Zakopane, Zakopane, czyli przeprosiny z Gubałówką
Poniedziałek w Zakopanem był – z punktu widzenia turysty – dniem zupełnie straconym, ponieważ przez cały dzień lało tak, że psa by człowiek nie wygonił. Pozostało więc siedzieć w pokoju willi Halama i czekać na lepszy czas. Nie będę oczywiście wspominał o wypadzie do jednej z karczm na grzane wino, jak tylko pojawiło się krótkie okno pogodowe. We wtorek wypogodziło się po południu, więc wyruszyliśmy na... Gubałówkę. Oczywiście kolejką.
Gubałówka to trudny dla mnie temat, bo przyjeżdżając do Zakopanego całe lata ignorowałem tę sympatyczną górką, przekonany, że nie jest warta mojej uwagi, skoro po przeciwnej stronie miasta rozciąga się prawdziwy i groźny masyw Tatr. Tam więc kierowałem swoje kroki, bo przecież nie pochwalę się znajomym, że wszedłem na Gubałówkę, ale o tym, że Orla Perć padłą u moich stóp, mogłem już trąbić na prawo i lewo, nie obawiając się, że narobię obciachu.
Na Gubałówce do dzisiaj byłem tylko raz – kilkadziesiąt lat temu, jako uczestnik szkolnego obozu wędrownego. Niewiele pamiętam z tego wydarzenia, a właściwie tylko jedną rzecz, a mianowicie to, jak z chłopakami turlaliśmy się w dół łąki, rozciągającej się na zboczu. Musieliśmy się nieźle bawić...
Dziś przekonałem się, że Gubałówka to zupełnie fajne miejsce, a najbardziej mi się podobał widok na panoramę Tatr. Mogłem więc siedzieć sobie w knajpie przy piwie i przez okno przyglądać się Tatrom i dziwić się, jak to możliwe, że kiedyś wszędzie tam dotarłem. I tylko raz wjechałem kolejką na Kasprowy.
Ostatecznie więc przeprosiłem się z Gubałówką, bo to naprawdę fajne miejsce. Zresztą sami popatrzcie.
Komentarze
Prześlij komentarz