W tym roku pierwsi osadnicy kolonizowaliby Czerwoną Planetę, gdyby udało się przeprowadzić projekt Mars One
Dziesięć lat temu pisałem reportaż o projekcie Mars One, który powstał z inicjatywy holenderskiego przedsiębiorcy. W 2013 roku było bardzo głośno o tym projekcie, a gdy ogłoszono nabór chętnych do udziału w nim, zgłosiły się tysiące osób z całego świata – oczywiście wśród nich znaleźli się i Polacy. Niektóre osoby, aspirujące do tej podróży w jedną stronę, już w momencie zgłoszenia znajdowały się w podeszłym wieku. Projektu jednak nie udało się zrealizować, co zresztą było do przewidzenia, ponieważ wielu naukowców wyrażało się o nim sceptycznie. Ostatecznie spółka Mars One, która miała prowadzić projekt zbankrutowała i dzisiaj nikt już o tym kosmicznym planie nie pamięta. A oto, jak sprawa wyglądała w 2013 roku.
Ponad 200 tys. ludzi z całego świata chce polecieć na Marsa, aby skolonizować planetę. Zgłosili się do projektu Mars One, prowadzonego przez holenderskiego przedsiębiorcę Basa Lansdorpa, choć wiedzą, że jeśli program dojdzie do skutku, nigdy już nie wrócą na Ziemię. Wiedzą też, że nie zarobią na nim, a nawet stracą. Bo za udział w programie trzeba zapłacić – od kilkudziesięciu do kilkuset złotych, zależnie od kraju, z którego się pochodzi. W grupie tej znajduje się 26 Polaków.
Mieszkańcy Ziemi mieli kolonizować
Marsa i nigdy już nie wrócić
na swoją planetę
Celem programu Mars One jest ustanowienie stałej kolonii ziemian na Marsie. Pierwszych czterech osadników ma wylecieć we wrześniu 2022 r. i dotrzeć do celu w kwietniu roku następnego. Dla pierwszych obywateli Marsa organizatorzy projektu zamierzają przygotować kapsuły mieszkalne, kompletnie wyposażone w potrzebne do życia przedmioty, a także w żywność. Kapsuły zostaną zainstalowane na czerwonej planecie przed przybyciem pierwszych astronautów. Co dwa lata do pionierów dołączać będzie kolejna grupa ludzi. Do 2033 r. kolonię ma zamieszkiwać 20 osób.
Tak z grubsza wygląda plan kolonizacji Marsa, którego koszt oszacowano na 6 mld dolarów. Oczywiście w projekcie nie wezmą udziału wszyscy, którzy się do niego zgłosili.
– Z tej ogromnej grupy ludzi tylko 24 osoby będą zostaną wybrane do dalszego etapu – mówi Kazimierz Błaszczak, 67-letni mieszkaniec Wieruszowa, najstarszy spośród Polaków, którzy zamierzają wyruszyć na podbój czerwonej planety. – Wybrani będą się szkolić przez osiem lat, aby przygotować się do lotu.
Wieruszowianin wierzy, że misja dojdzie do skutku. W ten sposób zrealizuje marzenie swojego życia. Od kilkunastu lat jest członkiem stowarzyszenia The Mars Society i działa w polskim oddziale tej organizacji. Celem stowarzyszenie jest doprowadzenie do załogowej misji na Marsa.
– Zawsze chciałem być świadkiem tego największego w historii człowieka wydarzenia, a najlepiej uczestniczyć w nim – tłumaczy Kazimierz Błaszczak. – Nie przeraża mnie to, że nie będziemy mieć powrotu na Ziemię. Przecież będę miał łączność za pomocą szerokopasmowego internetu z całą swoją rodziną. W taki sam sposób komunikuję się przecież z mój rodziną: córką Małgorzatą, która mieszka w USA, i synem mieszkającym we Wrocławiu.
Nie za takie pieniądze. NASA wykłada więcej i wciąż przekłada termin
Kandydat do marsjańskiej misji od zawsze – jak twierdzi – interesował się astronomią i astronautyką. W Wieruszowie założył i prowadzi Koło Astronomiczne, skupiające uczniów miejscowych szkół, podzielających pasję pana Kazimierza. Jednym z największych osiągnięć koła jest sprowadzenie radioteleskopu do obserwacji nieba o średnicy 13 metrów. Ma być zainstalowany na terenie jednej z wieruszowskich szkół.
Pan Kazimierz ma nadzieję, że zostanie zakwalifikowany do grupy, która poleci w kosmos. Mają o tym zdecydować widzowie telewizyjni z całego świata. Organizatorzy projektu Mars One zamierzają bowiem zorganizować reality show, który ma trwać od samego początku rekrutacji uczestników i przeciągnie się na ośmiomiesięczny okres lotu aż do momentu lądowania. Sprzedaż praw do transmisji programu ma być najpoważniejszym źródłem finansowania projektu.
W przeciwieństwie do Kazimierza Błaszczaka, naukowcy raczej sceptycznie patrzą na projekt Basa Lansdorpa. Prof. Paweł Moskalik z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika w Warszawie wręcz twierdzi, że to nie może się udać.
– Lot na Marsa jest możliwy, choć byłoby to bardzo trudne. Nie da się jednak tego zrobić w takim czasie i za takie pieniądze – mówi naukowiec. – Przecież testowanie, sprawdzanie, udowadnianie niezawodności potrzebnej aparatury musi trwać przez wiele lat. A ta aparatura nawet jeszcze nie istnieje. Ponadto pamiętajmy, że lot Apollo na księżyc, trwający tylko trzy dni kosztował 25 miliardów ówczesnych dolarów, co w przeliczeniu na ich dzisiejszą wartość daje astronomiczną kwotę 150 miliardów. Moim zdaniem to się nie wydarzy. Zwłaszcza, że organizatorzy przedsięwzięcia nie mają nawet tych 6 miliardów, o których mówią. Dla mnie jakikolwiek program zaczyna się wtedy, gdy ma budżet.
Według prof. Moskalika szansę realizacji ma natomiast program lotu na Marsa, przygotowywany przez NASA za pół biliona dolarów.
– Ale czy ma on sens z naukowego punktu widzenia? – zastanawia się naukowiec. – Zgadzam się z tym, że załogowa ekspedycja naukowa przyniesie więcej rezultatów niż badania wykonane przez sondę. Zawsze jednak trzeba sobie zadać pytanie, jakie inne badania, bardziej potrzebne człowiekowi, można zrealizować za te pieniądze. Myślę, że z tych właśnie powodów program NASA jest przesuwany w bliżej nieokreśloną przyszłość.
To, co się dzieje wokół projektu Mars One jest soczewką przemian społecznych
Ale w przekonaniu potencjalnego astronauty z Wieruszowa, projekt Mars One ma bardzo istotne znaczenie dla ludzkości.
– Ludzkość musi zainstalować się na Marsie, bo w razie katastrofy o skali globalnej musimy mieć gdzie uciekać. A takie niebezpieczeństwo istnieje. Wcześniej, czy później przyjdzie taki moment, że trzeba się będzie przesiedlić na inną planetę, a Mars jest jedynym znanym nam miejscem, które się do tego nadaje – argumentuje Kazimierz Błaszczak. – Jeżeli będę mógł do tego przedsięwzięcia dołożyć swoją cegiełkę, to będę to robił aż do skutku, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe zadanie.
Zjawiskiem, polegającym na tym, że do castingu ogłoszonym przez twórców projektu Mars One zgłosiła się tak ogromna liczba ludzi, zainteresowali się psychologowie.
– Zastanawia mnie, w jakim stopniu na decyzję tych ludzi wpłynęła ciekawość świata, skłonność do ryzyka, a jakim siła przywiązania do swojego życia – mówi dr Leszek Mellibruda, psycholog z Warszawy. – To znamię naszych czasów. Myślę, że nie chodzi tutaj o ucieczkę od rzeczywistości. Raczej w grę wchodziłby fakt, że wszyscy żyjemy w kilku równoległych światach, rzeczywistościach i tak, jak łatwo jest nam przez kliknięcie pilota przechodzić z jednego programu telewizyjnego do drugiego, niewiele trudniej przychodzi nam zmiana rzeczywistości, w której funkcjonujemy. Pojawia się nagle oferta, która zawiera jeden element, a mianowicie przynależność do zupełnie odmiennej grupy ludzi, których się nie zna, co jest atutem, i ta oferta staje się atrakcyjna. Poszukujemy ciągle nowych relacji i chętnie je zmieniamy. Profesor Kempiński, u którego studiowałem 30 lat temu, twierdził, że właściwość życia w kilku światach naraz, to przejaw patologii, a teraz staje się to normalne.
Specjalisty od dusz ludzkich specjalnie nie dziwi fakt, że do projektu garną się także ludzie starsi wiekiem. Starsi nawet od mieszkańca Wieruszowa, który jest tylko najstarszym Polakiem. Jeden z kandydatów do podróży na czerwoną planetę skończył bowiem 80 lat.
– Okazuje się po prostu, że zmiana mentalności nie dotyczy tylko młodego pokolenia – tłumaczy. – Zjawiska, jakie zachodzą wokół tego projektu, są swego rodzaju soczewką przemian. To, co się dzieje, posiada znamiona rewolucji i jest to niezwykle fascynujące.
Pan Kazimierz nie został dziadkiem
niańczącym dzieci na Marsie
nie tylko dlatego, że projekt Mars One
upadł
Według dra Mellibrudy starsi uczestnicy projektu po prostu udowadniają swoją decyzją, że wiek nie ma w tej chwili żadnego znaczenia, liczy się czynnik mentalny. W tym przypadku wspólną cechą wszystkich, którzy chcą polecieć na Marsa, jest ciekawość.
– Przecież nikt nie wie, co będzie robił, gdy doleci do celu, jakie tam będą relacje między ludźmi – przekonuje.
Ta uwaga na pewno nie dotyczy Kazimierza Błaszczaka, który dokładnie wie, jaką rolę powinien wypełniać, gdy stanie się już jednym z kolonizatorów obcej planety.
– Młodzi będą wyjeżdżać na zewnątrz naszych zabudowań, wykonywać jakieś eksperymenty, poszukiwać cennych pierwiastków, a ja zostanę na miejscu – nakreśla swoją wizję wieruszowianin. – Będę dbał o czystość, utrzymywał urządzenia w sprawności, przygotowywał jedzenie dla pozostałych… A jak pojawią się dzieci, będę je niańczył, będę dla nich dziadkiem, bo innego nie będą miały przecież.
Chociaż powszechnie wiadomo, że projekt Mars One nie przewiduje powrotu astronautów na Ziemię, mieszkaniec Wieruszowa wierzy, że będzie jednak inaczej.
– Jestem pewien, że taka możliwość się pojawi – mówi z przekonaniem. – Powstaje jednak pytanie, czy my będziemy chcieli wrócić. Proszę zauważyć, że gdy pasażerowie statku „Mayflower” wypłynęli z Europy, aby osiąść w Ameryce, też mieli bilet w jedną stronę. Oni mogli wrócić, a jednak pozostali tam. I teraz wszyscy pchają się do ich kraju. Podejrzewam, że z Marsem może być podobnie.
O ile projekt Mars One dojdzie do skutku oczywiście. A tego nikt nie wie. Wątpliwości ma także dr Mellibruda.
– Trudno mi się wypowiadać na ten temat – mówi. – Sam jestem ciekaw, jak się to skończy. Czasem nawet mam wrażenie, że za całym tym zamieszaniem stoi jakiś globalny eksperyment psychologiczny. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby w pewnym momencie cały ten projekt został przełożony na bliżej nieokreślony termin.
Dziś okazuje się, że wątpliwości dra Mellibrudy miały proroczą wręcz wartość, bo do realizacji projektu jednak nie doszło. Kilka razy przekładano termin jego realizacji, a całą sprawa skończyła się definitywnie, gdy w 2019 roku splajtowała spółka Mars One.
Ale udało się przeprowadzić rekrutację uczestników programu, do którego ostatecznie wybrano w 2015 roku 100 osób – 50 kobiet i 50 mężczyzn. W dalszej części, podczas telewizyjnego reality show, widzowie mieliby spośród tej setki wybrać osoby, które następnie zostałyby wysłane na Marsa. Warto wspomnieć, że w wybranej grupie znalazło się troje Polaków: 26-letnia wówczas mieszkanka Sopotu, 30-letni mieszkaniec Warszawy oraz 38-letni mieszkaniec Dubaju. Polak z Dubaju otrzymał jedną z najwyższych not i znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepszych kandydatów.
Jak widzimy, Kazimierz Błaszczak i tak nie poleciałby na Marsa nawet wtedy, gdyby misja Mars One się udała. Nie miałby więc szans na piastowanie dzieci, które urodziłyby się już na Czerwonej Planecie.
Komentarze
Prześlij komentarz