Może lepiej zacząć się szykować na chude lata? Są już oznaki, że nadchodzą
Nie jest najlepiej w naszej gospodarce – z informacji podanych przez narodowy Bank Polski wynika, że tak zwana inflacja bazowa w październiku była najwyższa w XXI wieku. Rząd, a właściwie premier Mateusz Morawiecki tłumaczył, że wprawdzie posiada narzędzia do tłumienia inflacji, ale na razie nie użyje ich, ponieważ nie chce wzrostu bezrobocia. Dlatego na ostatnim posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej nie podwyższyła stóp procentowych. Tymczasem dane z rynku pracy nie są najlepsze, a szefowa Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej Marlena Maląg nieśmiało zapowiada, że bezrobocie w najbliższych miesiącach może „lekko” rosnąć. A więc jednak...
Zacznijmy od inflacji. Wiemy już, że zwiększyła się w październiku i wyniosła 17,9 procent. Ale dopiero dzisiaj (16 listopada) dowiedzieliśmy się, ile wynosi tak zwana inflacja bazowa, czyli liczona bez uwzględnienia cen żywności i energii. W październiku osiągnęła poziom 11 procent, a więc zwiększyła się w porównaniu do września o 0,3 procenta. Warto podkreślić, że inflacja bazowa rośnie już od 16 miesięcy.
Choć wydawałoby się, że wzrost o 0,3 proc. to niewiele, ale eksperci podnoszą, że jest to powód do zmartwień. Po to bowiem oblicza się inflację bazową, aby zorientować się, co się dzieje w gospodarce, gdy pominiemy ceny żywności i energii – najbardziej narażone na sezonowe wahania, i szczególnie wrażliwe na szoki podażowe, jak na przykład w przypadku obecnego kryzysu energetycznego. Jeżeli zatem inflacja bazowa rośnie, oznacza to, że jest to trend stały i niekoniecznie uzależniony – jak to próbują nam wmówić rządzący – od wojny w Ukrainie.
Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński zapewnił, że szczyt inflacji przypadnie na I kwartał przyszłego roku, a później powoli zacznie maleć. Może i tak, ale znając trafność prognoz prezesa, raczej nie – wystarczy przypomnieć, że NBP przed wakacjami zapewniał, że szczyt inflacji przypadnie właśnie na okres wakacyjny. Wakacje minęły a inflacja nadal rośnie jak na drożdżach.
Zwłaszcza że grupa trzymająca władzę nic z nią nie robi, co najwyżej się jej przygląda i niewykluczone, że szepce jakieś zaklęcia. No bo przecież premier Mateusz Morawiecki kilka tygodni temu już zapowiedział, że rząd nie będzie walczył z inflacją, bo to wywoła lawinę bezrobocia, a więc zjawisko jeszcze bardziej dokuczliwe, oczywiście dla zwykłych Polaków, bo – jak wiemy – rządzący zawsze dadzą sobie radę. Tylko że rynek pracy zaczyna robić grupie trzymającej władzę psikusa. Otóż okazało się, że stopa bezrobocia we wrześniu wyniosła 5,1 procent. Wprawdzie jest to o 0,1 proc. mniej niż w sierpniu, ale o 0,3 proc więcej od prognozy, która szacowała wrześniową stopę bezrobocia na poziomie 4,8 proc., co jest niepokojące. Tym bardziej niepokojące, że szefowa Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej Marlena Maląg nieśmiało zaczęła napomykać, że w kolejnych miesiącach bezrobocie może „lekko” rosnąć. Jeśli ta władza przyznaje, że będzie troszkę gorzej, to znaczy, że może być bardzo źle.
Może się więc okazać, że będziemy mieć i wysoką inflację, i rosnące bezrobocie, a więc dwie plagi – a nie jedna, jak chciał Morawiecki tłumacząc bezczynność rządu wobec inflacji – na raz. Tłumaczyłem już w jednym z wcześniejszych tekstów, że z bezrobociem można sobie poradzić, a przynajmniej znacznie je złagodzić poprzez intensyfikację inwestycji publicznych. Na to jednak potrzebne są pieniądze, a wszystko wskazuje na to, że w państwowej kasie widać dno. Nie zapominajmy jednak, że Komisja Europejska ma dla nas ponad 35 mld euro z europejskiego Funduszu Odbudowy na realizację KPO. A realizacja KPO oznacza właśnie uruchomienie ogromnych inwestycji publicznych.
Pieniądze unijne są na wyciągnięcie ręki, ale nie sięgamy po nie, bo – jak przekonuje opozycja – blokuje je Zbigniew Ziobro i jego Solidarna Polska. Opozycja chce usunąć Ziobro ze stanowiska ministra sprawiedliwości i wystąpiła z wnioskiem o votum nieufności wobec niego, zachęcając Kaczyńskiego i jego ferajnę, czyli Prawo i Sprawiedliwość, do poparcia tego wniosku. Zarówno Kaczyński, jak i premier Morawiecki deklarują, że chcą tych pieniędzy na KPO, ale jednocześnie gardłują, że swojego koalicjanta będą bronić niczym niepodległości. A więc tak naprawdę nie wiadomo, czy w końcu chcą tych pieniędzy, czy nie.
Wydaje mi się jednak, że gdyby nawet doszło do odwołania Ziobro, co mogłoby oznaczać zerwanie koalicji i rząd mniejszościowy, to i tak możemy tych pieniędzy nie otrzymać, ponieważ zdaniem niektórych komentatorów Kaczyński i jego ferajna tylko deklarują zamiar skorzystania z unijnej kasy. Ale tak naprawdę zrobią wszystko, aby Komisja Europejska nam jej nie przyznała, co będzie pretekstem do wieszania psów na Unii Europejskiej. Nie wykluczone więc, że powinniśmy zacząć przygotowywać się do lat chudych. Ile ich będzie, nie wiadomo, ale wiadomo, że kiedyś przeminą, jak wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz