Opowiastki z Mierzei przez Bosego Antka spisane – fragment książki
Po śniadaniu z kubkami kawy wyszliśmy z Morsem na werandę, gdzie zawsze pijało się piwo, drinki i inne napoje, a także imprezowało, jeśli był czas na to i ochota. Bursztynnik lub poławiacz bursztynu lub rybak bursztynu – jak sam o sobie, zależnie od okoliczności, mówił Mors – rozsiadł się wygodnie w wiklinowym fotelu i wyjął papierosa z paczki leżącej obok na niewielkim, również wiklinowym stoliku.
Po drugiej stronie stolika stał drugi, identyczny z pierwszym fotel. Antek usiadł jednak na wiklinowej kanapie, która stała naprzeciwko stolika, ale w pewnym oddaleniu od niego, aby nie blokować przejścia od drzwi prowadzących z korytarza na werandę do drzwi wyjściowych na zewnątrz. Za kanapą stał stary kredens kuchenny, identyczny z tym, który Antek zapamiętał ze swojego domu rodzinnego z okresu dzieciństwa. Wszędzie stały napoczęte świece, zapalane po zmierzchu.
Dziwiło mnie, że Mors nazywał siebie rybakiem bursztynu, bo w końcu rybak – jak sama nazwa wskazuje – łowi ryby. Ale wytłumaczył mi kiedyś, że to żywa kalka z języka niemieckiego, w którym poławiacza bursztynu określano jako bernstein fischer. To wyjaśnienie Antkowi wystarczyło, chociaż nadal takie określenie poławiacza bursztynu brzmiało dla niego dziwnie.
Wciąż myślałem o jesionach i Kalębie oraz o jego śmierci, wokół której Mors rozsnuł płachtę mrocznej tajemnicy. Dobrze byłoby ją usunąć poprzez badania historyczne, o których Mors wspomniał, że są konieczne, aby rozwiać wszelkie wątpliwości i o to chciałem go zapytać. Okazja po temu była niezła, ale Mors ściągnął mnie na ziemię pytaniem:
– Trzeba pojechać do Krynicy po zakupy, jedziesz ze mną?
Antek zgodził się ochoczo. Dopiero w samochodzie udało mu się nawiązać do trapiącego go tematu.
– Pamiętasz naszą rozmowę po tej tragicznej śmierci podczas obcinania gałęzi jesionu na waszej działce?
Mors spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał przeniknąć mnie na wskroś. Westchnął ciężko i wyjął papierosa z paczki leżącej obok siedzenia. Palił bardzo dużo i dbał o to, aby fajki zawsze były pod ręką. Dlatego świeża albo napoczęta już paczka lucky strików zawsze leżała w samochodzie, w domu na werandzie, w kuchni i salonie. I zawsze jedną nosił w kieszeni kurtki. Wszędzie też walały się zapalniczki.
– Oczywiście, że pamiętam… Do końca życia nie zapomnę tego, co się stało.
– Mówię o naszej rozmowie po wypadku…
– Też pamiętam, jasne że pamiętam…
– Bardzo ciekawie wówczas mówiłeś i przedstawiłeś pewną hipotezę, bardzo odważną zresztą – zerknąłem na niego i zauważyłem, że rysy mu złagodniały, a zatem miałem efekt, który chciałem osiągnąć, więc ciągnąłem dalej: – Nie chodzi ci po głowie, aby przymierzyć się do własnych badań? W końcu jesteś historykiem, znasz metodę, słowem, wiesz jak się za to zabrać…
– Długo mi to chodziło po głowie, ale wiesz… – przewał na chwilę zaciągając się dymem. – Lubię historię, można nawet powiedzieć, że pasjonuję się nią, ale tak trochę na zimno. Prawdziwą moją pasją, gorącą pasją, jest bursztyn i jemu poświęciłem się całkowicie. Pomyślałem sobie, że dopóki ciało pozwoli, będę łowił bursztyn i go obrabiał, a gdy już sił zabraknie, zajmę się sprawą miejsca śmierci świętego Wojciecha, bo to sprawa równie fascynująca, jak bursztyn, ale może poczekać.
– Nie boisz się, że ktoś ci sprzątnie temat sprzed nosa i epokowe odkrycie przypadnie komuś innemu w udziale? No i sława, prestiż, które się z tym wiążą?
Roześmiał się wesoło.
– Sława, prestiż… Zawsze to miałem w dupie, a z wiekiem mam jeszcze bardziej. Ale patrząc z praktycznego punktu widzenia, może na starość by się to przydało, byłoby czym zwieńczyć swoje życie – oczy zaiskrzyły mu się figlarnie i wiedziałem, że jaja sobie robi. – A tak naprawdę, już wracając do twojego pytania… Nie, nie boję się, że ktoś to może zrobić przede mną, bo – jak na razie – nikogo to nie obchodzi. Historia to nie fizyka, odkrycia której mają praktyczne zastosowanie i mogą pchnąć cywilizację do przodu, a przede wszystkim przynieść odkrywcy fortunę, jeśli mądrze o to zadba. W historii jakiś temat może wypłynąć na przykład z politycznego zapotrzebowania, a takiego, póki co, nie dostrzegam. Więc to praca dla hobbysty raczej.
Podjechali na stację benzynową. Mors wysiadł i zatankował swojego terenowego nissana do pełna. Przed stacyjnym sklepem stała grupka ludzi dyskutujących zażarcie. Mors ruszył do środka, aby zapłacić za paliwo. Nie mógł zignorować stojących przed budynkiem, bo znał wszystkich, więc przywitał się, każdemu podając rękę.
– Jak tam, był pan na bursztynie? – zagadnął któryś.
– Byłem – Mors machnął ręką. – Lepiej było się wyspać…
– A gadają, że tyle bursztynu sypnęło – rzucił drugi uśmiechając się nieco krzywo, jak ocenił Antek.
– Sypnęło piaskiem po oczach – mruknął Mors. – Komu niby tak sypnęło?
– Mrówa tak gada i chwali się, że półkilogramowy kawałek wyciągnął.
– Jeden kawałek każdemu może się trafić, nawet latem, ale żeby zaraz sypnęło… – Mors uśmiechnął się ironicznie, wzruszył ramionami i wszedł do sklepu. Grupka stojąca na zewnątrz w dalszym ciągu komentowała opowieści Mrówy.
Pojechali do sklepu spożywczego. Przy nim też grupka rozdyskutowanych, wręcz spierających się mężczyzn.
– Zaczęła się bursztynowa gorączka – skomentował Mors patrząc na nich. – Zawsze tak jest podczas sztormu i o tej porze roku. Ten w czerwonej kurtce to właśnie Mrówa – wskazał na niewysokiego, szczupłego mężczyznę lat koło pięćdziesięciu, w naciągniętej na oczy czarnej bejsbolówce.
Mrówa coś tłumaczył pozostałym, mocno gestykulując. Później wydobył z kieszeni duży kawałek bursztynu. Podał go jednemu z rozmówców. Ten obejrzał bursztyn uważnie.
– I mówisz, że ten kawałek wyciągnąłeś dzisiaj w nocy? – mężczyzna spytał z powątpiewaniem.
– Nad ranem – obstawał przy swoim Mrówa.
– I co? Zdążyłeś już go obrobić?
– Jak obrobić? – obruszył się Mrówa.
– No przecież tu jest szlifowany, nie widzisz? – podważający słowa Mrówy pokazuje mu i pozostałym szlif na bursztynie, ślad ludzkiej ręki.
– To tylko tak wygląda, jakby szlifowane było – broni się Mrówa. – Naprawdę, dzisiaj rano wyciągnąłem…
– Taki kit to możesz swojej starej wciskać – zaśmiał się mężczyzna, który jakoby odkrył szlif na bursztynie. Pozostali mu zawtórowali.
Twarz Mrówy zbliżyła się barwą do jego kurtki. Wyrwał bursztyn z ręki drwiącego z niego mężczyzny. Mors zbliżył się do grupki.
– O, jest znawca, on oceni, kto tu kogo w jajo robi – kpiarz wyrwał bursztyn Mrówie z garści i podał Morsowi. – No niech pan powie, był szlifowany, czy nie?
Mors obejrzał go z uwagą i oddał Mrówie, który patrzył na niego z nadzieją.
– Ładny kawałek, ale wygląda na to, że ktoś już go obrabiał – zawyrokował.
– No i co? – triumfował kpiarz biorąc się pod boki. Mrówa jeszcze bardziej poczerwieniał ze złości.
Weszliśmy do sklepu i kupiliśmy, co było potrzebne. Gdy wyszliśmy, mężczyźni nadal dyskutowali. Zapakowaliśmy jedzenie do bagażnika. Już siedząc w nissanie, zapytałem:
– O co chodziło z tym bursztynem Mrówy?
– Mówiłem ci już, że bursztynowa gorączka ludzi ogarnia i zmyślają różne rzeczy, Bóg jeden wie, po co – westchnął Mors. – Pewnie nie radzą sobie z emocjami, nadziejami, oczekiwaniami… Bo tutaj wiele ludzi żyje z bursztynu, nawet straż graniczna…
Wszystkie postaci tej książki są fikcyjne i nie należy ich wiązać z konkretnymi osobami.
Książkę można nabyć, klikając w ten link: Amazon.com: Opowieści z Mierzei przez Bosego Antka spisane (Polish Edition): 9798754862999: Bednarek, Roman: Books
Komentarze
Prześlij komentarz