Bursztynowe ciekawostki: Procedury tylko dla prawdziwych twardzieli
Zabawa w kotka i myszkę, w której po jednej stronie stoją nielegalni wydobywcy bursztynu, a po drugiej przedstawiciele organów ścigania, trwa w najlepsze i nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy się skończy. Właściwie kopacze złota Bałtyku nie bardzo mają się czego obawiać, bowiem to, co robią w ukryciu, w świetle obowiązującego prawa może być traktowane co najwyżej jako wykroczenie. A przynajmniej do niedawna tak było traktowane W praktyce oznacza to stosunkowo niskie kary w przypadku przyłapania na gorącym uczynku – 500 zł mandatu karnego oraz przepadek sprzętu i urobku, jaki siły porządkowe ujawnią u zatrzymanych.
W porównaniu do kwot, jakie można uzyskać z jednego wypadu na robotę, sięgające czasem kilkudziesięciu tysięcy złotych (chociaż czasem może to być tylko kilkaset złotych) cena, jaką płaci się za udział w tym procederze, jest śmiesznie niska. Kopacze płacą, zaopatrują się w nowy sprzęt i dalej robią swoje. Wprawdzie można im postawić wiele zarzutów z różnych paragrafów ustawy o ochronie środowiska, prawa geologicznego, górniczego czy wodnego, ale zwykle jednak kończy się na wspomnianych wyżej konsekwencjach. Istnieje bowiem pewna trudność w ściganiu sprawców wykroczenia. Polega ona między innymi na tym, że postawienie zarzutów jest uzależnione od opinii biegłych, specjalizujących się w ocenie oddziaływania na środowisko nielegalnego wydobywania bursztynu.
Ze statystyk policji w Nowym Dworze Gdańskim wynika, że w 2014 r. zatrzymano 15 osób zajmujących się nielegalnym poszukiwaniem i wydobyciem bursztynu. Prowadzono przeciwko tym osobom siedem spraw karnych. W tym samym czasie w okolicach Krynicy Morskiej straż graniczna schwytała 16 kopaczy, którym odebrała sprzęt o łącznej wartości prawie 50 tys. zł. Rezultaty raczej niezbyt porywające, co mogłoby świadczyć, że albo nielegalne kopanie bursztynu na mierzei jest zjawiskiem jednak marginalnym, albo że kopacze znakomicie sobie radzą z wymierzonymi przeciwko nim akcjami służb porządkowych.
Rzecz jasna nielegalni kopacze bursztynu mogliby postarać się o pozwolenie na jego poszukiwanie oraz koncesje na wydobycie i pracować sobie spokojnie, bez obawy, że zostaną przyłapani przez funkcjonariuszy organów ścigania. Pod warunkiem, że wniosą odpowiednie, niezbyt wysokie opłaty. Na przykład opłata od jednego kilograma wydobytego bursztynu wynosi zaledwie 10,26 zł. Pytanie tylko, po co ma to robić, skoro kary za nielegalne wydobycie są tak niskie? Poza tym procedury uzyskiwania pozwoleń są skomplikowane i czasochłonne do tego stopnia, że zniechęciłyby nawet najwytrwalszych, a cóż dopiero osobę, która nie posiada stałej pracy i robotę musi rozpocząć już teraz, aby zdobyć jakąś gotówkę na utrzymanie rodziny. Jeśli jeszcze dodać, że znakomita część kopaczy to osoby z wykształceniem zaledwie podstawowym to łatwo zrozumieć, że sprostanie wszystkim wymogom administracyjnym jest zadaniem wielokrotnie przekraczającym ich możliwości i siły.
Każdy to zrozumie, jeśli dokładnie prześledzi drogę uzyskiwania pozwoleń, składającą się z trzech etapów. W pierwszym należy rozpoznać złoże i sporządzić jego dokumentację – przede wszystkim projekt robót geologicznych, który trzeba następnie zatwierdzić w urzędzie marszałkowskim i dzięki temu otrzymać koncesję na prace poszukiwawcze. Następnie powinna powstać dokumentacja geologiczna złoża. Drugi etap polega na przygotowaniu się do prac wydobywczych. Należy więc przedstawić w urzędzie sporządzoną w pierwszym etapie dokumentację geologiczną, przygotować raport oddziaływania eksploatacji złoża na środowisko, co jest warunkiem uzyskania koncesji eksploatacyjnej. To jeszcze nie koniec zabiegów biurokratycznych, ponieważ musimy przejść przez etap trzeci, zanim przystąpimy do eksploatacji. Tutaj niezbędne jest wykonanie projektu zagospodarowania bursztynowego złoża, no i – oczywiście – planu rekultywacji terenu po zakończeniu prac wydobywczych. Dopiero gdy dokumenty te zyskają akceptację, można przystąpić do wydobywania bursztynu.
Mimo to istnieją ekipy, które cierpliwie przebrnęły procedurę i dysponują wymaganymi pozwoleniami lub koncesjami, więc działają legalnie. Ich liczba znacznie wzrosła po 2012 r. po zmianie ustawy prawo geologiczne i górnicze, co skutkowało wydawaniem oddzielnych pozwoleń na poszukiwanie i oddzielnych koncesji na wydobycie. W połowie 2015 r. było wydanych około 100 takich pozwoleń na poszukiwanie bursztynu i jedna koncesja na jego wydobycie. Cóż z tego jednak, skoro – jak się okazało – żaden z posiadaczy pozwolenia nie wykazał się sukcesami w poszukiwaniu bursztynu. Prace przeprowadzano, a bursztynu o dziwo nie było.
Podejrzewa się, a niektórzy zainteresowani tą działalnością są pewni, że podczas poszukiwań wydobywano jednocześnie kruszec, zaś organa administracji były informowane, że badanie danego terenu nie dało żadnych rezultatów. Pozwolenia i koncesje zatem niczego nie rozwiązują. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że jak pozyskiwanie bursztynu było nielegalne, takim wciąż pozostaje ze względu na to, że faktycznie nie istnieje żadna różnica pomiędzy poszukiwaniem bursztynu a jego wydobyciem. Taka różnica ma byt jedynie formalny. Zresztą podane wyżej liczby mówią same za siebie – 100 pozwoleń na poszukiwanie i jedna koncesja na wydobycie. Po co starać się o koncesję na wydobycie, skoro bursztyn już się wykopało podczas poszukiwań, nie zgłaszając tego faktu administracji?
Specjaliści od ochrony środowiska dostrzegają w tym poważny problem. Podnoszą mianowicie, że podczas niekontrolowanego wydobycia dochodzi do dewastacji środowiska. Chodzi o to, że poszukiwacze pozostawiają po sobie wyrobiska w żaden sposób nie rekultywując ich.
Komentarze
Prześlij komentarz