Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki

             Antek z Morsem zbliżali się powoli do grupki wydobywającej kaszorami kupy śmieci z morza. W pewnym momencie zrezygnowali i – zanim do nich dotarliśmy – odjechali. Jedno auto plażą na zachód, drugie na wschód, w naszym kierunku. Gdy nas mijało, kierowca gestem ręki pozdrowił Morsa. Ten odpowiedział w podobny sposób.

            – To był Guzek – mruknął. – Ten nie przepuści żadnej okazji, ale dzisiaj chyba będzie ciężko. Co zresztą nie zmienia faktu, że Guzek osiąga najlepsze wyniki na Mierzei, bo potrafi łączyć prawdziwą pasję z refleksem i właściwą oceną sytuacji. Zawsze jest tam, gdzie powinien być. Skoro dzisiaj jest taki aktywny, to może naprawdę szykuje się jakiś większy rzut bursztynu?. Chyba trzeba będzie znowu zarwać noc…

            Poszli dalej. O Guzku krążyły też najprzeróżniejsze anegdoty i plotki. Spotkany kiedyś na plaży Guma, w zasadzie trudniący się kopaniem bursztynu za pomocą zwykłej pompy strażackiej, węża i tak zwanej sztycy – oczywiście nielegalnym – ale w okresie zimowym często zaglądający również na plażę w oczekiwaniu na łut szczęścia, opowiedział pewną historię.

            – Jest taki Guzek, ten to, kurwa, nigdy nie odpuszcza – Guma zapalił papierosa i wyraźnie cieszył się, że może podzielić się swoją anegdotą. – Całą noc potrafi spędzić na plaży i czekać, aż bursztyn przyjdzie. Ja pierdole, ja bym tak nie potrafił, przecież czasem jest dwadzieścia na minusie, a przy sztormie to się czuje jakby było, kurwa, z pięćdziesiąt. Ja pierdole, ja bym nie wytrzymał, pierdolić bursztyn, lepiej już w domu z babą pod pierzyną posiedzieć, he he he… A ten… zawzienty, jak kurwa mać… Szykuje sobie duży termos z kawą, jakieś kanapki i siedzi, i czeka… Ale kiedyś się, kurwa, przeliczył i – wiecie co, kurwa? – zasnął w tej swojej terenówce. A jak się tylko rozjaśniło, straż graniczna tymi swoimi urządzeniami skanuje całą plażę, a widzą, kurwa, daleko, to wszyscy wiedzą. Patrzą, a tu jakieś auto na plaży. Trochę się zatrwożyli, ale machnęli ręką, bo nie chciało im się ze strażnicy dup ruszyć. Ja ich tam, kurwa, rozumie, bo mnie też by się nie chciało w taką pogodę. Ale minęło trochę czasu i znowu, kurwa, patrzą, co się dzieje. Patrzą, a auto jak stało, tak stoi i nikogo przy nim, ani, kurwa, śladu człowieka. To ich już trochę ruszyło. Wzieli i wsiedli w auto i prują po plaży. Podjeżdżają, podchodzą, a tam, kurwa, za kierownicą człowiek ze zwieszoną głową i nie daje znaku życia. Myśleli już, kurwa, o najgorszym… Pukają w szybę, a Guzek nic. Pukają mocniej, a ten rusza się, oczy, kurwa, przeciera i głupio się uśmiecha. Ja pierdolę, wyobrażacie sobie!? Tak się, kurwa, wkurwili, że mu mandat wlepili, chociaż zwykle zimą przymykają oczy, jak ludzie jeżdżą po plaży autami, bo wiedzą, że każdy za bursztynem się ugania.

            – Wkurwili się, bo jak już musieli ruszyć dupy ze strażnicy to, żeby na przyszłość im takiego psikusa nie robił, wlepili mu te parę stów – wtrącił Kosturek, który dołączył z kaszorem w garści i od dobrej chwili przysłuchiwał się opowieści Gumy.

            – No przecież o tym mówię – żachnął się Guma.

            – I dobrze mówisz – przyznał mu rację Kosturek. – Dobrze mówisz, bo oni mają takie urządzenia, że z pół kilometra najmniejszy kamyczek mogą zauważyć. Dobrze się o tym przekonał mój sąsiad. Jego szwagier jest strażnikiem – rozpoczął swoją opowieść. – Spotkali się kiedyś pod sklepem, a ten strażnik śmieje się jakoś tak jak nigdy. Z czego się śmiejesz, pyta sąsiad. A ten: byłeś w czwartek na plaży? Byłem, no i co z tego? No i co tam robiłeś? No to, co zawsze – bursztynu szukałem. Tylko bursztynu szukałeś? I w śmiech. I wtedy tamten na oczy przejrzał. Podglądałeś mnie? A tamten znowu w śmiech i mówi: mógłbym ci wszystkie włosy policzyć. Kurde, sąsiada przycisnęło i musiał lecieć pod wydmę i wodery z tyłka ściągać…

            – Ja pppierdolę… – wykrztusił Guma, zanosząc się śmiechem. – No, sprzęt to oni mają, jak NASA. Trzeba uważać – dodał, gdy się uspokoił.

            – No niby mają ten sprzęt, ale jak się dobrze pomyśli, to da się to wykorzystać i ich w chuja zrobić – Kosturek zaczął nieco z innej beczki. – Pamiętasz, Guma, jak poprzedniego lata byliśmy na robocie i jak nam telefony namierzyli?

            Guma zmarszczył brwi i przez chwilę grzebał w swojej pamięci. Gdy znalazł to, czego szukał, twarz mu się nagle ożywiła.

            – Aaa, o tym mówisz… – roześmiał się z satysfakcją. – Ja pierdole, to była dopiero akcja. A kto wpadł na to, żeby ich tak urządzić?

            – No ty, wiadomo przecież… – mruknął Kosturek.

            – Nooo, to była akcja, kurwa… – Guma potoczył dumnym wzrokiem po wszystkich, wypinając swoją zapadłą pierś.

            Było to w lipcu. Ekipa Gumy wybrała się na robotę w biały dzień.

            – Upał był, jak nie wiem co, ale znałem takie miejsce, gdzie musiał, kurwa, być bursztyn i bałem się, że ktoś mnie, kurwa, ubiegnie – zaczął Guma.

            – A skąd wiedziałeś, że tam jest bursztyn? – zainteresował się Antek.

            – Skąd, skąd… – zacietrzewił się Guma. – Jak się kopie, kurwa, to się wie przecież. Wiedziałem i już – uciął temat. – Najpierw mieliśmy komórki zostawić w domach, bośmy, kurwa wiedzieli, że mogą je namierzyć, w kupie, kurwa, i do tego w dziwnym miejscu – wrócił do swojego opowiadania. – Ale przecież, do kurwy nędzy, telefony są potrzebne na robocie, bo jakby, kurwa, coś się przytrafiło, no to, wiadomo przecież… No to wymyśliłem, że Kosturek weźmie wszystkie telefony, i pójdzie z nimi do lasu koło zalewu, daleko, kurwa, od miejsca, gdzie mieliśmy kopać. I miał odbierać telefony, jakby czujka dzwonił.

            – Ale wtedy zostaliście bez telefonów, to jak miał się Kosturek do was dodzwonić? – znowu zapytał dociekliwy Antek.

            Guma popatrzył na niego.

            – Jeden, kurwa, mój, miałem przy sobie, bo jeden nic nie znaczy dla strażników, bo oni wiedzą, kurwa, że w pojedynkę się nie kopie – wytłumaczył cierpliwie i ciągnął dalej: – No i Kosturek wziął te telefony, rzucił na ziemie i leżał se na trawie…

            – Nie tak było! – przerwał mu Kosturek. – Czekaj, ja opowiem…

            Guma mruknął coś pod nosem i zamilkł, a Kosturek zaczął opowiadać swoją wersję, pewnie prawdziwszą, bo on tam przecież był.

            – Faktycznie, położyłem się na trawie i sobie leżę. A telefony nie rzuciłem na ziemię, tylko powiesiłem na sznurkach na drzewie – mówił dumny z siebie Kosturek.

            – Na drzewie? Po co? – zdziwił się Antek.

            – Dowiesz się, słuchaj dalej – szturchnął go Mors, który pewnie znał już wersję Kosturka.

            – No i namierzyli te telefony, co Kosturek miał ze sobą – Guma nie mógł się pogodzić, że zszedł na drugi plan.

            – Jak to, od razu namierzyli? – Antek czegoś nie mógł zrozumieć. – To oni nic nie robią, tylko telefony namierzają?

            – Różne rzeczy robią – odezwał się Mors, któremu nikt nie śmiał przeszkadzać. – Namierzyli, bo dostali cynk, że coś się szykuje. Akurat w tym przypadku to mnie nie dziwi, bo daliście temu przygłupowi Jelonkowi telefon i tego starego grata, którym jeździł po Krynicy w tę i z powrotem z telefonem przy uchu i tylko się rozglądał, czy wszyscy go widzą, jaki to on chojrak jest, ma furę i komórę. Sam widziałem. A jak Jelonek ma telefon i auto, to musi być podejrzane. No i ktoś doniósł, że szykuje się robota. Jelonka nigdy w życiu bym nie postawił na czujce, a już na pewno bym mu nie dał auta, bo wtedy to już zupełnie odlatuje i dostaje małpiego rozumu, małpom nie ubliżając – te ostatnie słowa skierował do Gumy, który zwiesił głowę i mruknął, że racja, że to był błąd. – Przepraszam Kosturek, dawaj dalej, bo to fajna historia – Mors zachęcił opowiadającego do kontynuowania tego, co zaczął.

            Z dalszej opowieści Antek zrozumiał, że strażnicy cicho podjechali jak najbliżej miejsca, które namierzyli, później w ciszy, jak indiańscy tropiciele, przedarli się przez chaszcze i wyszli na polanę. A na polanie siedzi sobie facet, rozebrany do połowy, bo lato przecież, a pogoda piękna, upał wręcz. Facet siedzi i ćmi sobie papierosa. Widać, że trochę zaskoczony obecnością strażników, ale nie rusza się z miejsca. Siedzi sobie pod drzewem i dalej ćmi. A nad nim kołysze się kilka telefonów komórkowych różnej marki, sznurkami przywiązanych do gałęzi. Strażnicy przecierają oczy ze zdumienia. Choć wyraźnie są zbici z tropu, nadrabiają miną

            – Co pan tu robi? – pyta jeden urzędowym tonem, chyba ten najważniejszy w patrolu.

            Kosturek – bo on to przecież leżał pod drzewem – zaciągnął się ostatni raz, wypuścił kłąb dymu, a potem wrzucił niedopałek do puszki po coca-coli, która stała obok niego.

            – Komórek pilnuję, żeby nikt nie ukradł – odpowiada leniwie.

            – A co te komórki… tu robią? – widać, że pytający strażnik nic nie rozumie z sytuacji, którą zastali.

            – Co mają robić, suszą się – Kosturek wzrusza ramionami i sięga po następnego papierosa. – Wpadły chłopakom do do zalewu, jak się chcieli wykąpać, to trzeba było je powiesić, żeby wyschły.

            – Nooo… a gdzie te chłopaki?

            – A poszły na piwo, bo pić im się zachciało.

            – A panu się nie zachciało?

            – A gdzie tam by się nie zachciało… Suszy mnie jak cholera, a przez tą colę jeszcze bardziej chce się pic – szczerze zwierza się Kosturek, któremu rzeczywiście, jak sam mówił, w gardle tak przez tę sytuację zaschło, że język mu prawie kołkiem stanął. – Kto by się piwa nie napił w taki upał… Alem najkrótszą zapałkę wyciągnął, to siedzę i pilnuję komórek, aż wyschną. Taki los… – westchnął ciężko.

            Strażnicy czuli, że zostali wystrychnięci na dudków, chociaż cała sprawa cuchnie, ale jest jak okrągła, gładka kula, na powierzchni której nijak nie da się zahaczyć pazura praworządności. Poszeptali więc coś między sobą, odwrócili się na piętach i poszli z powrotem do swojego auta jak niepyszni.

            – A my, kurwa, spokojnie żeśmy sobie wypłukiwali bursztyn tak daleko od tego miejsca, że nawet pompy nie słyszeli – roześmiał się Guma. – A mieliśmy wtedy taki urobek, że ja pierdole…

            – Dobrze, że Kosturka zostawiliście z tymi komórkami, bo jakby to był, nie daj Boże, Jelonek, to jak nic by was wkopał – ocenił, śmiejąc się, Mors. – Kosturek ma łeb na karku.

            Kosturek rósł jak na drożdżach po słowach Morsa i rozglądał się wokół z ledwo błąkającym się uśmiechem w kącikach ust, dumny jak paw.

            Takie to wspomnienia się nasunęły Antkowi, po spotkaniu Guzka przejeżdżającego samochodem. Szli z Morsem plażą na zachód, penetrując wzrokiem śmieci, wyrzucone na brzeg, a także grzywy pędzących w ich kierunku fal. Sztorm zaczął się jakby nieco wzmagać.


Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.

Książkę można nabyć, klikając w ten link: Amazon.com: Opowieści z Mierzei przez Bosego Antka spisane (Polish Edition): 9798754862999: Bednarek, Roman: Books

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne