Kobiety też potrafią zabijać, czyli o tym, jak ofiara przekształca się w kata cz. 1
Zabójstwa, których sprawczyniami są kobiety, zawsze bardziej poruszają opinię publiczną niż podobne czyny, dokonywane męskimi rękami. Nic dziwnego – funkcjonujący w świadomości społecznej stereotyp kobiety raczej nie przewiduje zachowań agresywnych. Znajduje on zresztą potwierdzenie w statystykach, bo zaledwie za 8-9 proc. zabójstw w Polsce odpowiadają kobiety. A rzadkie zjawisko zawsze jest bardziej interesujące niż pospolite.
Dlaczego kobiety zabijają? Na to pytanie nikt nie potrafi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Wiadomo jedno, zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn źródłem wszelkich aktów agresji są złe, negatywne emocje – żal, złość, nienawiść, poczucie krzywdy, zazdrość, które jednak muszą z czegoś się brać. Jak wynika z badań, przeprowadzonych przez Martę Łosińską w Zakładzie Karnym w Grudziądzu, prawie 60 proc. ofiar osadzonych tam zabójczyń to ich mężowie lub konkubenci. Co więcej, mniej więcej taki sam odsetek morderstw został popełniony we wspólnym mieszkaniu sprawcy i ofiary. Wniosek nasuwa się oczywisty – w tych przypadkach emocje popychające do przestępstwa musiały wynikać z wzajemnych relacji pomiędzy morderczynią i ofiarą, a mówiąc wprost, gromadziły się przez lata w rezultacie systematycznych aktów przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Jak mówią specjaliści, w pewnym momencie jednak kropla przelewa czarę goryczy i dotychczasowa ofiara zamienia się w kata. Doskonale opisuje ten mechanizm jeden z przypadków, przytoczonych przez Katarzynę Bondę w głośnej książce „Polskie morderczynie”.
Jedna kropla przelała czarę goryczy
Bohaterką tej historii jest Mirosława, pochodząca z rodziny chłopskiej w woj. pomorskim. Za mąż wyszła w wieku 22 lat. Razem z mężem prowadziła gospodarstwo, zajmując się hodowlą trzody chlewnej. A właściwie prowadziła je głównie ona, ponieważ z czasem mąż zaczął zajmować się głównie piciem, a po alkoholu awanturował się i znęcał nad Mirosławą, nie oszczędzając także swoich dwóch córek. Dziewczyny spały w jednym pokoju, ojciec i matka też mieli oddzielne sypialnie. Na noc wszystkie zamykały drzwi swoich pokoi na klucz od środka.
Mirosława chciała oddać męża na przymusowe leczenie odwykowe, ale w prokuraturze nic nie wskórała. Pewnego razu poszła do szpitala z rozbitą głową, informując, że podczas awantury została pobita przez męża. Postępowania w sprawie pobicia nie wszczęto, bo nie złożyła oficjalnego doniesienia. Jej zdaniem nie miało to sensu, bo wcześniej składała je trzynaście razy i nie dało to żadnego rezultatu.
Złożyła jednak pozew o rozwód i wkrótce była wolna. Ale tylko pozornie, bo były mąż nie chciał się wyprowadzić z domu. Nadal więc mieszkali wspólnie.
Do tragedii doszło pewnego grudniowego wieczoru. Były mąż wrócił do domu jak zwykle pijany. Córek nie było Zapowiedział, że zamierza sprzedać majątek, podzielić pieniądze na pół i niech każdy idzie w swoją stronę. Mirosławie zależało na tym, aby wszystko odziedziczyły córki. Postanowiła porozmawiać z nim.
– Weszłam do jego pokoju, ale on spał. Zaczęłam go budzić, a gdy się obudził, zaczął się rzucać na mnie – relacjonowała później. – Miałam ze sobą metalową rurkę, wzięłam ją ze sobą, bo wiele razy groził, że nas pozabija. I wtedy nie wytrzymałam, zaczęłam go walić tą rurką, gdzie popadnie, aż przestał się ruszać. A później nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić…
W usunięciu ciała pomogła matce młodsza córka. Zaciągnęły je do garażu, umieściły w dole po dawnym kanale i zasypały. Później Mirosława zabetonowała kanał.
Morderstwo zostało ujawnione po 11 miesiącach. Sąd skazał Mirosławę na 15 lat więzienia, zaś jej córkę – za to, że o morderstwie nie powiadomiła organów ścigania – na półtora roku.
Później sąd apelacyjny zmniejszył karę sprawczyni zbrodni do 12 lat, zaś córce zawiesił warunkowo.
Potrafił być taki cudowny, ale już nie dawała rady
Wiola ma w tej chwili 45 lat i ciągle jest szczupłą, atrakcyjną brunetką, chociaż ponad sześć lat spędziła za kratkami w zakładzie karnym. Mówi szybko i głośno, mocno gestykulując i potrząsając głową. Rozsiewa wokół siebie jakąś dziwną aurę, wzbudzając niepokój, chociażby tym, że w najmniej oczekiwanym momencie wybucha raptownie głośnym, nerwowym śmiechem, który gaśnie równie nagle, jak się rozpoczął. Równie nerwowa jest jej opowieść – przeskakuje z tematu na temat, nie kończy wątku, zaczyna nowy - trzeba być mocno skoncentrowanym, aby zorientować się w chronologii przedstawianych przez nią wydarzeń. To rezultat silnych emocji, których doznaje, gdy wraca do swojej – jak sama określiła – mrocznej przeszłości.
– Tak, zabiłam swojego męża Karola tłuczkiem do mięsa, chociaż bardzo go kochałam – wyznaje na początku rozmowy i przez chwilę zastanawia się. – Tak mi się przynajmniej wydawało kiedyś, bo teraz nie wiem, czy to była miłość… W każdym razie nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Zresztą on też nie wyobrażał sobie życia beze mnie, zawsze tak mówił, gdy zorientował się, że przeholował. Wtedy potrafił być taki cudowny…
Za swoją zbrodnię została skazana na osiem lat więzienia. Karę jej skrócono za dobre sprawowanie.
Wychowała się jako jedynaczka w tak zwanej dobrej rodzinie – ojciec był wziętym lekarzem, pracował w jednym z warszawskich szpitali. Matka, choć ukończyła pedagogikę, nie pracowała. Zajmowała się domem. Tak po ślubie uzgodnili z ojcem, ale Wiola podejrzewa, że to była decyzja ojca, bo dla niego ważna była przede wszystkim kariera, zaś matka potulnie się podporządkowała. Tak zresztą było zawsze – o wszystkim decydował on, chociaż w domu rzadko przebywał. Gdy zaś pojawiał się, zamykał się w swoim gabinecie i wszyscy w domu musieli chodzić na paluszkach, bo pan domu pracuje. Wiolę zaś traktował jako zło konieczne. Wpadał w szał, gdy głośniej się zachowywała. O jakimkolwiek kontakcie z ojcem mogła tylko pomarzyć. Doszło do tego, że gdy przygotowywał pracę naukową, kazał oddać dziewczynkę na wychowanie do dziadków, u których pobyt przedłużył się do kilku lat.
– Czułam się jak nikomu niepotrzebny śmieć – wspomina Wiola, twardo patrząc w przestrzeń.
Gdy dojrzewała, czuła ogromną potrzebę akceptacji, zwłaszcza wśród chłopaków. Była gotowa na wszystko, byleby tylko ktoś się nią zainteresował.
– Co tu dużo gadać, wskakiwałam do łóżka każdemu, kto chciał. Tak chciałam być blisko kogoś, być ważna – mówi spuszczając wzrok. – Później czułam się jak szmata…
W podobny sposób, już jako studentka chemii, znalazła się w łóżku Karola. Zakochała się w nim, a on w niej i już zostali razem. Gdy była na ostatnim roku, wzięli ślub. Karol – absolwent ekonomii - pracował w banku. Nie zarabiał wiele, więc wynajęli mieszkanie w jednym z podwarszawskich miast, po wschodniej stronie stolicy.
– Karol był samotnikiem, z nikim się nie spotykał i mnie nie pozwalał. Twierdził, że nikt nie jest nam potrzebny – wspomina. – Rozumiałam to na swój sposób, że jestem dla niego całym światem i jak głupia cieszyłam się, bo on na pewno był dla mnie wszystkim.
Nikogo nie przyjmowali w swoim mieszkaniu i nigdzie nie wychodzili. Imprezowali sami – on kupował alkohol, ona robiła coś do jedzenia. Coraz częściej i coraz więcej pili. Coraz częściej podczas takiej imprezy robił jej sceny zazdrości. Chodziło mu o mężczyzn z firmy, w której pracowała jako laborantka, bo czasem opowiadała mu, kto przychodził, co mówił. A on słuchał i wypytywał, jak się ten, czy ów zachowywał, co mówił, jak na nią patrzył… W końcu obsesyjnie zaczął ją podejrzewać, że ma romans. Pierwszy raz ją uderzył, gdy podczas kolejnej popijawy nieopatrznie wspomniała, że ktoś jej powiedział komplement i próbował umówić się na randkę. Wpadł w szał, uderzył w twarz i zaczął dusić. Wyrwała się i zamknęła w łazience. Karol, gdy ochłonął, zaczął stukać w drzwi, prosić o wybaczenie i zapewniać, że to się już nie powtórzy. – Jak mi nie wybaczysz, to sobie coś zrobię – groził. Wyszła, padli sobie w ramiona, a później wylądowali w łóżku.
Po tym pierwszym razie jakby wór się otworzył – popychał ją, tłukł po twarzy, wyzywał od zdzir, kurew i szmat przy byle okazji. Później zawsze przepraszał Do poważnej awantury doszło, gdy kupiła sobie nową, seksowną sukienkę. Założyła ją w sobotę, gdy mieli zasiąść do zakrapianej kolacji. Poczerwieniał z wściekłości, jak ją zobaczył. – Ubrałaś się jak dziwka – wrzasnął i rzucił się na nią. Bijąc gdzie popadnie i rwąc na niej sukienkę. Na koniec zgwałcił ją, sycząc przez zaciśnięte zęby: Tego chciałaś? Tego? To masz, masz, masz…
Następnego dnia zauważyła, że nie ma karty bankomatowej do wspólnego konta, założonego w banku, w którym Karol pracował. – Nie będzie ci potrzebna, ja będę robił wszystkie zakupy, dla ciebie też i to, co do domu potrzebne – powiedział, gdy go zapytała o nią.
Do awantur dochodziło już codziennie. Pewnego razu sąsiedzi wezwali policję. Gdy funkcjonariusze zobaczyli Wiolę z rozciętym łukiem brwiowym, chcieli zabrać Karola do izby wytrzeźwień, ale ubłagała ich tłumacząc, że sama się zraniła. Kochała go przecież. Mimo to kilkakrotnie sama wezwała policję, ale zawsze w końcu wycofywała oskarżenie o pobicie.
Innym razem po uderzeniu upadła tak niefortunnie, że złamała nogę. Była wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Poroniła. A tak czekali na to dziecko, bo wcześniej jakoś nie wychodziło.
Wkrótce znowu zaszła w ciążę. Tym razem Karol na dłuższy czas zostawił ją w spokoju, bywał nawet opiekuńczy. Pił jednak coraz częściej, niemal co wieczór. Potrafił wypić sam całą butelkę brandy. Urodził się Kamil, Wiola poszła na urlop wychowawczy. Koszmar zaczął się, gdy po urlopie wróciła do pracy. Czy myślała o tym, aby wyrwać się z rąk tyrana i oprawcy?
– Bardzo często – mówi. – Ale nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego. A on powtarzał, że jestem jego całym światem.
Do tragedii doszło, gdy pewnego dnia musiała dłużej zostać w pracy. Karol wydzwaniał do niej co kilka minut, wreszcie wyłączyła telefon. Gdy wróciła do domu, dopadł ją ledwo zdążyła zdjąć płaszcz i buty. Dostała w twarz. Gdzie się pieprzyliście, na biurku?! – wrzeszczał. Uciekła do kuchni. Tam dostała drugi raz. Zatoczyła się na blat kuchenny, strącając z niego tłuczek do mięsa? Pamięta, że pomyślała wtedy: co tu robi ten tłuczek? Uderzył trzeci raz – upadła na podłogę. Chciała wstać i podparła się ręką trafiając nią na leżący tam nieszczęsny tłuczek. Karol zamierzył się po raz kolejny. Ale tym razem Wiola była szybsza. Oderwała dłoń od podłogi i z całej siły wyrżnęła Karola tłuczkiem w głowę. Osunął się na podłogę. Dalej niewiele pamięta. Tyle tylko, że – działając jak w transie – wrzuciła tłuczek do kosza na śmieci i zadzwoniła na pogotowie. I jeszcze jedno, to najbardziej – sześcioletniego wówczas Kamila, stojącego nieruchomo w drzwiach kuchni i jego okrągłe, wyolbrzymione strachem oczy.
Przyjechał lekarz. Powtarzała w kółko, że mąż się upił i przewrócił w kuchni, uderzając głową o zlew. Lekarz bez słowa wyjął telefon i wykręcił numer. Wkrótce pojawili się mundurowi…
Dopiero podczas przesłuchania dowiedziała się, że na ciele Karola doliczono się siedemnaście uderzeń tępym narzędziem. Sześć z nich trafiło w głowę.
Po wyjściu na wolność odebrała od matki swojego Kamila i przeprowadziła się do innego miasta – tym razem po zachodniej stronie Warszawy. Znalazła pracę w szpitalnym laboratorium, wynajęła mieszkanie. Czy żałuje tego, co zrobiła?
– Nie wiem – wyznaje. – Na pewno można było inaczej wyrwać się z tego zaklętego kręgu, ale ja nie potrafiłam.
Zaczęła go zabijać już wtedy, gdy urządziła pierwszą scenę zazdrości
Mariola ma dzisiaj 54 lata. Od 20 lat, czyli od momentu, gdy wbiła nóż w plecy swojego męża Jerzego, jest sama.
– Jak doszłam do siebie po tym, co się stało uznałam, że nie nadaję się do związku z mężczyzną i przyrzekłam sobie, że już więcej do żadnego się nie zbliżę. I przyrzeczenia dotrzymałam – milknie na chwilę, a później dodaje: - Zresztą Jurka kochałam, jak nikogo na świecie i jestem pewna, że nikt by już mu nie dorównał… Gdy dzisiaj patrzę z dystansem na nasz związek dostrzegam, że ten człowiek był dla mnie darem niebios. Ale w czasie, gdy byliśmy razem, nie było obelg, których by nie usłyszał z moich ust.
Dlaczego więc zabiła mężczyznę, którego kochała?
– To wszystko moja wina. Po prostu byłam oszalała z zazdrości o niego – tłumaczy. – Fakt, w końcu okazało się, że rzeczywiście mnie zdradzał, więc można by powiedzieć, że moja zazdrość była uzasadniona. Kłopot jednak w tym, że najpierw ja przez swoją zazdrość robiłam mu piekło, a on zaczął mnie zdradzać później.
Poznali się w czasie studiów podczas jednej z licznych imprez w akademiku. On był studentem Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, ona studiowała kulturoznawstwo na uniwersytecie. Od razu zwróciła na niego uwagę – był wysportowany, przystojny i taki jakiś wyluzowany. Nie był typem duszy towarzystwa. Raczej spokojny, trzymał się nieco na uboczu, a jednak - mimo to - wszyscy lgnęli do niego. Zwłaszcza dziewczyny.
– Nie wiem, dlaczego zainteresował się właśnie mną. Byłam taka przeciętna, raczej szara myszka. A jednak przez całą imprezę tańczył tylko ze mną – Mariola uśmiecha się do swoich wspomnień. – Czułam się, jakby mi ktoś nieba przychylił., jakbym znalazła skarb ogromnej wartości…
Wiadomo, jak już się ma skarb w swoich rękach, trzeba go chronić aby nikt go nie wykradł. Mariola tak właśnie traktowała swojego chłopaka. Jak skarb, który w każdej chwili może utracić. Dąsała się, gdy uśmiechnął się do jakiejś swojej znajomej, złościła i robiła mu wymówki, gdy spotkała go w towarzystwie dziewczyny z akademika, w którym mieszkał. Jemu to początkowo imponowało. Pewnie myślał sobie, że skoro jest zazdrosna, to zależy jej na nim. Wzięli ślub w 1983 r. On już wtedy skończył studia i uczył wychowania fizycznego w jednej ze szkół swojego rodzinnego miasteczka, położonego na północ od Warszawy. Mariola kończyła studia i przez jakiś czas po ślubie mieszkała jeszcze w akademiku. Widywali się w weekendy. Kazała mu wtedy opowiadać, co robił, z kim się spotykał. Gdy coś wzbudziło jej podejrzenia awanturowała się…
Dwa lata po ślubie urodził się syn Igor. Jerzy uznał wtedy, że ma dość szkoły i nędznych zarobków. Kolega ze studiów załatwił mu pracę w firmie handlującej wypasionymi odkurzaczami. Wtedy dopiero się zaczęło… Całymi dniami nie było go w domu, a ona odchodziła od zmysłów pod wpływem swoich wyobrażeń. A jak wracał znowu zaczynały się wymówki, oskarżenia… Jerzy początkowo próbował rozładowywać te napięcia za pomocą humoru. Zwykle mu się udawało. Później przestawał reagować. Wzdychał tylko, gdy znowu się zaczynało.
– Kiedyś o mało go nie zabiłam w złości, bo nie mogłam znieść, że ja do niego mówię, a raczej zrzędzę, a on bez słowa bierze gazetę i zaczyna czytać – wspomina. – Chwyciłam nagle taką dużą ciężką popielniczkę ze szkła i rzuciłam w niego. Roztrzaskałabym mu głowę jak nic, ale w ostatniej chwili zorientował się i uchylił. Najgorsze było to, że on tak naprawdę był wspaniałym mężem i ojcem. Owszem, abstynentem nie był, ale nie upijał się, a jak już mu się zdarzyło przesadzić z alkoholem, to stawał się bardziej wesoły. Nigdy agresywny.
Chociaż kiedyś, gdy wrócił do domu wieczorem bardzo zmęczony, a ona mu wytknęła, że pewnie jakaś baba go tak wykończyła, nie wytrzymał. Skoczył do niej, chwycił za ramiona i potrząsnął mocno. Zaraz jednak ją puścił, jakby zawstydzony tym, co zrobił. Innym razem zirytował się, gdy – Mariola sama już nie pamięta z jakiego powodu – ruszyła na niego z pięściami. Chwycił ją za ręce, a potem zaniósł do łazienki, wsadził do wanny i za pomocą prysznica zlał zimną wodą.
– Czułam się potem taka upokorzona – wspomina Mariola. – Chyba wolałabym, żeby mnie skatował.
Z czasem Jerzy się zmienił. Zaczął unikać domu, a raczej Marioli. Wracał do domu coraz później, czasem nawet nie tłumacząc, z jakiego powodu. Wtedy była już pewna, że ją zdradza i nie mogła znieść tej myśli. Wkrótce się przekonała, że miała rację. Pewnego październikowego dnia w 1995 r. poczuła się źle w pracy. Szef kazał jej pójść do domu. Z bólem głowy otwierała drzwi do mieszkania. Zaniepokoiło ją to, że zamknięte były tylko na górny zamek. Pełna najgorszych przeczuć cichutko weszła do środka. Już w holu usłyszała dziwne odgłosy, dobiegające z salonu. Bezszelestnie uchyliła drzwi i zobaczyła ich na kanapie - ona naga, on na niej. Świat zawirował jej przed oczyma. Omal nie upadła. Ale szybko doszła do siebie. Oni tak byli zajęci sobą, że nawet nie zauważyli jej obecności. W Marioli zawrzała krew. Zaczęła działać jak w jakimś w amoku. W aneksie kuchennym, przy zlewie był stojak z kuchennymi nożami. Chwyciła jeden z nich i doskoczyła do kanapy. Kobieta dopiero teraz ją zauważyła i wrzasnęła przeraźliwie. Jerzy nie zdążył nawet drgnąć. Z całej siły wbiła mu nóż w plecy. Potem powoli odeszła do kuchni i usiadła ciężko na krześle.
Kobieta, ciągle krzycząc, wydobyła się spod ciała Jerzego, zgarnęła swoje ciuchy i uciekła do łazienki. Mariola pamięta, że po chwili stuknęły zamykane drzwi wejściowe do mieszkania. Straciła poczucie czasu, więc nie wie, ile go minęło, gdy drzwi się otworzyły i kobieta, kochanka Jerzego, znowu się pojawiła. Mariola patrzyła na nią jak na postać z ekranu telewizora – podeszła do Jerzego, dotknęła go, potem do Marioli, coś mówiła, krzyczała… Wreszcie podeszła do telefonu i coś mówiła do słuchawki. Potem stanęła przy oknie i ukryła twarz w dłoniach. Tyle pamięta Mariola. I to, że czekały razem.
Mariolę sąd pierwszej instancji skazał na pięć lat więzienia.
– Adwokat twierdził, że mam szansę na uniewinnienie, a już na pewno na znaczne złagodzenie kary i namawiał, żeby apelować. Namówił rodzinę, żeby mnie przekonała, ale uparłam się – wspomina Mariola. – Zrozumiałam, że to wszystko moja wina i chciałam ponieść karę. Zrozumiałam, że zaczęłam mojego Jurka zabijać w chwili, gdy pierwszy raz urządziłam mu scenę zazdrości.
Z przytoczonych już badań Marty Łosińskiej wynika, że najczęstszym narzędziem zbrodni domowej, dokonywanej przez kobiety, jest nóż, zazwyczaj kuchenny. Może też być nim każdy inny przedmiot, znajdujący się akurat w zasięgu ręki, którym morderczyni uderza wielokrotnie, jakby chcąc rozładować przepełniające ją silne emocje, zadając rozległe obrażenia. Nierzadko też zadają śmierć przez uduszenie, najczęściej dociskając do twarzy śpiącej osoby poduszkę
Komentarze
Prześlij komentarz