Moja proza: Trójkąty nie są dla młodych ludzi (cz. 1)

            Zbliża się południe i trudno wręcz wytrzymać. Żar taki leje się z jasnego nieba. Powietrze rozedrgane, wszystko faluje – i drzewa, i łąki, i krowy na łąkach – wszystko, dosłownie wszystko. Na niebie ani jednej chmurki, ani jednej nadziei na chwilę cienia, nie mówiąc już o orzeźwiającym deszczyku. Tylko ta promieniejąca kula prawie w zenicie.

             Piękną miał pan pogodę – powie smukłonoga Elwira, sąsiadka z góry, gdy po powrocie spotka mnie na schodach, obrzuci spojrzeniem i uśmiechnie się zalotnie (dwadzieścia siedem lat, rozwiedziona, bezdzietna, właścicielka biura podróży, ładna...).

             Owszem, niezłą... – przytaknę nieśmiało i nic więcej nie zdołam wydobyć z siebie. Przepuszczę ją przodem i będę szedł za nią (ale wolniej) i czekał aż stanie w strudze światła bijącego z okna na półpiętrze. Promienie prześwietlą cienką sukienką i wydobędą dla mych oczu gibką linię ciała...

            Idziemy w trójkę brzegiem dwupasmowej drogi. Ja i dwie dziewczyny: jasnowłosa Lilka i Malwina – śniadoskóra brunetka. Dźwigamy plecaki. Ja – rzecz oczywista – największy i w dodatku z przytroczonym namiotem. Koszulka mokra, pot zalewa oczy, w gardle sucha skorupa... Idę pierwszy, słysząc za plecami chrzęst kroków i oddechy dziewcząt.

            Te wakacje mieliśmy spędzić całą paczką. W sześć osób i z trzema namiotami postanowiliśmy wybrać się autostopem na Mazury. Ja z Lilką, Cezar z Miłką i Kolec (starszy brat Miłki) z Malwiną. Dobrze się zapowiadało, lecz po paru dniach wędrówki klops – grupa się rozpadła. Z powodu bardzo drobnego, wręcz banalnego. Otóż Miłka pokłóciła się o coś z Malwiną. Poszło o drobiazg, ale ponieważ nie znosiły się od dawna, drobna sprzeczka przerodziła się w awanturę. Myślę jednak, że nawet ta awantura mogła się dobrze skończyć, gdyby nie to, że Cezar stał murem za Miłką, natomiast Kolec (brat Miłki) starał się poskromić Malwinę. Z punktu widzenia Malwiny mogło wyglądać na to, że tamci troje (w tym jej chłopak) uknuli spisek przeciwko niej jednej. Nic dziwnego więc, że wpadła w furię, nawymyślała całej trójce, a potem się rozpłakała. Wprawdzie Kolec próbował ją jakoś uspokoić, ale tylko do czasu, gdy powiedziała mu, żeby szedł do diabła, bo ma już dość takiego palanta. W rezultacie Cezar i Miłka postanowili się odłączyć, zaś Kolec powiedział, że skoro Malwina z nim w ten sposób, to on nie czuje się do niczego zobowiązany i postanawia dołączyć do kumpli żeglujących po jednym z jezior, z którymi spędzi resztę wakacji.

             To ja wracam do domu – powiedziała Malwina ponuro, gdy zostaliśmy we troje.

             Po co? Zostań z nami – wyrwało mi się nieopatrznie, na co Lilka spochmurniała.

            Malwina spojrzała niepewnie na Lilkę.

             Jasne... Możesz przecież zostać.

             Dzięki... Jesteście kochani – Malwina, rozpromieniona, pocałowała niezbyt szczęśliwą Lilkę w policzek.

            Dlatego wędrujemy teraz skrajem szosy, w samo południe upalne, w tak nietypowym składzie. Ja i dwie dziewczyny. Wytopieni jak skwarki próbujemy zatrzymać jakiś samochód. Przejeżdża ich całe mnóstwo, ale nie chcą się zatrzymywać. Za gorąco. Trzeba by wiele dodatkowych czynności wykonać. Idziemy więc gęsiego skrajem szosy.

             Sypialiśmy w trójkę w jednym namiocie. Ja przy lewym brzegu, Lilka w środku, Malwina zaś po prawej stronie. Mieściliśmy się dość swobodnie. Pierwsza noc była gorąca, parna i duszna. Jakich wiele było już i jakich wiele będzie. Wiem, że podczas jednej z nich, już po powrocie do domu, usiądę sobie na ławce przed blokiem. Wiem, że tak będzie, bo zawsze tak robię, gdy jestem w domu, nie mam nic do roboty i noc jest taka. Wiem też, że koło dziesiątej zachrzęści żwir na alejce i rozlegną się lekkie kroki. To Elwira, jak zawsze o tej mniej więcej porze, będzie wracać nie wiadomo skąd. Dostrzeże mnie oczywiście siedzącego na ławce. Skręci i usiądzie obok, dotykając kolanem mojej nogi. Zapiecze mnie, zadrżę, ale będę siedział nieruchomo. Owionie mnie zapach perfum. Lekki wprawdzie, ale wyraźnie odcinający się od duszącego aromatu maciejki. Popatrzę na Elwirę, odpowiem uśmiechem na jej uśmiech, prześliznę się oczyma po jej ciele, ukrytym pod cienką bluzką w kolorze dojrzałej pomarańczy i biodrach wypełniających zieloną spódnicę. Elwira westchnie cicho, uniesie ramiona wysoko... Błysną wygolone pachy, zafalują piersi naprężone... Elwira zmierzwi palcami swe rude, opadające ciężko na plecy włosy, przeciągnie się...

             Ach, co za noc... powie szeptem i popatrzy na mnie jakby szukając potwierdzenia.

            Uśmiechnę się, będę dygotał, ale nie zrobię nic. Będę żałował później, że nie chwyciłem jej wpół, nie przyciągnąłem do siebie, nie wpiłem wargami w jej usta obrzmiałe... Że nie uczyniłem nawet gestu jednego.

             Zapali pan? – Elwira wyciągnie paczkę papierosów.

            Zapalimy, zaciągniemy się, będziemy palić w milczeniu. Potem Elwira wstanie kocim ruchem.

             Dobranoc – powie cicho, jakby nieco rozżalonym głosem i odejdzie kołysząc biodrami....

            Gorąca była zatem pierwsza noc, parna i duszna. Nie mogłem zasnąć. Lilka także. Przewracaliśmy się co chwila z boku na bok, wreszcie wyszliśmy z namiotu. Malwina spała, jak mi się wydawało. A może tylko udawała, że śpi? Na zewnątrz było nieco chłodniej. Chciałem objąć Lilkę, przycisnąć do siebie, ale odepchnęła delikatnie moją rękę. Początkowo byłem zdziwiony, ale zaraz potem zrozumiałem – chodziło o Malwinę. Mimo to zapytałem, co się stało. Lilka milczała. Usiadła sobie na kamieniu, zapaliła papierosa i później wkładała sobie tylko tego papierosa do ust i wyjmowała. A poza tym żadnego ruchu - posąg, jakby wrosła się w ten kamień. Nadąsana patrzyła gdzieś w ciemną dal niewidzącymi oczyma. W dole szemrała niewielka rzeczka, nad którą biwakowaliśmy. W wodzie zapluskała od czasu do czasu ryba, czasem mignęło coś srebrzyście w świetle księżyca. Po drugiej stronie szumiał bór.

            Nie przeszkadzałem jej. Usiadłem w trawie obok kamienia, gryzłem źdźbło i czekałem aż się wydąsa.

             Mogliśmy być sami – przemówiła w końcu.

             Mogliśmy... – zgodziłem się.

             To przez ciebie... – jakby zaszlochała.

            Żal mi się jej zrobiło.

             Żal, żal... – mruczała gderliwie – A może ci się po prostu podoba?

             Dajże spokój – zaprotestowałem, ale poczułem jednocześnie jak mrowie przechodzi mi po plecach, bo uświadomiłem sobie nagle, że obecność Malwiny z niewiadomego powodu sprawiała mi przyjemność. Dobrze, że było ciemno i Lilka nie mogła dostrzec zakłopotania na mojej twarzy.

             Ciekawe... A jej piersi? Nie widziałeś może jej piersi? – biadoliła dalej.

             Nie żartuj! Jak mogłem widzieć?

             No, piersi może nie – zreflektowała się – Ale nogi, uda, i w ogóle...

            Byłem trochę oszołomiony nieoczekiwanym kierunkiem, w jakim potoczyła się ta rozmowa, a jednocześnie rozbawiony rozwojem sytuacji.

             Widzieć, widziałem – powiedziałem, z trudem powstrzymując się od śmiechu – Ale nie zwróciłem specjalnie uwagi...

             Tralalala, mnie nie powiesz! – ucięła.

            W końcu uspokoiła się i udobruchała. Zsunęła się potem z kamienia, na którym siedziała, przywarła do mnie całym ciałem drżąca, wijąca się, głodna pieszczot i przeżyliśmy chwile pełne uniesień. Potem długo jeszcze leżeliśmy w trawie, na ciepłej ziemi, w ciężkiej wilgocią czerni nocy. Słuchaliśmy plusku fal o przybrzeżne kamienie i szumu sosen na przeciwległym brzegu rzeki. Momentami jednak przyłapywałem się na tym, że myślę o Malwinie. Gdy wchodziliśmy do namiotu, popatrzyłem na miejsce gdzie spała, ale było ciemno i nie widziałem nawet, że ktoś tam leży.

            Następnego dnia rano przyglądałem się jej z ciekawością, co – muszę przyznać – sprawiało mi niemałą przyjemność. Miała bowiem piękne, smukłe nogi, pokryte opaloną na czekoladowy kolor skórą, gładką jak atłas. Dalej biodra zaznaczone delikatnie wygiętą linią i półkule pośladków sprężystych, wypełniających obcisłe szorty. Wyżej linia bioder zwężała się i jak starogrecka amfora przechodzi w szyjkę, tu tworzyła talię wciętą łagodnym łukiem. Potem piersi sterczące, jędrne, ani zbyt duże ani zbyt małe – takie w sam raz – opalone do połowy a tam gdzie stanik odchylił się nieco, błyszczące jasną linią nie znającego słońca ciała...

            Malwina odwróciła się nagle, poczuwszy – być może – mój wzrok na sobie. Spojrzała i uśmiechnęła się, a mnie dreszcz przeniknął. Spojrzałem na Lilkę – uciekła oczyma gdzieś w bok. Próbowała rozpalić ognisko.

             Pomogę ci – poderwałem się.

             Poradzę sobie – odrzekła chłodno, nie patrząc na mnie.

            Wziąłem więc ręcznik i pobiegłem do rzeki. Była tam również głębia, toteż najpierw popływałem sobie trochę, a później umyłem się. Gdy skończyłem, pojawiła się Malwina. Zauważyłem, że się przebrała. Była wprawdzie w tych samych szortach, ale zamiast stanika włożyła bawełnianą bluzkę w paski. Pod bluzką podskakiwały sprężyście piersi...

             Jaka woda?

             Zobacz sama.

            Zagarnąłem obiema rękami kawałek rzeki i chlusnąłem na nią strumieniem wody. Zatrzymała się i dłońmi zakryła twarz, przybierając pozę bezbronnego dziecka. Gdy krople opadły, otworzyła oczy i obrzuciła mnie tym swoim tajemniczym spojrzeniem, które odkryłem u niej zaledwie pół godziny temu.

            Uśmiechnąłem się do niej i pobiegłem do Lilki.

            Smarowała bułki pasztetem i udawała, że nie widzi, jak się zbliżam. Nie przerwała smarowania nawet wtedy, gdy przykucnąłem przy niej. Tak, jakby obok nic się nie działo. Chwyciłem ją za szyję, a ona znieruchomiała z nożem i bułką w wyciągniętych rękach. Przyciągnąłem do siebie i pocałowałem najpierw w policzek, potem w usta, a na koniec w szyję. Ożywiła się, oczy jej rozbłysły, a twarz rozjaśniła się leciutkim uśmiechem. Skończyła smarować bułkę i podała mi ją.

            Nadeszła Malwina. Siadając obok mnie, oparła dłoń na moim ramieniu. Lilka, czujna Lilka, zarejestrowała ten gest przelotnym spojrzeniem. Potem zaczęły paplać, jak to dziewczyny.

            Jadłem bułkę z pasztetem i w milczeniu kontemplowałem wydarzenia dzisiejszego dnia. Przede wszystkim zaś tajemniczy uśmiech Malwiny, obraz jej ciała gibkiego i znowu jej uśmiech, ciągle przed oczyma. Potem nagle, jakby ktoś, wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, podmienił obrazy, zamajaczyły mi falujące biodra Elwiry, mojej sąsiadki z góry i znowu ten uśmiech Malwiny i jej ciało...

             Co ty na to, Filip? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Lilki.

             Na co?

             Siedzisz obok nas i nic nie słyszysz. Zastanawiamy się z Malwiną, czy nie zostać by tutaj jeszcze do jutra...

             Tak tu fajnie...

            Po śniadaniu planowaliśmy ruszyć w dalszą drogę.

             Możemy zostać – powiedziałem.

Dokończenie wkrótce...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne