Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki
Gawędziliby dalej, ale drzwi pracowni Ospy otworzyły się i pojawiła się najpierw Krystyna, a za nią Ospa.
– No to możemy jechać – jej głos zdradzał, że była zadowolona z transakcji. Nie usiadła już na swoim miejscu na kanapie, lecz zaczęła się powoli przesuwać w stronę drzwi.
– Zaraz, zaraz… – Ospa chyba zauważył, że Antek jest świetnym słuchaczem, a takiej zdobyczy nie miał zwyczaju łatwo wypuszczać z rąk. – Dokończę jeszcze tylko o tych beczkach…
Usiadł w swoim fotelu, Antek również, a Krystyna, która już zdążyła przesunąć się prawie do samych drzwi, niechętnie, ale posłusznie wróciła. Nie usiadła jednak na kanapie – podeszła do niej z tyłu jednym pośladkiem przysiadając na jej oparciu. Świadomie lub podświadomie dawała do zrozumienia, że nie zamierza już zbyt długo tu zabawić.
– Otóż te płonące na plaży beczki mocno wbiły się w świadomość mieszkańców Mierzei – podjął temat Ospa. – Ale nie tylko Mierzei, bo trzeba wam, prawda, wiedzieć, że przeszły do tradycji znakomitych rzemieślników, czy może artystów, zajmujących się obróbką bursztynu. Do tego stopnia, że w herbach cechów bursztynników gdańskich, a nawet, prawda, królewieckich, długo jeszcze poczesne miejsce zajmowały trzy płonące beczki…
– Dlaczego akurat trzy? – z głupia frant zapytał Antek i zaraz pożałował tego pytania widząc, że Ospa spojrzał na niego z ukosa.
– Ja wiem, dlaczego? – wzruszył ramionami i pomyślał chwilę. – Może dlatego, że trójka była i jest do dziś uważana za liczbę magiczną, o szczególnej mocy, prawda, a może dlatego, że trzy elementy herbu znakomicie się komponują pod względem graficznym, a może… – znowu zawiesił głos i jakby uśmiechnął się lekko do swoich myśli. – Może dlatego, że płonące na plaży beczki spełniały trzy funkcje, prawda… Można się było przy nich ogrzać, dawały światło no i stanowiły wabik dla statków, które padały ofiarą pirackiego procederu, prawda… – roześmiał się zadowolony ze swojej koncepcji. – Ale dzisiaj po tradycji trzech beczek nie ma już śladu. Wyobraźcie sobie, że założone niedawno stowarzyszenie bursztynników posługuje się herbem, w którym figuruje postać ludzka w woderach i kaszorem! – Ospa zmarszczył brwi. – Nie ma to nic wspólnego, prawda, z tradycją, o której mówiłem i archetypem kulturowym tej części polskiego wybrzeża!
Ospa był wyraźnie poruszony. Majka wstała, podeszła do jego fotela i przysiadła na oparciu dla rąk. Potem objęła go i przytuliła do siebie.
– No nie przesadzaj, kochanie… Ta tradycja niezupełnie zaginęła bez śladu – zaszczebiotała mu do ucha.
– A! No właśnie! – Ospa ożywił się.
– A! No właśnie! – roześmiała się Majka i z czułością postukała go po czole.
– Chodzi o to, że te trzy beczki są wciąż obecne na moim stoisku handlowym, prawda, i to wcale nie tak przypadkiem – twarz Ospy rozjaśniła się. – Na dwóch beczkach opiera się szeroka decha, na której, prawda, rozkładam swoją biżuterię. Trzecia beczka, odwrócona dnem do góry, stoi przed stoiskiem, a na jej dnie, które – jak chyba wiecie, prawda – jest nieco wsunięte do wewnątrz, wsypuję sieczkę, czyli ten drobniutki bursztyn na nalewkę. Najlepsze jest to, prawda, że w ten sposób rodzi się wrażenie, jakby cała beczka była wypełniona tym bursztynem – roześmiał się. – Tak więc, prawda… – spoważniał nagle – …przynajmniej w ten sposób próbuję zachować pamięć o tej tradycji i nawiązywać do kultury regionu.
– To prawda – potwierdziła Krystyna. – Sama widziałam i początkowo tego nie dostrzegałam, ale Mors mi wyjaśnił, o co chodzi z tymi beczkami. Ale ja już muszę jechać – zwróciła się do Antka.
Antek wstał i ruszył za Krystyną do drzwi. Majka i Ospa zrobili to samo. W pewnym momencie Ospa wyprzedził wszystkich i stanął przed drzwiami wyjściowymi.
– Czekajcie… – jakaś myśl zaświtała mu w głowie. – Antek, słyszałeś o Dziadach?
Antka zamurowało i spojrzał z ciekawością na Ospę.
– Nie. A co to takiego?
Ospa uśmiechnął się tajemniczo.
– Masz czas po południu?
Antek spojrzał na Krystynę, która już trzymała za klamkę. Wzruszyła ramionami nieco zniecierpliwiona, jakby chciała powiedzieć, że może przecież robić, co chce. Ponieważ z Morsem planowali dopiero nocny wypad na plażę, odpowiedział:
– No mam, a co?
– No to zawieź Krystynę i wracaj, pojedziemy tam. Zobaczysz, prawda, co to Dziady.
W drodze powrotnej wstąpili jeszcze do sklepu po zakupy. Potem pojechali prosto do domu, gdzie Antek zdążył jeszcze chwilę porozmawiać z Morsem. Zapytał go o Dziady, wspomniane przez Ospę, tłumacząc, że Ospa zaprosił go na krótką wycieczkę, aby pokazać coś, co właśnie nazywał Dziadami. Mors uśmiechnął się.
– Mówi się, że istniała taka miejscowość, na wschód od Krynicy, bliżej Piasków – odparł Mors. – Podobno zsyłano tam wykolejeńców, ale i chorych na trąd. Podobno sami sobie budowali nędzne chaty i prowadzili bardzo ubogie życie, stąd nazwa tej wsi. Ale w źródłach trudno znaleźć cokolwiek na ten temat. Może Ospa się czegoś dokopał? Tak czy inaczej, to ciekawa sprawa.
Antek wrócił do Krynicy i zajechał pod drewniany dom Ospy. Ten już czekał na niego.
– Pojedziemy moim autem, to niedaleko, parę kilometrów zaledwie – powiedział do Antka. – Majka też z nami pojedzie, bo jeszcze tam nie była.
Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.
Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierzei...
Komentarze
Prześlij komentarz