Na chorobowe bez wizyty u lekarza? Polacy by chcieli, ale u nas to się nie uda
Niedawno pojawił się postulat prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej, aby wprowadzić w Polsce możliwość korzystania z chorobowego zwolnienia z pracy na żądanie. Zwolnienie to nie mogłoby przekraczać 4-5 dni. Zdaniem prezesa NRL, takie rozwiązanie odciążyłoby służbę zdrowia, zwłaszcza w okresie, gdy jesteśmy bardziej podatni na różne infekcje. Pomysł ten nie spodobał się w resorcie zdrowia, ale z sondażu wynika, że Polacy popierają ten pomysł. Jest on zresztą od lat wykorzystywany w innych krajach europejskich, na przykład w Wielkiej Brytanii.
Jesień i zima to okres, gdy częściej ulegamy infekcjom i chorobom wywołanym przez wirusy. Widać to zresztą gołym okiem w przychodniach, gdzie przed gabinetem lekarza internisty ustawiają się długie kolejki, oraz w aptekach. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski ma pomysł na to, aby – z jednej strony – odciążyć system ochrony zdrowia, a z drugiej – ulżyć pewnej grupie zakatarzonych pacjentów. Jego zdaniem chorzy, którzy nie wymagają wizyty u lekarza lub teleporady, powinni mieć możliwość skorzystania z chorobowego zwolnienia z pracy na żądanie.
Lekarze mieliby wówczas więcej czasu dla pacjentów, których stan wymaga specjalistycznej interwencji, a cały system ochrony zdrowia byłby mniej odciążony. Skorzystaliby również pacjenci z lekką infekcją, którzy nie musieliby czekać na wizytę u lekarza, aby otrzymać dokument L4, odbyć wizytę w poradni, często narażając się na bardziej zjadliwą infekcję, a przede wszystkim na związany z tym stres. Zwłaszcza, że często zanim taka osoba trafi do lekarza, infekcja sama przechodzi pod wpływem domowych sposobów leczenia.
Pomysł prezesa Jankowskiego został, oczywiście, skrytykowany przez resort zdrowia. Jego rzecznik Wojciech Andusiewicz stwierdził, że prezes NRL powinien raczej skupiać się na tym, jak pomagać choremu pacjentowi, a nie na tym, jak tego pacjenta zniechęcać do skorzystania z porady. Po tak zwanej zjednoczonej prawicy nie należało się spodziewać innej reakcji – powszechnie wiadomo przecież, że filozofią tej grupy jest kontrolować każdy aspekt życia obywatela.
Tymczasem takie rozwiązanie z powodzeniem jest wykorzystywane na Wyspach Brytyjskich.
– Tam pracownik, jeśli czuje się przeziębiony lub ma inne dolegliwości, z którymi sam może sobie poradzić, dzwoni po prostu do miejsca pracy z informacją, że źle się czuje i będzie nieobecny w pracy przez kilka dni, najczęściej pięć – informuje osoba, która wiele lat spędziła w Wielkiej Brytanii, pracując w kilku firmach. – I już, po kłopocie.
Warte podkreślenia jest również to, że za okres przebywania na chorobowym pracownik zachowuje prawo do stuprocentowego wynagrodzenia. W Polsce, nawet dysponując oficjalnym zwolnieniem lekarskim, za okres choroby otrzymujemy 80 procent pensji.
Mało tego. W Wielkiej Brytanii pracownik raz w roku ma prawo do tak zwanego duvet day (dzień pod kołderką), z którego może skorzystać kiedy chce – na przykład gdy jest na kacu.
W dniach 30 XII-2.01 Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna przeprowadził badanie dla Wirtualnej Polski, z którego wynikało, że 58 procent Polaków popiera pomysł prezesa NRL. Przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiedziało się 24 procent badanych, a swojego zdania nie wyraziło 18 procent respondentów. Jednocześnie 59 procent badanych stoi na stanowisku, że Polacy na pewno nadużywaliby takiego rozwiązania, i robiliby sobie wolne zawsze, gdy nie chciałoby im się iść do pracy. Byłoby to zatem ze stratą dla gospodarki.
Czyżby zatem Anglicy byli tak mało przewidujący i naiwni?
– Nie oszukujmy się. Oczywiście, że Brytyjczycy czasem nadużywali takiego rozwiązania, ale uznano, że straty z niego wynikające są z nawiązką pokrywane przez korzyści, związane zwłaszcza z odciążeniem systemu ochrony zdrowia. No i odpada problem lewych zwolnień lekarskich, z których Polacy korzystają nagminnie – tłumaczy osoba z brytyjskimi doświadczeniami i dodaje: – Mimo to istnieje system kontroli. Po powrocie do pracy chory musi złożyć self-certificate, czyli coś w rodzaju oświadczenia, w którym stwierdza, że był chory i opisuje, co mu dolegało. Poza tym, jeśli ktoś nazbyt często korzysta z takiego chorobowego, pracodawca może go wysłać na badania lekarskie i gdyby okazało się, że pacjentowi nic nie dolega, zaczęłyby się jego kłopoty.
Nie wydaje mi się, aby w Polsce takie rozwiązanie się przyjęło. Nie w kraju o tak niskim, jak u nas, poziomie zaufania społecznego, co skutkuje tym, że na wszystko trzeba mieć tak zwane kwity i podkładki. I nie w kraju, w którym każda – nie tylko obecna – władza wyznaje osobliwą filozofię zarządzania, polegającą na trzymaniu obywatela „za mordę” i utrzymywaniu go w ciągłym strachu przed ukaraniem.
Komentarze
Prześlij komentarz