Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki

            Antek, słuchając jego wywodów, wyobrażał sobie, jak to sternik zagubionego wśród sztormu żaglowca, nie bardzo się orientując, dokąd to rzuciło jego łupinę rozhuśtane morze, bystrymi oczami wypatruje jakichś znaków, sygnałów z kierunku, gdzie – w jego przypuszczeniach – powinien znajdować się jakiś ląd. I coś mu błysnęło w pewnej chwili… 

            Mocniej wytężył wzrok i znowu błysnęło, a potem jeszcze raz. Ucieszył się, bo już wiedział, że dotarło do niego światło latarni morskiej, światło, które wskazuje wyraźny kurs, jakim należy płynąć, aby bezpiecznie zawinąć do portu.

            Ale to nie było światło żadnej z dwóch latarni morskich, działających, prawda, w owych czasach w rejonie Mierzei. Jedna z nich stała w twierdzy Wisłoujście i wskazywała drogę do portu gdańskiego, a druga w Pilawie, we wschodniej części Mierzei – zaznaczył O spa. – To nie było światło żadnej z nich, prawda… To była łuna z płonących na plaży beczek naszych poławiaczy bursztynu.

            Biedny sternik… Z radością dziękując losowi, a może nawet Bogu za wskazanie kierunku – rozluźniony i z uśpioną nagle czujnością – kręcił kołem, aby ustawić statek na odpowiedni kurs i cała naprzód… Światło coraz bardziej wyraźne i to kojące marzenie o przytulnym porcie i ciepłej tawernie portowej, a tu nagle upiorny odgłos dna szorującego po mieliźnie lub – co gorsza – trzask burty rozrywanej podwodną skałą, jeśli takowa się trafiła, a mogła przecież stanąć mu na drodze… I nagle cisza, nie licząc ryku morza i świstu wiatru w olinowaniach, a potem trzeszczenie uwięzionego statku przechylającego się na lewą lub prawą burtę, i ten paraliżujący strach, a w tle umykające marzenie o ciepłej tawernie i szklaneczce palącego trzewia rumu…

            Dramat rozgrywał się na oczach całej uwijającej się na plaży, chmary poławiaczy z Mierzei, nie pierwszy raz zresztą, prawda… – Ospa znowu zawiesił głos, aby każdy ze słuchających go mógł ze szczegółami wyobrazić sobie rozgrywające się widowisko i jego dramaturgię – Nic dziwnego, że mieli przygotowane na wszelki wypadek łodzie, co odważniejsi i bardziej waleczni, co to z niejednego pieca chleb jedli, a czasem na sumieniu niejedną zbrodnię mieli, a przede wszystkim w niejednej rozróbie udział mieli, mimo szalejącego sztormu spychali te łodzie do wody i – chwyciwszy w pośpiechu broń – wskakiwali do nich, prawda… Wyćwiczeni w tego rodzaju akcjach nie bez trudności podpływali do tonącego statku. Wdzierali się na pokład, prawda, zdezorientowaną załogę, która, prawda, raczej ocalenia się spodziewała, wycinali w pień, a wszystko co na statku się znajdowało, rabowali. Nie zawsze taka akcja kończyła się bez ofiar, bo czasem, prawda, ktoś doznawał ran w walce, inny ginął w niej, jakaś łódź obciążona zagrabionym dobrem tonęła wraz załogą, prawda… Ale cóż mogło to znaczyć dla tych twardych i nieustraszonych ludzi, często wiodących awanturniczy tryb życia. Liczyli się ci, co przeżyli i wrócili z łupami, chociaż czasem i oni musieli to przypłacić życiem, tyle że trochę później.

            Dlaczego później? Chodzi o jakiś odwet, zemstę ludzi w jakiś tam sposób związanych z tymi, których ukatrupili na tonącym statku? – zaciekawił się Antek.

            Może i dochodziło do aktów zemsty, ale nic mi o nich nie wiadomo – wzruszył ramionami Ospa. – Chodzi mi o to, że każdego z piratów, prawda, mogło dopaść prawo i każdy z nich mógł zawisnąć na szubienicy. I to całkiem niedaleko stąd, bo taka szubienica stała w Skowronkach, a zbudował ją tam ówczesny urząd rybacki, który bardziej zajmował się, prawda, zwalczaniem szerzącej się plagi piractwa niż połowem ryb. Jeśli ktoś został przyłapany na piractwie, mógł się spodziewać tylko jednego: stryczka. Źródła donoszą, że od czasów krzyżackich na szubienicy w Skowronkach powieszono ponad 500 skazańców, w ogromnej większości za morski rozbój. To świadczy o tym, prawda, jak przybrzeżne piractwo było rozpowszechnione. Zresztą dno zatoki usiane jest wrakami jednostek zatopionych nie tylko podczas bitew. Nie bez powodu, prawda, jak dął wiatr i nadchodził sztorm, na Mierzei mówiło się, że pewnie w Skowronkach będą kogoś wieszać.

            Antkowi coś wpadło do głowy.

            A mogli też napadać na wikińskie statki? – zapytał i pochwalił się znalezioną deską dębową, która – według oceny Morsa – pochodziła z nadburcia łodzi wikińskiej, co wyjaśniało jego pytanie. Nie omieszkał też napomknąć o wraku, odkrytym przez niego niedaleko brzegu wschodniej części Mierzei.

            Ospa zastanawiał się dobrą chwilę.

            Mówiłem o tym, co działo się tutaj w późnym średniowieczu i później, natomiast Wikingowie, prawda, najeżdżali te tereny kilkaset lat wcześniej – powiedział wreszcie. – Ale nie można wykluczyć, że tak było, prawda… – zapalił papierosa. – Przecież w czasach, o których opowiadam, prawda, bursztyn łowili dokładnie tak samo, jak się to robi teraz. Tyle, że wodery zakładali skórzane, bo nie znano wtedy, prawda, wyrobów gumowych.

            Zaciągnął się papierosem i zajrzał do swojego kubka. Był pusty, więc poprosił Majkę o więcej kawy. Majka wstała i zapytała pozostałych, czy dla nich też przynieść. Antek poprosił, Krystyna odmówiła mówiąc:

            Wody się napiję – i wyjęła ze swojego plecaka plastikową butelkę, którą zawsze nosiła ze sobą, do połowy wypełnioną wodą. – Zresztą zaraz musimy wracać do domu.

            Ospa jakby nie dosłyszał jej ostatnich słów.

            A wracając do rozbójników straconych na szubienicy, to mam, prawda, pewne podstawy, aby podejrzewać, że jeden z moich przodków w ten sposób zginął. Był to brat jednego z moich prapraszczurów w prostej linii. Wpadłem na jego ślad, zgłębiając historię swojej rodziny i coś mi się wydaje, że niby uczestniczył w połowach bursztynu, ale tak trochę udając, a naprawdę czekał tylko na okazję, aby złupić jakiś stateczek, który utknął przy brzegu. Chyba był czarną owcą w rodzinie, awanturnikiem i zabijaką, prawda, słowem, postrachem Mierzei. W pewnym momencie jego historia się urywa, jest tylko wzmianka, że źle i młodo skończył, nie zostawiając żadnego, prawda, potomstwa… – znowu się zamyślił, a po chwili dodał: – Staram się, prawda, podtrzymywać tradycje mojej rodziny i często chodzę nad morze podczas zimowych sztormów, aby łowić bursztyn… I wiecie, co? Zawsze idę tam, prawda, z takim uczuciem, jakbym się wybierał na niebezpieczną wyprawę i mogło mnie spotkać najgorsze. Ten niepokój znika, gdy już zdecyduję, że wracam do domu, prawda… Może moi przodkowie po mieczu również zajmowali się morskim rozbojem i tę adrenalinę przed wyjściem nad morze mam, prawda po nich, może przekazali mi to w genach? – roześmiał się głośno.

            Wszyscy potraktowali ostatnie słowa Ospy jak dobry żart i zawtórowali mu śmiechem. Krystyna również, ale widać było, że niecierpliwi się i siedzi, jak na szpilkach i spoglądała ukradkiem na Antka, jakby chciała mu zwrócić uwagę, że robi się późno. Ale zagadała do Ospy:

            Chyba zdajesz sobie sprawę, że my tu niekoniecznie towarzysko? – jej słowa zabrzmiały nieco oschle, ale Ospa miał to gdzieś, chyba już przyzwyczajony do jej zmian nastrojów. Podniósł się z fotela i powiedział: – No to chodźmy do pracowni.

            Krystyna wzięła swój plecak i wyszli. Antek podniósł kubek, wypił resztę kawy. Stawiając kubek na stoliku zerknął w oszklone drzwi prowadzące na taras. Zamigotały przez nie promienie słońca.

            Jak ci się podoba u nas? – zagadnęła Majka.

            Antek uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy.

            Jest zupełnie inaczej niż tam, w Centralnej Polsce – mówił, wciąż patrząc na Majkę. – Ale jest fascynująco, niezwykłe wydarzenia, przygody, nawet jak noc w noc jedziesz na połów, to nigdy nie wiadomo, co cię spotka… No i wiele emocji związanych z tym wszystkim. Tam, gdzie mieszkam, życie płynie inaczej i czas też upływa inaczej, wszystko jest… – zamilkł na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Takie przewidywalne. A jak przewidywalne, to i nieco nudne.

            Miałam podobne odczucia, jak tutaj zamieszkałam – podchwyciła Majka. – Na początku byłam w jakiejś takiej euforii, podobnie jak ty, zafascynowana tą nieprzewidywalnością, w ciągłym oczekiwaniu na to, co się zdarzy, co będziemy robić dzisiaj, bo o jutrze przecież trudno było mi jakoś myśleć. Ale z czasem to się zmieniło. Okazuje się, że ciąg życia w każdych warunkach da się uporządkować, bo jego fragmenty są powtarzalne jednak, ale musisz tę powtarzalność odkryć i przyzwyczaić się do niej, a wtedy jesteś już w stanie przewidywać, a nawet zaplanować kolejny dzień. I znowu robi się tak jakby nieco nudnawo – roześmiała się dźwięcznym głosem.

            Antek znowu spojrzał na Majkę, ale tym razem z niekłamanym uznaniem.

            Świetnie powiedziane – pochwalił ją. – Nie wiem, czy sam bym na to wpadł.


Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.

Książkę można nabyć, klikając w ten link: Opowiastki z Mierzei...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne