Jest nas już 8 miliardów. Czy czeka nas katastrofa?
Jak donoszą wszystkie media, we wtorek, 15 listopada miał się urodzić obywatel Ziemi, który dopełni ósmy miliard mieszkańców naszej pięknej planety. Osiem miliardów to bardzo dużo – dość przypomnieć, że w 1960 roku Ziemię zamieszkiwały zaledwie 3 miliardy ludzi. Choć jednak jest nas tak dużo, co oczywiście szkodzi planecie, politykom jest wciąż mało, więc cieszą się, gdy populacja danego kraju wzrasta i biją na alarm, gdy kraj się wyludnia. Dlaczego tak bardzo nam zależy na tym, aby lokalnie populacja regionów wciąż rosła? Moim zdaniem jest tylko jeden racjonalny powód, któremu zresztą można zaradzić. Pozostałe wynikają z błędnie ustawionej hierarchii wartości, są więc irracjonalne, lub ze zwykłych atawizmów.
Oczywiście nikt nie jest w stanie na 100 procent zapewnić, że ten ośmiomiliardowy Ziemianin urodził się właśnie 15 listopada, bo równie dobrze mógł przyjść na świat dzień , dwa lub trzy wcześniej lub później, ale Organizacja Narodów Zjednoczonych przyjęła umownie, że będzie nas 8 miliardów właśnie dokładnie w połowie listopada. Nie wiadomo też, w jakim regionie świata urodzi się ten kluczowy obywatel planety – nikt nie jest w stanie tego przewidzieć.
Od dawna wieszczono, że przyrost naturalny ludności Ziemi to tykająca bomba demograficzna, która w każdej chwili może wybuchnąć z niewyobrażalnymi skutkami. Tymczasem populacja podwoiła się, potroiła i nic spektakularnego się nie wydarzyło. Ziemia jakość nas pomieściła.
Najszybciej populacja Ziemi wzrastała w latach 1962-65 – roczne tempo wzrostu liczby ludności wynosiło wówczas 2,1 proc. Dziś tempo to zmalało do 0,8 proc. rocznie. Ale kwotowo przyrost jest podobny, zarówno w latach 60. poprzedniego wieku, jak i w obecnych czasach liczba ludności zwiększa się o około 64 miliony osób rocznie.
Przyjmuje się, że do wzrostu populacji świata przyczyniło się głównie wydłużenie długości życia mieszkańców Ziemi, wynikające z rozwoju medycyny i znacznej poprawy warunków życia, co z kolei wynika z rozwoju cywilizacyjnego. To oznacza, że zupełnie zmieniła się struktura wiekowa ludności – generalnie populacje krajów i regionów mocno się zestarzały. To rodzi oczywiste problemy, ponieważ po pierwsze maleje liczba osób aktywnych zawodowo, które wypracowują produkty krajowe brutto, a po drugie rośnie liczba emerytów, którym – z racji wspomnianego wydłużenia się życia – dłużej trzeba wypłacać emerytury.
Stąd troska polityków o nie tyle wzrost populacji, co przyśpieszenie przyrostu naturalnego, pozwalające poprawić niekorzystną strukturę społeczną, czyli zwiększyć w populacji udział ludzi młodych. Jeśli zabiegi polityków zakończyłyby się sukcesem, skutek byłby taki, że tempo wzrostu populacji musiałoby przyśpieszyć. A tego nie chcemy.
Inna przyczyna, dla której politycy pragną dodatniego przyrostu naturalnego, to wspomniana już dbałość o nieustanny wzrost PKB, co pozwala budować potęgę państwa i regionu, nie tylko militarną, ale i technologiczną przewagę nad konkurencją. Wciąż bowiem nie tylko ludzie, ale i całe grupy ludzi starają się dominować nad pozostałymi. Do tego dochodzi bardzo złudne, atawistyczne już przekonanie, że im liczniejsza populacja państwa, tym jest ono silniejsze i daje iluzoryczne poczucie przewagi nad pozostałymi narodami i grupami.
A przecież – jak przekonują eksperci – żyłoby nam się o wiele lepiej na ziemi, gdyby nas było mniej. Produkowalibyśmy mniej towarów i jednocześnie wolniej okradali planetę z surowców, mielibyśmy czystsze powietrze i wodę, a klimat byłby bardziej przyjazny dla nas. Czy nie lepiej zatem powstrzymać wzrost populacji? Czy to w ogóle możliwe? Nie wiadomo, ale wiadomo, że warto podejmować próby. Wymagałoby to wdrożenia pewnych reform systemów społecznych, systemów emerytalnych, całkowite przemeblowanie hierarchii wartości regionalnych populacji, co wiązałoby się z drastyczną zmianą stylów życia. Kto się tego podejmie, może ponieść polityczną śmierć, więc najprawdopodobniej nadał politycy będą robić to, co robić najłatwiej, czyli z większym lub mniejszym sukcesem dbać o dodatni przyrost ludności. A to oznacza, że jesteśmy skazani na nieustanny wzrost liczby mieszkańców Ziemi. Aż do ostatecznej katastrofy.
Komentarze
Prześlij komentarz