nie trzasnęła pod stopą, chociaż to akurat było zbyteczne, bo terkotanie pompy zagłuszało wszelkie inne odgłosy, ale mimo to starają się iść jak najciszej.

            Są już blisko, teraz już pewni, że ktoś kopie bursztyn na ich miejscu, pewni też, że używa ich sprzętu pozostawionego tu nocą. Pierwszy idzie Mufa. Jeszcze tylko minąć kępę krzaków, zasłaniającą widok, i wszystko będzie jasne. Mufa wysuwa się ostrożnie zza krzaków i nagle cofa się zmieniony na twarzy. Przeciera oczy i jeszcze raz wychodzi zza krzaków. Przez chwilę stoi jak skamieniały.

            – O matko przenajświętsza! – krzyczy nagle i pada na kolana. I dłonie składa jak do modlitwy.

            Pozostali czują, że dzieje się coś niezwykłego. Lęk ich ogarnia, ale ciekawość bierze górę i – w ślad za Mufą – wychodzą ostrożnie zza krzaków. I wszyscy stają murem, i oczom nie wierzą, bo pompa rzeczywiście pracuje, sztyca wgłębia się w ziemię, a wokół razem z tryskającą wodą sypie się bursztyn… Mufa zaklinał się na wszystkie świętości, że widział ducha starego Piróga i choć nikt z pozostałych go nie widział, to i tak wszyscy uwierzyli w zapewnienia Mufy i zgodnie doszli do wniosku, że to duch ojca Jadwigi wrócił z zaświatów i zabrał się do roboty, której za życia nie udało mu się dokończyć.

            Wkrótce wieść o tym, co się wydarzyło, z szybkością gromu obiegła całą okolicę. Mało kto wierzył w to, co usłyszał, a niektórzy w głos się śmiali.

            – Musiał Mufa nieźle podrinkować wcześniej, że starego Piróga świętej pamięci przy sztycy zobaczył – mówili, krztusząc się ze śmiechu.

            Nie wierzyli niby, ale zasłyszaną opowieść przekazywali z ust do ust. Jedni się dziwowali, inni – słuchając z zaciekawieniem – uśmiechali się pod nosem, a jeszcze inni całkiem poważnie i z filozoficznym spokojem komentowali:

            – Na świecie różne dziwy się dzieją – i kręcili głowami, rozmyślając o niezbadanych zagadkach tego świata.

            Mufa należał do rodziny mocno związanej z Bałtykiem. Wyróżniała się pod tym względem jego matka, którą niemal codziennie można było spotkać na na plaży, szukającą bursztynu. Czynnie też uczestniczyła w połowach podczas sztormów. Właściwie nie było w tym jeszcze nic niezwykłego – nie ona pierwsza i nie ostatnia z miejscowych kobiet dorównywała mężczyznom w zdobywaniu bałtyckiego skarbu.

            Można więc powiedzieć, że niczym szczególnym się nie wyróżniała. Zasłynęła na Mierzei dopiero po swojej śmierci, gdy gruchnęła wiadomość, że zanim zeszła z tego świata, nakazała Mufie i pozostałym swoim synom spalić ciało, a prochy rozsypać nad Bałtykiem. Musieli przysiąc na wszystko, co święte, że spełnią jej ostatnią wolę. I słowa dotrzymali. Jej prochy wymieszały się z morskimi falami. Od tamtej pory wszyscy z szacunkiem wspominali i do dziś wspominają postać starej Kamyczkowej. Zresztą i jej synowie nie pozwalają o niej zapomnieć.

            – Pewnego razu, w nocy z pierwszego na na drugiego listopada, pojechałem nad morze na połów bursztynu – Mors powoli zaczął dobiegać końca swojej opowieści. – Wychodzę na plażę i moim oczom ukazał się niezwykły widok. Wszędzie było pełno światełek, na plaży, wydmie... Podchodzę bliżej, a to znicze. To Kamyczki zapalili je swojej matce w święto zmarłych.

            Mors zamyślił się przez chwilę, a później dodał:

            – Zarówno historia o zmarłym ojcu Jadwigi, który jakoby miał po śmierci wydobywać z ziemi bursztyn, jak i ta o ostatniej woli matki Mufy dużo mówią o duchowym życiu mieszkańców bursztynonośnego brzegu Bałtyku. Życiu, w którym morze i jego skarb, jakim się hojnie czasem dzieli z ludźmi, odgrywa decydującą rolę, żłobiąc głęboki ślad w ich świadomości. Odnosi się czasem wrażenie, że i Bałtyk, i bursztyn urastają do rangi potęg, trzymających w swoich objęciach losy ludzi Wybrzeża. Potęg, które raz wzbudzają strach, raz dają poczucie szczęścia i spełnienia. Potęg, do których jeśli nie podchodzi się z czcią, to na pewno z ogromnym szacunkiem – Mors znowu się zamyślił, jakby rozważając duchowość ludzi Mierzei, a może sam zaskoczony słowami, jakie wypowiedział na ten temat. Później zwrócił się do Gumy:

            – No dobra, skończ o tej swojej przygodzie.


Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.

Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierzei...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne