Inny świat, inni ludzie, inne wartości, czyli życie za żelazną bramą
Chociaż ostatnimi laty wiele się zmieniło w rzeczywistości więziennej, to jednak nadal odnotowuje się wiele przypadków przemocy, pobić, znęcania się fizycznego i psychicznego. I to zarówno wśród więźniów, jak i w relacjach pomiędzy służbą więzienną i osadzonymi.
Jak podkreślają autorzy opracowań na temat subkultury więziennej, wśród osadzonych funkcjonują trzy podstawowe grupy. Najwyżej w hierarchii stoją grypsujący, czyli gitowcy. Nazywają siebie ludźmi, w odróżnieniu od więźniów funkcjonujących w dwóch pozostałych grupach – frajerów i cweli – którzy w ich przekonaniu ludźmi nie są. O ile przynależność do grypsujących lub frajerów jest dobrowolna, do grupy cweli trafia się za swoją przeszłość – przestępczą lub nie. Obligatoryjnie zaliczani są do niej skazani za gwałty, czyli tzw. majty, zwłaszcza za gwałt na nieletniej, mordercy dzieci, pedofile, homoseksualiści, byli policjanci, niektórzy żołnierze, pracownicy służby więziennej itp. Osadzani są w całkowitej izolacji od innych więźniów, w tak zwanych ochronkach. Dlaczego?
Przemo chce do gitów
– Bo mieliby prze..bane, nikomu nie życzyłbym takiego losu – uśmiecha się Przemo, krępy pięćdziesięciolatek, za kratkami spędził prawie 20 lat swojego życia. Po raz pierwszy trafił do więzienia za udział w bójce ze skutkiem śmiertelnym. Ostatni raz przesiedział tam dwa lata za pobicie policjanta. Jak twierdzi, zrobił to przez przypadek.
– Miał mnie syn odwiedzić wieczorem – opowiada. – Nie ma go i nie ma, to wyjrzałem przez okno. Patrzę, stoi przy klatce, a przy nim jakiś gość. Drugi parę kroków dalej. Ten, co stał bliżej, łapie go za rękaw i szarpie. Zagotowało się we mnie i lecę na dół. Co jest, pytam. A ten drągal się odwraca i mówi: nie wp…laj się. Tyle mi wystarczy. Skoczyłem i zacząłem nap…lać. Później się okazało, że to policjant w cywilu.
Jeśli skazany nie otrzymał przydziału „na ochronkę”, do niego należy wybór, czy chce odsiadywać karę z grypsującymi, czy nie.
– Jak pierwszy raz mnie wsadzili, to na dzień dobry była rozmowa z wychowawcą. Zapytał, co wiem o grypsowaniu. Ja na to, że co nieco wiem i chcę do celi z grypsującymi. Przecież wszystkich, co znałem na wolności, grypsowali, trochę opowiadali, więc wybór dla mnie mógł być tylko jeden. Wtedy wychowawca mi przewinął, że to przeciwstawianie się administracji i czy wiem, z czym to się wiąże. Chodziło mu o to, że grypsujący nie mogą iść na żadną współpracę ze służbą więzienną, tracą więc pewne bonusy, jak dodatkowe widzenia, paczki żywnościowe, a o warunkowym to można było zapomnieć. Jak tylko mógł, chciał mi obrzydzić grypsowanie – wspomina Przemo. – Stałem twardo przy swoim i poszedłem na celę z ludźmi. Miałem farta, bo był tam taki jeden, co mnie znał. Przyjeżdżał do mojego miasta, bo kręcił z siostrą kumpla i czasem razem żeśmy balowali. Dobrze mnie wtedy przyjęli, ale nie wystarczyło jego słowo za mnie, dokładnie mnie sprawdzali, czy przypadkiem nie jestem krzywy. Chodzi o to, co robiłem na wolności, czy kogo nie sprzedałem, takie tam…
Przeorany wybija klapę
Okazuje się, że sprawdzanie nowego przebiega wyjątkowo sprawnie, jak na warunki więzienne. Osadzeni bowiem mają dokładnie opracowany system komunikowania się, nawet ze światem zewnętrznym. Niejednokrotnie w przemycaniu informacji wspierają ich funkcjonariusze służy więziennej, czyli klawisze, przez grypsujących zwani gadami. Nie zawsze wynik takiej weryfikacji jest korzystny dla nowego Złą opinię może mu wystawić na przykład środowisko przestępcze, z którego się wywodzi. Dostaje jeszcze ostatnią szansę – zaczyna się pucować, czyli wyjaśniać, usiłując oczyścić się z zarzutów.
Bywa, że mu się udaje i zostaje wśród gitów, ale jest uważnie obserwowany i wystarczy najdrobniejsze przewinienie, odstępstwo od zasad grypsery, aby współwięźniowie wrócili do sprawy. Nie ma wówczas lekkiego życia – zostaje przez grypsujących więźniów przeorany, czyli dotkliwie pobity i nieformalnie wyrzucony z celi.
– Przeorany musi w try miga zwinąć swój mandżur (koce, prześcieradło itp., w które zawija dobytek) i wybić klapę (walić w drzwi lub przycisk dzwonka przy drzwiach) – tłumaczy Przemo. – Przychodzi gad i zabiera go.
Przedstawiciel służby więziennej prowadzi wyrzuconego do wychowawcy, który wyznacza mu nową celę, zajmowaną przez niegrypsujących.
Niedoszły git spada z łóżka
– Po otwarciu drzwi celi taki przeorany wyskakuje na korytarz ze swoimi rzeczami i oświadcza, że więcej tam nie wejdzie – mówi Ryszard, wychowawca w jednym z zakładów karnych, podlegających pod Okręgowy Inspektorat Służby więziennej w Łodzi. Nie zgadza się na podanie swego prawdziwego imienia i nazwiska, aby – jak to określił – nie mieć problemów z przełożonymi. – Na pierwszy rzut oka widać, że porządnie go obili. Mógłby złożyć wyjaśnienia, wskazać oprawców, wówczas dowódca zmiany pisze raport, wzywa lekarza więziennego, który robi obdukcję, a dyrektor więzienia kieruje taki raport do prokuratury jako doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Może się to skończyć dodatkowymi wyrokami dla sprawców pobicia.
Wychowawca milczy przez chwilę, zbierając myśli.
– Ale to tylko teoria – kontynuuje. – Bo ja w swojej karierze jeszcze się z takim przypadkiem nie spotkałem. Zwykle pobity przekonuje, że coś mu się tam przydarzyło bez udziału współwięźniów. Na przykład spadł z łóżka. I nic z tym nie można zrobić, bo nie ma wyjaśnień, wskazania sprawców, więc nie ma sprawy. Pozostaje tylko przydzielić inną celę. Ja ich nawet rozumiem, bo podkablowanie, to jedno z najcięższych przewinień dla osadzonych, a on przecież pozostaje w zakładzie. Nawet gdyby go wywieźć do innego, to zła sława pójdzie za nim. Nikt by nie chciał znaleźć się w jego skórze.
Frajernia za klucze
Recydywista Przemo chmurzy się na sugestię, że nowy zwykle jest bity i ograbiany z tego, co z sobą przyniósł do celi.
– Słyszałem, że na frajerskich celach czasem tak było, ale tam przecież nie mają żadnych zasad. U ludzi nic takiego nie mogło się zdarzyć – przekonuje. – Mały wpierdol może być dla zabawy, jak rzeczywiście przeskrobał na wstępie. Ale nikt mu nic nie zabierze. Na przykład, ale to było dawno temu – zastrzega – wchodzi taki chłopaczyna i ani be, ani me. Ze strachu chyba języka w gębie zapomniał. No to jeden mu rzucił ręcznik pod nogi. Temu się chyba coś w garnku poprzesuwało, bo wytarł buty w ten ręcznik, a później go podniósł. Dwa przewinienia z mety. Nie wyciera się butów w ręcznik i nie podnosi go z parkietki. Dostał trochę na przywitanie, ale co to za bicie było. Teraz już takich numerów nie robią. Inny znowu był jakiś taki wesołek. Wpadł na celę, krzyknął coś i zaraz do pierwszego z grabą wyciągniętą. Nawet nie wiedział, czy grypsuje, czy nie i z grabą. Sam też nie przewinął, czy grypsuje. A było tak, że nie grypsował, tylko chce grypsować No i ten pierwszy z miejsca mu wygarnął w garnek. Inni trochę poprawili, ale niewiele. Żeby sobie zapamiętał, że git nie podaje ręki frajerowi. Prawdziwy git może się tak przywitać tylko z prawdziwym gitem.
Jak zapewnia recydywista, wesołek kariery nie zrobił. Wprawdzie po pierwszym „delikatnym” obiciu został przyjęty do grupy gitów, przewinięto mu bajerę (zapoznano z zasadami grypsowania i obowiązującymi normami) i wyglądało, że wie, o co w tym wszystkim chodzi... Ale jednak wpadł w pułapkę.
– Przed apelem gadowi, ustawionemu przez kolesia z celi, niby przypadkiem upadły klucze. Pod same nogi wesołka. A ten, może jeszcze zaspany, podniósł je z parkietki. Przecież wiedział, że git nie może dotknąć kluczy, a przede wszystkim schylić się przed gadem. Trzeba było widać jego minę, jak skumał, co zrobił – opowiada Przemo. – Jeszcze tego samego dnia przeorali go, musiał wybijać klapę i wzięli go na frajernię. Ale to mu trzeba oddać, że nie sprzedał nikogo.
Nie pękł, miał szacunek
Problemów z przyjęciem do grona grypsujących nie miał Student – szczupły, wysoki, ogolony na zero trzydziestolatek. Pierwszy raz znalazł się w zakładzie karnym pod koniec pierwszej dekady XXI wieku za kradzież z rozbojem przy użyciu niebezpiecznego narzędzia. Stało się to w okresie, gdy studiował na politechnice w jednym z miast na południu Polski. Odsiedział wówczas półtora roku. Na uczelnię już nie wrócił. Po odsiadce na wolności wytrzymał zaledwie rok. Wziął udział w kolejnym napadzie i otrzymał trzyletni wyrok. Jak twierdzi, skończył z „bandziorką” i nie zamierza już wracać do więzienia. Pracuje, założył rodzinę. Opowiada o swoim pierwszym pobycie za kratami.
– Zacząłem grypsować już na śledczym. Jak tylko wjechałem na celę, to koleś, który tam był, zapytał, czy grypsuję. Ja na to, że nie wiem i jego zapytałem o to samo. Grypsował, więc powiedziałem, że ja też chcę. Obejrzał moje papiery i przewinął o mnie ziomalowi, który – jak mi powiedział – podnosi do grypsowania. Sprawdzili mnie i następnego dnia już grypsowałem – wspomina Student. – Dostałem trzy tygodnie na poznanie wszystkich zasad i reguł i po tym czasie miałem wszystko obkute. Nie żałowałem, bo jak grypsujesz, to nikt ci bez powodu nie nawtyka, nie pobije i zawsze możesz liczyć na wsparcie ludzi.
Mniej szczęścia miał rówieśnik Studenta, który kilka miesięcy później trafił do jego celi.
– Wszedł poobijany. Jak go dowieźli do zakładu, tradycyjnie zapytali, do jakiej celi chce iść. On powiedział, że do grypsujących i wtedy oberwał w twarz i parę pał. Ponowili pytanie, a on to samo i znowu wpierdol. Powtarzali to parę razy, koleś był twardy, więc im się znudziło i dali go tam, gdzie chciał – opowiada Student. – Na wstępie miał piekło, ale nie pękł i to mu się opłacało. Oczywiście był sprawdzany, okazało się, że jego białko było czyste, więc grypsował, ale od samego początku zyskał sobie szacunek.
Glinę zabija wariat
Więźniowie grypsujący szczycą się tym, że wszyscy należący do tej grupy są równi i nikt nie może się wynosić ponad innych. Chociaż przyznają, że są i tacy, którzy cieszą się szczególnym szacunkiem. Decyduje o tym ich przestępcza przeszłość, fakt, że nigdy nikogo nie sprzedali, staż w zakładzie karnym, rygorystyczne przestrzeganie zasad grypsery, nie podejmowanie współpracy z administracją więzienną, a nawet spektakularne akty przeciwstawiania się jej zarządzeniom i poleceniom. Niewielkie znaczenie ma rodzaj przestępstwa, jakie popełnili.
– To bzdura, że wszyscy kłaniają się w pas kolesiowi, który ukatrupił na przykład policjanta – tłumaczy Przemo. – Fakt, psa nikt nie żałuje, ale taki czyn ściąga nieszczęście na ludzi ze środowiska, bo rozwściecza gliny, którzy chcą wziąć odwet i robią pogrom wśród naszych. Zabić glinę może wariat albo ktoś, komu puściły nerwy, a tacy nie cieszą się uznaniem.
Bez większego wpływu na życie środowiska gitów pozostają także sprawcy najcięższych przestępstw – wielokrotni mordercy, płatni zabójcy itp.
– Otrzymują status więźnia niebezpiecznego i są całkowicie izolowani od pozostałych osadzonych – tłumaczy wychowawca Ryszard. – Trzymani są w jednoosobowych celach, z przyśrubowanym do podłogi stołem i taboretem, drzwiami oddzielonymi siatką ochronną, oknem zasłoniętym plastikową lub metalową blindą… Oddzielnie i pod specjalnym nadzorem wychodzą na spacery, do lekarza, łaźni itp.
Lepiej stanąć na parkiecie
Najwyżej stojący w hierarchii grypsujących więźniowie, zwani mącicielami, rozstrzygają konflikty, decydują kogo podnieść do rangi grypsującego, a kogo „schować do wora” (wyeliminować z grypsery). Dzieje się to na tak zwanych rozkminkach.
– Ale to nie znaczy, że nie liczą się z pozostałymi ludźmi – zastrzega Przemo. – Pytają ich o zdanie, bo wiedzą, że jak coś będzie nie po ich myśli, to stracą na tym. Słyszałem o takim przypadku, że mąciciel olał pozostałych i sam trafił do wora.
Drobniejsze konflikty grypsujący rozstrzygają między sobą. Czasem rozstrzygane są wyjściem „na parkiet”, czyli walką jeden na jednego. Pozostali grypsujący nie mogą wówczas włączyć się do bójki. Wyjście „na parkiet” jest dobrowolne, czyli wyzwany na pojedynek nie musi wyrazić na to zgody.
– Nikt mu za to nic nie zrobi, ale wiadomo, że odrzucenie wyzwania szacunku nie przysparza. Lepiej stanąć, nawet gdy wiesz, że przeciwnik jest silniejszy i dostaniesz wpierdol – ocenia Przemo. – W czasie solówki nie wolno kopać, bo kopie się tylko frajerów, a poza tym wolno prawie wszystko.
Walka kończy się, gdy jeden z przeciwników oświadczy, że ma dość. Wówczas podają sobie ręce i konflikt uważa się za rozwiązany.
Atanda wlecze na dźwięki
Pomiędzy grypsującymi i administracją więzienną panują szczególne relacje. Funkcjonariusze służby więziennej raczej starają się unikać konfliktów z tą grupą.
– Wiemy, jak się z nimi obchodzić i raczej dbamy o to, aby nie wywołać awantury, bo wtedy zaczynają się problemy – przekonuje Ryszard. – Po co nam to? – pyta retorycznie.
Nie zawsze jednak się to udaje. Bywa, że strażnik zachowa się wobec gita w sposób, przez grupę uznawany za obraźliwy.
– Jak ci gad przypudruje, to musisz już jechać po nim bez względu na to, co będzie dalej. To twój obowiązek – mówi Student. – A jak nie dajesz rady, inni ludzie muszą dać ci wsparcie. Jak ktoś widzi, że jesteś w opałach i nie stanie za tobą, może za to trafić do wora. Wiadomo, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ale i tak jesteśmy wtedy na przegranej pozycji. Często jazda kończy się tym, że wpada atanda (strażnicy uzbrojeni w pałki i tarcze) i zabiera człowieka na dźwięki.
Dźwiękami nazywana jest cela dźwiękoszczelna.
– Używana jest wtedy, gdy na przykład osadzonemu puszczają nerwy i zachodzi podejrzenie, że może być niebezpieczny dla samego siebie lub współosadzonych – tłumaczy Ryszard. – Wychodzi po pewnym czasie, jak się uspokoi i podpisze oświadczenie, że nie będzie sprawiał problemów
Według Studenta jednak, cela dźwiękoszczelna jest to jeden ze środków represji wobec niepokornych więźniów.
– Biorą tam człowieka i bywa, że tłuką do nieprzytomności, znam takie przypadki – zapewnia.
Wychowa przyznaje, że cela dźwiękoszczelna jest czasem w ten sposób wykorzystywana.
– Trzeba jednak pamiętać, że osadzeni są ludźmi, którzy przemoc maja we krwi i niektórzy tylko takie argumenty są w stanie zrozumieć – tłumaczy.
Teraz rządzi kasa
Zarówno byli więźniowie, jak funkcjonariusze służby więziennej przyznają, że tradycyjny podział środowiska przestępczego w zakładach karnych na trzy grupy zaczyna się powoli zacierać. Coraz większą rolę zaczynają odgrywać pieniądze i układy.
– Z moich obserwacji wynika, że wartości, jakie dominują w normalnym społeczeństwie, zaczynają się przekładać na środowisko więzienne – ocenia jeden ze specjalistów w Okręgowym Inspektoracie SW w Łodzi. – Znaczenia nabiera stan posiadania oraz znajomości i coraz większą rolę zaczynają odgrywać skazani za udział w przestępczości zorganizowanej, którzy mają i pieniądze, i układy. Różnie to bywa w różnych rejonach kraju, ale generalnie grypsera jest w odwrocie.
Podobnego zdania jest Student.
– Przestało mi się podobać grypsowanie, bo widziałem coraz więcej przypadków odstępstw od reguł. A byłem w szoku, gdy zobaczyłem policjanta, któremu pozwolono grypsować. Zrozumiałem, że nie ma to już żadnego sensu – tłumaczy. – Zaczęła rządzić kasa i kolesiostwo, bo każdy chce spędzić tam czas jak najwygodniej.
Konfident też grypsuje
Zdarzają się nawet przypadki, że grypsujący współpracują z administracją.
– Dostajemy na przykład cynk, że będzie dostawa narkotyków. Odczekujemy jakiś czas, żeby nie padło podejrzenie na informatora i robimy nalot. Prawie zawsze jest trafiony – mówi wychowawca Ryszard. – Dostawcami alkoholu lub dragów bywają pracownicy służby więziennej, a najczęściej odwiedzający. Działkę przemycają często kobiety podczas widzeń intymnych, a mają je ukryte w pochwie. Tak dokładnie nie jesteśmy w stanie sprawdzić.
Recydywista Przemo przyznaje, że konfidenci są czasem znani przez współwięźniów, którzy jednak przymykają oko na ich działalność.
– Bo najczęściej sami mają coś na sumieniu – wyrokuje. – Kiedyś, jak miał szczęście, zostałby przeorany i wypędzony z celi. A jak nie miał, to bywało, że poza zwykłym przeoraniem, był brutalnie gwałcony i był już cwelem do końca życia. Teraz nawet konfident może grypsować. Świat stanął na głowie.
Według oficera prasowego jednego z zakładów karnych, zacieranie się tradycyjnych podziałów wśród bywalców więzień, to pozytywne zjawisko.
– Przecież grypsowanie polegało przede wszystkim na jawnym przeciwstawianiu się oficjalnemu porządkowi prawnemu, reprezentowanemu przez administrację więzienną – podkreśla.
Wątpliwości mają jednak niektórzy funkcjonariusze służby więziennej. Zwracają uwagę, że zwarte grupy kierują się pewnymi normami i zasadami, dzięki czemu zawsze można przewidzieć, co się wydarzy. Gdy zaś grupa rozpada się, przestają obowiązywać pewne reguły, staje się nieobliczalna. Ich zdaniem trudniej wówczas pracować.
Komentarze
Prześlij komentarz