Spacerując po nadbałtyckiej plaży, każdy szuka bursztynu. Ale nie każdy wie, skąd się tam złoto Bałtyku wzięło

            Sam, gdy tylko jestem nad Bałtykiem, spaceruję po plaży z wzrokiem wbitym w piasek omywany falami. A nuż się zdarzy ładna grudka skarbu, jakim jest bursztyn? Tak robi większość turystów, spędzających urlop nad Bałtykiem. Chociaż muszę przyznać, że lato nie jest najlepszym okresem na poszukiwanie bursztynu. Największe szanse na jego znalezienie mamy późną jesienią, zimą i wczesną wiosną, a więc wtedy, gdy woda jest zimna, bo w takiej bursztyn łatwiej pływa. Warto też pamiętać, że – bez względu na porę roku – najłatwiej go znaleźć w „śmieciach”, wyrzucanych przez morze, na które składają się pęki wodorostów, patyki itp. Rzadko bursztyn pływa samodzielnie. Gdzie zatem morze wyrzuca tak zwany śmieć, warto go przetrząsnąć. Ale przede wszystkim warto wiedzieć, skąd bursztyn wziął się nad Bałtykiem. A to bardzo ciekawa historia.

            Zacznijmy może od tego, że bursztyn bałtycki, zwany sukcynitem, jest skamieniałą żywicą, powstałą przed 40-50 milionami lat, czyli w okresie zwanym eocenem(34 do 55 mln lat temu).

Trafne i mniej trafne, a nawet dziwaczne hipotezy pochodzenia
bałtyckiego bursztynu

            O tym, że bursztyn ma żywiczne pochodzenie pisał już Pliniusz Starszy w swoim dziele „Historia naturalna”. Nie wiadomo, w jaki sposób doszedł do swoich wniosków, ale były one – biorąc pod uwagę zakres dostępnej mu wiedzy – wyjątkowo celne. Jego zdaniem materiał ten zrodził się z soku drzew bliskich gatunkowi sosny, które rosły na wyspach oceanu północnego. Tłumaczył, że sok ten był zmywany z wysp podczas sztormów, po czym pod wpływem niskiej temperatury i wody morskiej gęstniał coraz bardziej, aby w ostatniej fazie przyjąć właściwości bursztynu.

            Chociaż dzieło Pliniusza niewątpliwie było znane późniejszym mędrcom, to jednak dziwnym trafem jego pomysł na wyjaśnienie genezy złota Bałtyku był zgodnie ignorowany. Nie od razu jednak, bo w okresie Renesansu znaleźli się tacy badacze, którzy w poszukiwaniu bursztynodajnych drzew przeczesali niemal wszystkie wybrzeża Bałtyku.

            Nie znaleźli ich, więc doszli pewnie do wniosku, że starożytny uczony najzwyczajniej w świecie pomylił się. Nikomu nie przyszło do głowy, że drzewa, o których pisał Pliniusz, rosły kilkadziesiąt milionów lat wcześniej. Zresztą najprawdopodobniej sam autor „Historii naturalnej” nie zdawał sobie z tego sprawy.

            Nic dziwnego zatem, że wysnuwano najbardziej cudaczne hipotezy o pochodzeniu bursztynu. Na przykład Georgius Agricola – niemiecki humanista i przyrodnik, z zawodu lekarz żyjący w okresie Renesansu przekonywał, że bursztyn jest materiałem pochodzącym z oleju skalnego, który stwardniał po wydostaniu się na powierzchnię ziemi.

            Podobną koncepcję sformułował Andreas Aurifaber, szesnastowieczny lekarz i przyrodnik z Wrocławia, który przez pewien okres swojego życia związany z ośrodkami naukowymi Gdańska, Królewca i Elbląga w sposób naturalny zainteresował się bursztynem. Niewątpliwą jego zasługą była popularyzacja złota Bałtyku w rejonie Dolnego Śląska – był również jego kolekcjonerem i badaczem właściwości.

            Żyjący w kolejnym stuleciu niejaki Fidus Klobius z Wirtembergii twierdził natomiast, że bursztyn to stwardniałe w morzu odchody ptaków i wielorybów. Znalazł się jednak w XVII wieku jeden uczony – przyrodnik włoski Paolo Boecone – który wzorem starożytnych utrzymywał, że bursztyn jest stwardniałą żywicą drzew iglastych.

– Gdzież zatem są te drzewa? – pytano go ironicznie. – Przecież powinny być tam, gdzie bursztyn.

            Włoski przyrodnik nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, więc szybko zapomniano o nim i jego koncepcji dotyczącej genezy złota Bałtyku i dalej mnożyły się cudaczne pomysły na to, z czego zrodził się bursztyn. Wprawdzie zaciekawiony stanowiskiem Włocha Johan Chesnecopher ze Szwecji zaczął nawet szukać tych drzew nad Bałtykiem, ale nie znalazłszy ich zaczął głosić, że bryłki bursztynu ukształtowały się z pewnego rodzaju smoły wydobywającej się z ziemi. Co miał na myśli mówiąc o smole? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Inny z kolei uczony przekonywał, że bursztyn to gatunek wosku ziemnego.

            Również w XVII wieku pojawił się w końcu jezuita Wojciech Tylkowski z Braniewa, który uznał, że pierwszą formą złota Bałtyku była żywica drzew, która z czasem i pod wpływem różnych czynników ze stanu płynnego przeszła w stan stały. Duchowny opracował nawet sposób, w jaki można otrzymać bursztyn domowym sposobem. Według niego wystarczy wziąć białko kurzych jaj, olej lniany, gumę arabską i nieco odpowiedniego barwnika, zmieszać dokładnie wszystkie te składniki i gotować. Po ostudzeniu bursztyn miał być gotowy. Podobno jego metodą produkowano w XVII wieku materiał imitujący bursztyn.

Bursztyn spłynął Eridanosem z gór Skandynawii

            Na szczęście historia naukowych dociekań zakreśliła koło i dziś już wiadomo bez wątpienia, że Pliniusz Starszy miał rację. Zakłada się, że żywica wydobywała się z drzew iglastych, porastających tereny dzisiejszej Skandynawii i Morza Bałtyckiego, które w owym okresie nie istniało jeszcze. Przyjmuje się, że szczególne znaczenie miała sosna żywicodajna (pinus succinifera).

            Nie jest to nazwa jednego gatunku sosny lecz wielu, których wspólną cechą było obfite żywicowanie. Niektórzy badacze wskazują, że żywica w owym okresie wypływała nie tylko z drzew iglastych, ale i żywicznych drzew liściastych nieznanych gatunków, których również było pełno na ówczesnych obszarach, znajdujących się na północ od dzisiejszej Polski.

            Żywica bursztynowa gromadziła się nie tylko wewnątrz drzew, ale i wypełniała ich szczeliny, obficie występowała także pod korą i oczywiście wypływała na zewnątrz pni zastygając w postaci nacieków o różnych kształtach. Badacze dziejów bursztynu podkreślają, że drzewa bursztynodajne musiały porastać tereny bagniste, mocno nasycone wodą. Żywica, uwalniając się z drzew, lub uwięziona w obumarłych kawałkach drewna musiała bowiem znaleźć schronienie pod wodą. W przeciwnym razie uległaby zniszczeniu poprzez procesy erozji i wietrzenia.

            Częste w ciepłym i wilgotnym wówczas klimacie deszcze i ulewy porywały kawałki wypełnionego żywicą drewna oraz samej żywicy i rwącymi strumieniami niosły na niżej położone tereny aż do doliny hipotetycznej rzeki Eridanos. Jej źródeł upatrywano w dzisiejszej Zatoce Botnickiej Morza Bałtyckiego.

            Rzeka ta miała płynąć na południowy zachód samym środkiem późniejszego Bałtyku. Żywica spływająca do tejże rzeki jej dopływami była następnie niesiona nurtem aż do miejsca, gdzie Eridan szeroką deltą uchodził do płytkiego, eoceńskiego morza, rozlewającego się na południe przez wschodnie tereny dzisiejszej Polski i na zachód, pokrywając współczesne Pomorze. Ujście rzeki miało znajdować się przy wejściu do późniejszej Zatoki Gdańskiej, gdzie osadzało się wszystko, co rzeka przyniosła ze sobą – zarówno piaski i muły, jak i materiał roślinny z żywicami, które stopniowo przekształcały się w bursztyn. Niektórzy badacze dziejów podtrzymują, że niewielka rzeka Radunia, płynąca przez Gdańsk i wpadająca do Motławy, to fragment dawnego Eridanosa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne