Gdyby chcieli zostać w Unii, zabiegaliby o wprowadzenie euro
Jadwiga Emilewicz, posłanka i była minister rozwoju odpowiadała w czwartek, 1 stycznia na pytania Jacka Gądka w „Porannej rozmowie” Gazety.pl. Stwierdziła tam, że Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie powiedziało, że nie będzie w Polsce zamiany złotego na euro. Wprost oczywiście nikt tego nie powiedział, ale w sposób zakamuflowany już tak. Podobnie zresztą jak nikt z tak zwanej zjednoczonej prawicy nie powiedział, że chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Wręcz przeciwnie. Ale jednocześnie grupa trzymająca władzę usilnie przekonuje Polaków, że Unia to samo zło.
Podczas „Porannej rozmowy” w Gazecie.pl Jacek Gądek zapytał Jadwig Emilewicz, posłankę z byłej partii Razem Jarosława Gowina, byłą minister rozwoju w rządzie Mateusza Morawieckiego o wprowadzenie w Polsce europejskiej waluty. Odpowiedziała, że na pewno nie nastąpi to dzisiaj, ale tak zwana zjednoczona prawica nigdy ze ścieżki dążenia do euro nie zeszła. Naciskana przez Gądka zaczęła tłumaczyć, że tak naprawdę euro niewiele by nam dało, bo na przykład tacy Litwini mają euro, a na zakupy przyjeżdżają do Polski, bo to im się opłaca. To według niej oznaka, że jednak gospodarczo i pod względem ogólnego dobrobytu wiedzie nam się lepiej.
Dziwny to argument, bo na zakupy do Polski przyjeżdżają również Niemcy, którym też się to opłaca. A jeszcze bardziej opłacało się w czasach Peerelu, chociaż było to nieco trudniejsze. Ale każdy, kto wyjeżdżał do zachodnich Niemiec na Saksy pamięta, że to, co się tam zarobiło w miesiąc, było w Polsce więcej warte niż roczny dochód. Jakoś jednak to nie dowodziło naszej wyższości gospodarczej i nie świadczyło, że u nas żyje się lub żyło lepiej.
Na koniec tego wątku rozmowy Emilewicz oświadczyła, że nikt z grupy trzymającej władzę nie powiedział nigdy, że w Polsce euro nie zastąpi złotówki. To fakt, ale i nikt dobrego słowa o wspólnej walucie europejskiej nie powiedział. Wręcz przeciwnie.
Wspomnę chociażby Jarosława Jaczyńskiego, który w ubiegłym roku na jednym ze spotkań ze swoimi zwolennikami stwierdził, że wprowadzenie w Polsce euro oznaczałoby zubożenie Polaków i „wielkie ich ograbienie”. Nie wytłumaczył jednak, kto miałby nas tak bardzo ograbić. Przekonywał również, że wprowadzenie euro sprawi, że nasz wzrost gospodarczy się zatrzyma i przestaniemy gonić Zachód i Niemcy. Trzeba przyznać, że wiedza wodza PiS na ten temat jest zerowa i właściwie to powinna mu się zabronić publicznych wypowiedzi na ten temat. Pomimo nawet wolności słowa.
Mamy bowiem za południową granicą Słowację, która przyjęła euro w 2009 roku. I co? Produkt Krajowy Brutto per capita, czyli na głowę, rośnie w Słowacji szybciej niż w Polsce. A więc Kaczyński nie miał racji – euro nie hamuje wzrostu gospodarczego, euro go stymuluje. Ale skąd taki Kaczyński ma o tym wiedzieć? A może wie i tylko kłamie? Dlaczego jednak miałby kłamać?
Odpowiedź na to pytanie w pewnym sensie daje kolejne stwierdzenie Kaczyńskiego. Powiedział on mianowicie, że wprowadzenie euro pozbawi nas jednego z atrybutów naszej niepodległości, czyli własnej waluty. Dziwne to stwierdzenie, bo wiadomo, że wprowadzenie euro w Słowacji, Litwie, czy ostatnio w Chorwacji w niczym nie uszczupliło poziomu niepodległości tych państw.
Kaczyńskiemu chyba jednak nie o taką niepodległość chodziło. Jemu chodziło o niepodległość grupy trzymającej władzę, która może w tej chwili prowadzić własną politykę monetarną – na przykład dodrukować złotówek, jeśli będzie ich za mało. Jest to oczywiście polityka monetarna korzystna dla tych, co trzymają władzę, bo przecież nie dla wszystkich Polaków. Przyjęcie euro położyłoby temu kres.
Tak, jak w tak zwanej zjednoczonej prawicy nikt wprost nie powiedział, że euro nie zastąpi w Polsce złotówki, tak też nikt wprost nie powiedział, że w planie grupy trzymającej władzę jest wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej. Ale wiele powiedziano słów obrzydzających Polakom wspólnotę europejską. Zacznijmy od Krystyny Pawłowicz – chyba najbardziej pyskatej i chamskiej posłance PiS – która flagę europejską nazwała szmatą. Zaś pełniąca funkcję premiera Beata Szydło wyprowadziła unijną flagę ze swojego gabinetu twierdząc, że wszelkie spotkania będą odbywać się na tle „najpiękniejszej polskiej flagi”.
Wróćmy jeszcze do Kaczyńskiego, który podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy przypomniał debatę przed wejściem Polski do UE, podczas której Marek Jurek – wówczas aktywny polityk ultraprawicowy – przekonywał o kulturowej obcości Zachodu. Zdaniem Kaczyńskiego, była to bardzo trafna diagnoza. Nie tylko w ten sposób Kaczyński starał się obrzydzić Unię Polakom. Pewnego razu stwierdził, że Unia to narzędzie dominacji Berlina nad Polską, a kanclerz Niemiec Olaf Scholz chce sprawić, aby wspólnota europejska stała się superpaństwem „pod niemiecką wodzą”. Można to wszystko złożyć na karb antyniemieckich obsesji Kaczyńskiego, ale w takim razie dlaczego pozwalamy człowiekowi ogarniętemu obsesjami – a więc niebezpiecznemu – rządzić naszym krajem i wypowiadać się w naszym imieniu?
Przypomnijmy również słowa europarlamentarzysty pisowskiego Zdzisława Krasnodębskiego, który powiedział, że „zagrożenie z Zachodu jest większe niż ze Wschodu”. Naprawdę ten człowiek to powiedział. No i jeszcze na koniec groteskowa postać europarlamentarzysty Patryka Jakiego, który próbował udowadniać, że Polska finansowo traci na członkostwie w Unii Europejskiej. Przy okazji przytaczał liczby, które opinię publiczną wprowadzały w błąd. Takich to patriotów mamy.
A tak w ogóle myślę, że gdyby rządzący rzeczywiście chcieli, aby Polska została w UE, zabiegaliby o możliwość wprowadzenia wspólnotowej waluty w naszym kraju.
Komentarze
Prześlij komentarz