Bursztynowe ciekawostki: Po II wojnie światowej bursztyn nie miał wartości – było go dużo i służył jako opał

            Kilka lat temu na Mierzei Wiślanej poznałem człowieka, zajmującego się połowem bursztynu i wytwarzaniem z niego biżuterii. Zajmuje się tym od lat i w zasadzie wszystkie kwestie związane z bursztynem nie mają dla niego tajemnic, zwłaszcza że to, czym się zajmuje, jest jednocześnie jego największą pasją. Na dodatek chętnie się dzieli swoją wiedzą. Ale chce jednocześnie pozostać anonimowy, więc nazywam go po prostu bursztynnikiem. Tym razem opowiadał o upadku rzemiosła bursztynniczego po zakończeniu II wojny światowej i o tym, jak się odradzał. Dzielił się swoją wiedzą o tym, jak to przesiedleńcy, zwłaszcza z Ukrainy, traktowali bursztyn jako doskonały opał służący do ogrzewania. Opowiadał ze swadą i gawędziarskim talentem. Czytajcie, bo warto.

            Trzeba pamiętać, że po wojnie rynek wyrobów z bursztynu przestał istnieć z wiadomych względów. Władza ludowa w zarodku dusiła wszelką przedsiębiorczość, a przecież to na niej opierała się wytwórczość biżuterii i jakiejkolwiek galanterii z bursztynu. A szkoda, bo podczas działań wojennych na Bałtyku wzruszone zostały złoża bursztynu i po wojnie można go było łowić tonami. Tymczasem odwieczni mieszkańcy tych ziem nadmorskich emigrowali, w rezultacie było więc tak, że w okolicy pozostawały opuszczone całe wsie. Osiedlali się na tych terenach repatrianci ze Wschodu, którzy w zajmowanych domach znajdowali całe wory bałtyckiego bursztynu, nierzadko gromadzonego jeszcze w latach przedwojennych.

            – Do dziś mówi się o takim zdarzeniu, że w jednym z domostw przesiedleńcy natknęli się na cały duży wór niebieskiego bursztynu, który jest najbardziej cenionym przez bursztynników gatunkiem, z uwagi na jego rzadkość, a więc i jego wartość jest najwyższa. Ceny niebieskiego bursztynu niejednokrotnie przekraczają ceny złota – tłumaczył mi bursztynnik.

            W dużej części przesiedleńcy pochodzili z Ukrainy. Zdaniem mojego rozmówcy, znaleziony w opuszczonych domach bursztyn przybysze używali jako opału, bo przecież na Ukrainie bursztyn też występuje, a ponieważ nie ukształtowała się tam tradycja jakiejkolwiek wytwórczości z użyciem tego materiału, więc zwyczajowo służył do ogrzewania domów.

            – W rejonie Wołynia są miejsca, gdzie wychodzi się za stodołę, kopie dół i wydobywa bursztyn lub jakieś żywice kopalne. I nikt się nie zastanawia, czy to, co wykopie jest wartościowym bursztynem, czy żywicą. Dla niego jest to po prostu opał. Nic dziwnego, że ten zwyczaj został przeniesiony przez przesiedleńców nad Bałtyk – ocenia mężczyzna.

            Bursztynnik przywołuje postać pewnego mężczyzny, który zmarł w Krynicy Morskiej w 2013 roku. Zanim jednak zmarł, powspominał nieco pierwsze powojenne lata. Opowiadał, że rodzice wysyłali go jako dziecko na plażę z wiadrami, aby nazbierały bursztynu do pieca. Bywało też tak, że bronowali plażę, wjeżdżali później na nią furmanką i przez cały dzień potrafili nazbierać pełną furę bursztynu. Mieli opał na całą niemal zimę, bo przecież bursztyn jest bardzo kaloryczny, podobno pod tym względem nie gorszy od węgla.

            Wszystko wskazuje na to, że przybysze nie zdawali sobie sprawy z wartości bursztynu. Zresztą w czasach tuż po wojnie jego wartość nie była zbyt wielka.

            – Przekonał się o tym w latach 50. XX wieku jeden z mieszkańców Mikoszewa, który – dysponując sporym zapasem bursztynu – najpiękniejsze okazy spakował do walizy i zawiózł do Gdańska, bo wiedział, że tam ktoś skupuje złoto Bałtyku. Gdy dotarł na miejsce, czekała go niespodzianka – skupujący wybrali kilka kawałków, każdy o wadze co najmniej 1 kilograma, a resztę kazali zabrać z powrotem – opowiada bursztynnik. – Nie to jednak najbardziej rozczarowało właściciela walizki z bursztynem. Zszokowała go cena, jaką uzyskał za tych kilka kilogramowych kawałków. Była tak niska, że po powrocie do domu cały swój zapas dziś cennego materiału spalił w piecu. Być może wówczas całkowicie wyleczył się z bursztynu i przestał myśleć o nim, jako źródle dochodów.

            W tych czasach właśnie duża część ludności wypędzonej z Pomorza i Prus Wschodnich znalazła się w we wschodnich Niemczech, czyli w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Część wypędzonych zajmowała się kiedyś obróbką bursztynu. Nic dziwnego, że wkrótce w Rostocku powstała spółdzielnia, która zatrudniała bursztynników ze Wschodu. Była największym na świecie zakładem wytwarzającym galanterię bursztynową. Rosjanie natomiast dostarczali do tej spółdzielni bursztyn, wydobywany na Półwyspie Sambijskim.

            – Bursztynnicy pracujący w tym zakładzie jako pierwsi zaczęli gotować bursztyn i oprawiać go w srebro – kontynuował swoją opowieść mój rozmówca. – Chodziło o to, aby wyeliminować kwas bursztynowy, który wchodził w reakcję ze srebrem i niszczył je. Dziś ten proces nazywa się klarowaniem bursztynu. W taki sposób powstała socrealistyczna estetyka bursztynowa, która przeniosła się z wschodnich Niemiec do Polski. Pamiętam jak w Gdańsku rozszerzyła się epidemia niedziałających wind. Wydaje się to absurdalne, ale miało to związek z panującą modą na biżuterię wykonaną z bursztynu oprawionego w srebro. A prawda na temat tego związku jest nad wyraz trywialna. Jak wiadomo windy są zasilane energią elektryczną, oplata je zatem sieć przewodów, których końcówki oraz styki elektryczne uruchamiające windy wykonane były wówczas ze srebra, którego rynek nieustannie potrzebował. Po mieście więc grasowały całe bandy, które oczyszczały przewody przy windach z tych srebrnych końcówek, a następnie sprzedawały je tym, którzy trudnili się ich skupem. Tak pozyskany srebrny złom był następnie przetapiany i jubilerzy mieli gotowy materiał.

            Bursztynnicza estetyka wypracowana w Rostocku przetrwała do dziś – jak ocenia mój rozmówca – bo ciągle jest mnóstwo wyrobów biżuteryjnych, których wytworzenie polega na oprawianiu klarowanego bursztynu w srebro. Zresztą taki wizerunek biżuterii z bursztynu ciągle tkwi głęboko w świadomości Polaków.

            – Bardzo często pojawia się przy moim stoisku turysta, który nie może wyjść z podziwu, że naturalny bursztyn ma taki właśnie, a nie inny wygląd. Bo on zna tylko ten klarowany – tłumaczy bursztynnik i zaraz denerwuje się: – Najgorsze jest to, że ten klarowany bursztyn ciągle jeszcze dominuje na rynku i, co więcej, jest błędnie nazywany prawdziwym. Tymczasem jest to nierzadko gotowana w wysokiej temperaturze inna niż bursztyn żywica kopalna, jak na przykład dominikańska lub kolumbijska. Wydaje się nawet certyfikaty, które mówią, że do danego wyrobu jubilerskiego użyto tak zwanego bursztynu prawdziwego. Oczywiście osoby stosujące te praktyki zdają sobie sprawę z tego, że nie jest to bursztyn naturalny, którego my używamy do naszych wyrobów. Nie twierdzę, że żywica kopalna nie posiada żadnej wartości i nie ma dla niej zastosowania. Na przykład tak zwanego bursztynu wydobywanego na Dominikanie, który tak naprawdę z bursztynem niewiele ma wspólnego, bo jest stosunkowo tanią żywicą kopalną, zakłady Forda do dziś używają do produkcji lakierów samochodowych. Może więc mieć znaczenie przemysłowe, ale nie przypisujmy jej walorów materiału szlachetnego, jakim niewątpliwie jest bursztyn – poderwał się z krzesła i sięgnął po papierosa.

            Wracamy do spraw związanych z powojennym zamieraniem na polskim wybrzeżu wszelakiej twórczości z użyciem bursztynu. Rynek ten był martwy do początku lat 70. poprzedniego wieku, kiedy to rozpoczęto budowę Poru Północnego. Wówczas naruszono złoża aluwialne bursztynu i na plażach zaczęło pojawiać się mnóstwo tego materiału. Mieszkańcy Wybrzeża jakby nagle przypomnieli sobie o tradycjach związanych z bursztynem.

            – Zaczęły pojawiać się warsztaty, ni to jubilerskie, ni to bursztynnicze – opowiada mój rozmówca. – Było ich coraz więcej, więc po pewnym czasie powstał cech rzemiosł artystycznych, w którym zaczęto nadawać uprawnienia bursztynnicze. Cech odegrał pozytywną rolę dla rozwoju polskiego bursztynnictwa, zwłaszcza animator ruchu bursztynniczego.

            Złoto Bałtyku zaczęło odzyskiwać należne mu miejsce wśród materiałów służących do wyrobu biżuterii i używanych w sztuce zdobniczej. A przede wszystkim odzyskało swoją wartość, jaką cieszyło się już wieki temu. Dochodziło nawet do tego, że w niektórych miejscach bursztyn zyskał taką rangę, że zastępował oficjalny pieniądz. Znana jest historia dwóch zaprzyjaźnionych z sobą mieszkańców Trójmiasta, którzy w jednej z nadmorskich miejscowości uruchomili bar – niesamowicie popularne w owych czasach „rożno”.

            – Niezwykłe w tym konkretnym biznesie było to, że za piwo i kiełbasę z rożna nie żądali zapłaty w złotówkach, ale w… bursztynie, który następnie sprzedawali w kolejne ręce. Jeden z wspólników wyemigrował później do Kanady, wywożąc zdobyte na handlu bursztynem pieniądze i założył w Vancouver dobrze prosperującą firmę – mówi bursztynnik.

            Zrodził się w Polsce prawdziwy biznes, oparty na wydobyciu bursztynu i z tego biznesu urosła niejedna fortuna. Polski boom bursztynowy nie trwał jednak długo. W tychże bowiem latach 70. nagle zdelegalizowano wydobycie bursztynu. Wystarczył jeden przepis zabraniający wydobycia tak zwanego margla bursztynowego. Wydawano jedynie licencje na poszukiwanie bursztynu, ale już nie na wydobycie, co było absurdem charakterystycznym dla ówczesnego ustroju. Jednak ci, którzy mieli licencję na poszukiwanie złota Bałtyku, a były to firmy, które można było policzyć na palcach jednej ręki, przy okazji poszukiwań wydobywali to, co znaleźli, oficjalnie wykazując o wiele mniejsze ilości wydobycia od tych faktycznych.

            – Ten przepis zresztą funkcjonuj do dziś – podkreśla mój rozmówca.

            Zabraniając wydobycia bursztynu, ówczesne władze zamknęły jednocześnie jedyną, działającą oficjalnie kopalnię bursztynu, zlokalizowaną w Wiślince nad Martwą Wisłą. Czy to oznaczało koniec bursztynowego biznesu? W żadnym wypadku, przecież kamienie zaczęły się toczyć, a wiadomo, że lawiny nie da się zatrzymać jednym, czy kilkoma przepisami prawa.

            – Wydobycie bursztynu przeszło do podziemia, powstały grupy zajmujące się wydobyciem tego materiału – relacjonuje bursztynnik. – A jedna z takich grup była nawet ochraniana przez Wojska Ochrony Pogranicza. Ci, którzy wydobywali bursztyn, żyli w ciągłym strachu, ale nie był to strach przed milicją czy innymi służbami państwowymi. Ludzie bali się, że podczas wydobycia zostaną napadnięci przez konkurencję. Wszystko wskazuje na to, że taka sytuacja z wydobyciem bursztynu była na rękę strażnikom prawa. Cena bursztynu wydobytego na naszym wybrzeżu nielegalnie osiągała 10, najwyżej 20 procent ceny bursztynu, wydobytego oficjalnie w kopalni w Jantarnem na Półwyspie Sambijskim. Tyle płacili za niego jubilerzy, natomiast po obróbce sprzedawali bursztyn po cenie porównywalnej do ceny bursztynu sambijskiego. Przebicie zatem było ogromne i na tej różnicy korzystali nie tylko jubilerzy, ale i przedstawiciele służb wszelakich, których zadaniem było egzekwowanie przestrzegania prawa. Aby interes się kręcił bez problemów, otrzymywali oni po prostu swoją dolę. Tak więc wszyscy byli zadowoleni. Dziś zresztą sprawa wydobycia bursztynu wciąż nie jest jasna w naszym kraju.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne